Życie na maksa

Marcin Jakimowicz

publikacja 16.07.2016 06:00

Od lat zastanawiam się, dlaczego im się udaje? Może dlatego, że od 200 lat słuchają założyciela? Świętego szaleńca. – Co nas pociągnęło w św. Eugeniuszu? Nie realizował planu minimum. Mówił: „Trzeba odważyć się na wszystko”. Czynił dzieła, które od początku go przerastały.

Kodeń. Cisza, spokój. Zegarek w komórkach automatycznie przeskakuje do przodu o godzinę, dostrajając się do białoruskiej sieci. roman koszowski /foto gość Kodeń. Cisza, spokój. Zegarek w komórkach automatycznie przeskakuje do przodu o godzinę, dostrajając się do białoruskiej sieci.

U katowickich oblatów ruch jak w ulu. Drzwi oblepione plakatami. Przystaję i czytam. Kilka wspólnot neokatechumenalnych, grupa Odnowy w Duchu Świętym, młodzież z ruchu NINIWA, przez który przewinęły się już tysiące ludzi, wyprawa rowerowa, Festiwal Życia, stały konfesjonał, wieczysta adoracja, charyzmatyczni Mężczyźni św. Józefa, system komórek parafialnych, a na deser spotkanie z Jeffreyem Friedmanem – żydem mesjanistycznym ze Stanów, który opowie o znaczeniu świętowania szabatu. Do wyboru, do koloru.

Koszutka to jedna z najlepiej funkcjonujących parafii, jakie widziałem. Prawdziwa wspólnota wspólnot. Często tam zaglądam. I za każdym razem przypominam sobie bestsellerową książkę „Odbudowana”, opowiadającą o tym, jak ożywić martwe parafialne struktury. Oblatom to się udało, nie mam wątpliwości. W jaki sposób? Słuchają uważnie tego, co powiedział im założyciel.

Dokoła świata

Sanktuarium na Świętym Krzyżu, przepiękny Kodeń nad Bugiem, niezwykle dynamiczna wspólnota NINIWA czy ściągający młodych z całej Polski Festiwal Życia. To jedynie kilka znaków rozpoznawczych modlących się w Polsce oblatów. Zgromadzenie Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej powstało 200 lat temu.

– Jezus nakazywał: „idźcie”, papież Franciszek nawołuje: „wyjdźcie na zewnątrz”, a wy poszliście o krok dalej wyjeżdżacie – zaczepiam o. Tomasza Maniurę. – To prawda. W tym roku ruszamy na jubileuszową 10. wyprawę rowerową. Z Kokotka do Kokotka. Tyle że przez 15 państw. Dokoła Morza Czarnego. Będziemy pedałowali przez 8 tygodni, czasem wspinając się na 3 tys. metrów. Bywały dni, gdy jechaliśmy 350 kilometrów. Średnio zjeżdżamy (z bagażami, bez żadnych samochodów dostawczych!) około 170 kilometrów. Dotychczas przejechaliśmy już 47 krajów. Kawał drogi. 40 tys. kilometrów. Okrążyliśmy już dokoła ziemię. Nie znam lepszej ambony. To nie metafora: nasze wyprawy to rekolekcje. Naprawdę nie chodzi o rowery czy kondycję.

– Gdy trafiliśmy do Kokotka z o. Bartkiem Madejskim, nie mieliśmy samochodu, zakupów na kolejny dzień, ciepłej wody – wylicza o. Tomek. – Nie działał piec, nie było lodówki, a w domu zastaliśmy trzy gniazda szerszeni. Pierwsze noce spędziliśmy pod namiotem. Dziś Dom św. Eugeniusza tętni życiem. W czasie weekendów opanowują go młodzi.

Góra bez czarownic

Film „Potop”. Szwedzkie działa demolują jasnogórskie mury. Widz ma wrażenie, że to atak na największe polskie sanktuarium. Tymczasem w XVII w. Jasna Góra leżała w cieniu innej góry: Świętego Krzyża. To tu pielgrzymowali królowie. To tu Jagiełło przed bitwą pod Grunwaldem wdrapywał się, by przez dwa poranki modlić się i rozdawać jałmużnę. Tu chciał być pochowany kresowy magnat Jeremi Wiśniowiecki. Na Łysej Górze spotykały się czarownice – słyszeliśmy od dziecka. Tysiąc lat temu wśród kamieni i świętokrzyskich puszcz na miejscu pogańskiego kultu stanął ogromny klasztor. Dziś gospodarują w nim oblaci. W klasztornej kaplicy przechowują najcenniejszą relikwię: kawałek drzewa Krzyża, na którym umierał Jezus.

Kodeń. Kraniec Polski. Cisza, spokój. Choć zegarek w komórkach automatycznie przeskakuje do przodu o godzinę, dostrajając się do białoruskiej sieci, w istocie czas się zatrzymał. Zza firan okien drewnianych chałup w Sławatyczach czy Lisznej ciekawie wyglądają staruszki, odrywając na chwilę wzrok od monotonnego, nieruchomego pejzażu. Kodeń to miejsce, gdzie kradzież wydała błogosławione owoce (Mikołaj Sapieha wykradł niegdyś z Rzymu obraz czczony dziś w Kodniu). Co roku przed cudownym obrazem Matki Boskiej klęka ok. 200 tys. ludzi, a latem tłum młodych szaleje na Festiwalu Życia. Gospodarze miejsca? Oblaci.

Na początku 1816 r. św. Eugeniusz de Mazenod wraz z czterema towarzyszami założył w Aix-en-Provence zgromadzenie. Pierwotnie nosiło nazwę Misjonarze Prowansji. Dziś to prężna, 4-tysięczna wspólnota ojców i braci, która posługuje na całym świecie. Eugeniusz de Mazenod (późniejszy biskup Marsylii) zgromadził wokół siebie w Aix czterech księży diecezjalnych. Pociągnął ich zapał i ogromna pasja, z jaką głosił Dobrą Nowinę francuskiemu Kościołowi spustoszonemu duchowo przez jawnie antykatolicką rewolucję. Sam założyciel zgromadzenia jako dziecko, w obawie przed prześladowaniami, jakie wywołała francuska rewolucja, musiał wraz z ojcem uciekać do Włoch. Po kilkuletniej tułaczce powrócił do Aix. W Wielki Piątek 1807 r. doznał nawrócenia. Wstąpił do Seminarium Duchownego św. Sulpicjusza w Paryżu. Święcenia przyjął w 1811 roku. Powrócił do Aix, gdzie oddał się służbie ewangelizacji ubogich, więźniów i młodzieży.

Kij w mrowisko

– Był bardzo blisko ludzi. Miał świetną zasadę: najpierw pomóżmy innym odkryć to, że są ludźmi, potem chrześcijanami, a na końcu świętymi – wyjaśnia o. Piotr Prauzner-Bechcicki.

Nie bał się środków znanych ludowej pobożności. Zakładał włosiennicę, brał krzyż i jak Chrystus szedł środkiem wioski. Takie obrazki pociągały ludzi. Łamał schematy. Ludzie gromadzili się na placach, by go słuchać. Był znakomitym organizatorem: już jako biskup Marsylii prowadził aż 40 dzieł. Pierwsi oblaci zajmowali się przede wszystkim głoszeniem rekolekcji i misji. Chętnie korzystali z takich narzędzi ewangelizacji jak przedstawienia biblijne, procesje czy drogi krzyżowe. Ewangelizowali w domach ludzi niechodzących do kościołów czy wprost na ulicach. Ich charyzmatem stała się praca z młodymi i ludźmi odstawionymi przez społeczeństwo na margines.

– To było jak wsadzenie kija w mrowisko – opowiada o. Dominik Ochlak. – Święty Eugeniusz prowadził duszpasterstwo młodych, nie patrząc na ich status społeczny czy majątkowy. W XIX w. było to działanie rewolucyjne. Dzieci arystokracji nie bawiły się dotąd z dziećmi chłopów, a u oblatów młodzi spędzali cały dzień. Przychodzili o świcie, a wychodzili o zmroku. Z samego Aix przychodziło około 300 ludzi! Jak wielka siła przyciągania była w tym człowieku! Nie zwracał uwagi na pochodzenie, zamożność: nic dziwnego, że działalność założyciela oblatów napotykała ogromny „opór materii”. Nie bał się tego. Nie lubił zamiatania spraw pod dywan.

Jeszcze dalej niż północ!

– A w Kanadzie złapałem taaaaakiego łososia – oblaci seniorzy siedzą nad kawą w klasztorze w Kodniu. Kilkunastu chłopa. Każdy wrócił z wieloletnich misji. Teraz zostały wspomnienia.

To oblaci jako pierwsi ruszyli do Eskimosów w północno-wschodniej Kanadzie. Zima trwa tam 9 miesięcy, a temperatury spadają nawet do minus 60 stopni Celsjusza. W 1912 r. rozpoczęli misje wśród Inuitów. Wędrowali na nartach i jeździli psimi zaprzęgami, odwiedzając oddalone od siebie nawet o kilka tygodni drogi obozowiska.

– Był czas, gdy w samej Kanadzie mieszkało 2 tys. oblatów – opowiada o. Andrzej Jastrzębski (przyjechał na urlop do Polski wprost z Ottawy). – Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że w dużej mierze państwowość Kanady powstała dzięki misyjnemu zaangażowaniu naszych braci. Tworzyli nowe miasta – wiele potężnych ośrodków to założenia oblackie. Dzięki zaangażowaniu oblatów doszło do pokojowego rozwiązania wielu konfliktów z rdzenną indiańską ludnością (konkretnym owocem tych porozumień jest transkanadyjska kolej łącząca dwa krańce tego gigantycznego państwa). To oblaci do lat 50. byli rektorami uniwersytetu w Ottawie! Do dziś w tym mieście działa aż 5 oblackich parafii!

Nie znam słowa „niemożliwe”

17 lutego 1826 r. papież Leon XII zatwierdził nowe zgromadzenie. Co ciekawe, nazwa „misjonarze oblaci Najświętszej i Niepokalanej Panny Maryi” zaczęła funkcjonować na 30 lat przed ogłoszeniem dogmatu o Niepokalanym Poczęciu! Wspólnota rosła jak na drożdżach. Umierający de Mazenod zostawiał zgromadzenie liczące aż 414 mężczyzn modlących się w Europie, Ameryce Północnej i Środkowej, w Azji i Afryce.

Dziś oblaci pracują w Polsce w 21 domach, a spośród około 4 tys. braci ewangelizujących na świecie prawie 700 to Polacy.

– Co mnie pociągnęło w św. Eugeniuszu? Pierwsi oblaci zaczęli tworzyć dzieła, które ich od początku przerastały – śmieje się o. Tomasz Maniura. Święty Eugeniusz zawsze czynił krok wiary. Oblatów było jeszcze niewielu, a on już rozsyłał braci na misje. Do Afryki, na Sri Lankę... „W imię Boże!” – mawiał. Porywał się na niemożliwe i czekał, co z tym zrobi Pan Bóg. Teraz zaczynamy budować w Kokotku potężny ośrodek rekolekcyjny dla młodych. Nie mamy pieniędzy (potrzeba, bagatela, 6 milionów). Mamy wiarę. Uda się? Tak! Jeszcze nie ruszyła budowa, a już mamy datę poświęcenia: 2 lipca 2018. Chcemy uczynić kolejny krok wiary.

Niczego tak nie cenię w ludziach jak pasji. Pewnie dlatego tak dobrze gadało mi się z oblatami w Kokotku. Znalazłem z nich prawdziwy ogień. Zamiast ględzić w kółko o tym, jak trudna jest młodzież na katechezie, zdradzali coraz to nowe pomysły, w jaki sposób dotrzeć do tego zagubionego pokolenia. – Co młodych przyciąga? Pasja, przygoda – usłyszałem. – Nie możemy czekać na to, aż do nas przyjdą, trzeba wyjść do nich z konkretną propozycją. Z musicalem albo survivalem.

TAGI: