Serce dzielę na wiele części

publikacja 09.07.2016 04:30

O prowadzeniu przez Boga i duchowej walce 
opowiada Lidia Jazgar, wokalistka i współzałożycielka zespołu Galicja, organizator i producent misterium o św. Janie Bożym, którego premiera odbędzie się w noc „Cracovia Sacra” podczas ŚDM.

– Lubię dobro i staram się je wybierać – zapewnia Lidia Jazgar. Monika Łącka /Foto Gość – Lubię dobro i staram się je wybierać – zapewnia Lidia Jazgar.

Monika Łącka: Wiesz, że będąc artystką, oddziałujesz również psychoterapeutycznie? Twój głos i osobowość wyciszają ludzi, są dla nich jak balsam na duszę i pozytywne doładowanie.


Lidia Jazgar: Jestem wzruszona. Rzeczywiście, dostaję czasem takie sygnały. Przed laty zdarzało się, że znajomi mówili, bym nie odbierała telefonu, gdy dzwonią, bo chcą tylko przez moment usłyszeć mój głos i biec dalej. Miałam wtedy nagrane swoje powitanie w poczcie głosowej w komórce, a jeszcze wcześniej w telefonie stacjonarnym. Pewien chłopak, który dużo podróżował, napisał mi też kiedyś, że piosenki mojego zespołu są w Himalajach wykorzystywane podczas seansów psychoterapeutycznych! Od wielu lat na antenie Radia Kraków wspólnie z gośćmi programu „Coś dla ducha” staram się też słuchaczy (i siebie) podnosić na duchu.


Pan Bóg dał Ci niezły prezent.


Zawsze powtarzam, że to, jaki mam głos, jest wyłącznie zasługą Boga. Dziękuję Mu, że mnie nim obdarzył i że mogę tym głosem pracować, od 30 lat spotykając się z ludźmi na koncertach. A pamiętając, że nie ma dwóch takich samych spotkań, bo zawsze i ludzie są inni, i inny jest czas, staram się dawać bliźniemu to, co sama chciałabym dostać.


Efekt jest taki, że gdy Lidka Jazgar wychodzi na scenę, to nawet impreza z definicji nieudana – bo np. leje jak z cebra – jest uratowana.


O pogodę zawsze wzdycham w stronę nieba, choć doświadczenie uczy czegoś innego – by dać szansę Panu Bogu. Wiele lat temu, w ramach specjalnej edycji organizowanych przeze mnie Galicyjskich Wieczorów z Piosenką, na dziedzińcu wawelskim z akustycznym koncertem miała wystąpić Kayah. Oberwanie chmury przeniosło koncert do Rotundy. Przez moment byłam tym rozżalona, ale szybko podziękowałam Bogu i zrozumiałam, że wiedział, co robi, bo koncert był tak głośny, że wawelskie mury by tego nie wytrzymały. We wrześniu ubiegłego roku, w strugach deszczu, prowadziłam też Zabierzowskie Uwielbienie. Gdy wszyscy załamywali ręce, że impreza się nie uda, przypomniały mi się słowa mojej córki, że to na pewno deszcz łask. Tak było, bo przecież najważniejszą Osobą tego wieczoru był Jezus w Najświętszym Sakramencie, więc to On decydował, jak jest. Kto był, ten wie, co się działo. Cały czas uczę się więc, by prosić o pogodę „właściwą”, i już się nie boję, nawet przed plenerem.


Gdy zapytałam Annę Dymną o pierwsze skojarzenie z Twoim nazwiskiem, nie zawahała się powiedzieć, że gdy ona, aktorka z wieloletnim doświadczeniem, prowadzi z Tobą koncert lub inne wydarzenie, czuje się jak Twoja uczennica – ciągle czerpie z Twojego spokoju, uczy się, jak nie przewrócić się na scenie i jak nie rozsypać kartek.


Ania jest jedną z niespodzianek, które dostałam od życia. Wychowując się na „Samych swoich”, nie myślałam, że kiedyś poznam tę aktorkę i że będziemy razem pracować (to dla mnie zaszczyt!), a nawet się przyjaźnić. Niesamowite jest to, że Ania, aktorka zawodowa, i ja – która ze sceną jestem związana sercem (z wykształcenia jestem pedagogiem), tak się uzupełniamy, od 16 lat prowadząc Ogólnopolski Festiwal Twórczości Teatralno-Muzycznej Osób Niepełnosprawnych „Albertiana”, a od 8 lat w Radiu Kraków „Zaczarowane Koncerty”. Annę Dymną kocham za to, jaka jest – że robi swoje i ma tak wielkie serce dla tych, którzy bardzo potrzebują ciepła. Po „Albertianie”, gdy wszyscy padamy z nóg, ona przytula każdą z kilkuset obecnych osób i przez wiele godzin podpisuje zdjęcia i książki.


Wiele osób mówi też, że zawsze „po prostu jesteś”.


Jeśli mogę śmiać się z tymi, którzy się śmieją – śmieję się; jeśli płakać z tymi, którzy płaczą – płaczę, bo „cóż mam, czego bym nie otrzymała...”. Od Boga, rzecz jasna. Dostałam wiele, więc dzielę się jak mogę. Wątpliwości, czy to, co robię, ma sens, mam jednak każdego dnia, więc staram się mieć nieustanny kontakt z Bogiem. Często mówię Mu: „Wiesz, jakie mam miękkie serce, przecież Ty mi je dałeś. I wiesz, że każdemu chciałabym dawać wszystko, więc pomóż, wybieraj, decyduj za mnie, bo skąd ja mam wiedzieć...”.


Często i pięknie mówisz o Bogu, także podczas różnych imprez. Czuje się, że nie jest Ci obojętny.


Bez Niego nic by nie było! Po prostu daję Mu się prowadzić. Jestem wokalistką, menedżerem, scenarzystką, reżyserem, choreografem, organizatorką, więc żebym dała radę ze wszystkim (czasem naprawdę przewracam się ze zmęczenia), potrzebuję, by ktoś się mną zaopiekował. A kto zrobi to lepiej, jeśli nie Bóg Wszechmogący, który mnie stworzył i kocha mnie, jakbym była jedyna na świecie? Czuję, że On przy mnie jest. Zawsze. Gdyby każdy z nas pisał dziennik (blog?), zdziwiłby się, jak długa lista cudów by powstała. Tych codziennych. Nie zawsze je dostrzegamy.


Na siłę wiary nikogo nie da się nauczyć.


Mogę tylko mówić o sobie, czyli dawać świadectwo. Ostatnio znów przekonałam 
się o mocy modlitwy. Zdobyłam się na odprawienie Nowenny Pompejańskiej w najważniejszej dla mnie w tym czasie intencji. Tylko 
Bóg wie, jak wielki był to wysiłek. Ale im bardziej chcemy i staramy się, nawet gdy do końca nam nie wychodzi, On pomaga i dopełnia wszystko sobą. Odpowiedź, którą dostałam, przerosła najśmielsze oczekiwania. Nasz dobry Bóg jest Bogiem zaskoczeń. Gdy skojarzyłam kilka faktów i spojrzałam w terminarz, zrobiło mi się gorąco. Popatrzyłam w niebo i zapytałam: „Naprawdę?”. No właśnie. 
„Wierzę, przymnóż mi wiary”. Kiedyś, płacząc wręcz ze zmęczenia, pomyślałam z kolei, że ten, kto teraz zadzwoni z prośbą o pomoc, będzie miał pecha, bo odmówię. Patrzyłam wtedy w obraz Jezusa Miłosiernego i mówiłam, że już nie mam siły. Po chwili zadzwonił telefon. Renia Połomska, odpowiedzialna za Pola Nadziei w Hospicjum św. Łazarza, na jednym wdechu powiedziała, że za kilka dni w Teatrze Ludowym mam poprowadzić ważny dla nich koncert i żebym nie mówiła, że nie dam rady, bo jestem bardzo potrzebna. Mogłam się tylko roześmiać i zgodzić. Lubię być potrzebna.


Wygląda na to, że żyjesz w idealnym świecie.


Przeciwnie, i ja mam trudne momenty. Różnych stanów doświadczyłam. Nie tylko cieszę się i fruwam, śpiewając „Alleluja”. 
Cierpienie też nie jest mi obce. Rozumiem, co znaczy niemoc, dlatego staram się ostrożnie, z szacunkiem podchodzić do ludzi, którzy w danej chwili mogą czuć się zupełnie inaczej niż ja, i do Boga, który jest tajemnicą. Wiem też, że kiedy próbuje się trwać przy dobru, niejako „obok”, cały czas toczy się duchowa walka. Kilka tygodni temu miałam prowadzić pewne wydarzenie, mówić o Bogu i Jego cudach. Tuż przed wejściem na scenę dostałam wiadomość, że bliska mi osoba trafiła do szpitala. Nie po raz pierwszy próbą wiary, nadziei i miłości było robić swoje, myśląc jednocześnie o tej osobie i ufając, że będzie tak, jak Bóg zdecyduje, czyli dobrze.


Są osoby, które zastanawiają się, z czego żyjesz, bo nic tylko występujesz charytatywnie i śpiewasz w kościołach. A Ty odpowiadasz, że dobro powraca i że wierzysz w cuda.


Cuda! (śmiech) Nie siedzę i nie myślę, w którym jeszcze kościele nie śpiewałam. Zaproszenia same do mnie przychodzą, a ja jestem jednym z wielu dowodów na to, ze Ewangelia mówi prawdę: „Nie martwcie się o to, co będziecie jeść i pić”. Jeśli czegoś się podejmuję, staram się dać z siebie wszystko. Honorarium czy jego brak nigdy nie są decydujące. Bywało, że za jakąś imprezę proponowano mi „duże pieniądze”, a ja się na nią nie zgodziłam.


Serce dzielisz więc na pół, bo część wkładasz w dobre imprezy, a część w zespół Galicja, z którym właśnie świętujesz 30-lecie pracy artystycznej.


Serce dzielę na znacznie więcej części! (śmiech) Ale rzeczywiście, ten zespół ukierunkował całe moje życie, bo cokolwiek robię, Galicja jest zawsze. Wszystko zaczęło się „przypadkiem” – 30 lat temu, kiedy zastąpiłam „na chwilkę” w kabarecie Galicja koleżankę Monikę... Zostałam na stałe. Nasze „galicjowe” piosenki mówią o tym, co ważne i dobre. Jeśli udaje nam się podnosić ludzi na duchu, to znaczy, że warto. Już dziś zapraszamy na nasz jubileuszowy benefis, koncert z udziałem naszych kolegów – znanych artystów Krakowa, który odbędzie się 13 listopada w Nowohuckim Centrum Kultury.


Na Światowe Dni Młodzieży też przygotowujesz coś szczególnego.


24 lipca o 20.30, czyli w przeddzień ŚDM i podczas Nocy Kościołów „Cracovia Sacra”, zapraszamy na prapremierę misterium słowno-muzycznego „Fate bene, fratelli, czyli Bonifraterska Opowieść o Świętym Janie Bożym”, dedykowanego braciom bonifratrom. Pomysł na misterium pojawił się 8 lat temu, a do współpracy zaprosił mnie Marek Krobicki, obecnie prezes Bonifraterskiej Fundacji Dobroczynnej. Już wtedy Leszek A. Moczulski napisał teksty, ale dopiero od pół roku intensywnie nad tym pracujemy. Muzykę pisze Ryszard Brączek – „galicjowy” gitarzysta. Nie jest łatwo, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że się uda i że termin jest nieprzypadkowy. Gdy zabieraliśmy się do pracy, nie mogliśmy przypuszczać, że w Roku Miłosierdzia kościół bonifratrów zostanie ogłoszony diecezjalnym sanktuarium św. Jana Bożego i że koronowana zostanie czczona tam Matka Boża Uzdrowienia. W tym roku mija też 130 lat, odkąd papież Leon XII ogłosił Jana Bożego patronem chorych i szpitalnictwa. Cały czas rozmawiam ze św. Janem Bożym i proszę go o pomoc. Także o znalezienie pieniędzy, abyśmy mogli ten materiał wydać na płycie.

TAGI: