Święty sprzed wieków

publikacja 30.06.2016 06:00

Ks. Andrzej Pakuła, przełożony generalny zgromadzenia księży marianów, opowiada o kanonizacji po 300 latach i owocach kultu o. Stanisława Papczyńskiego.

Ks. Andrzej Pakuła MIC Ks. Andrzej Pakuła MIC

Beata Zajączkowska: Czekaliście na kanonizację założyciela trzy wieki. Zastanawiał się Ksiądz, dlaczego będzie kanonizowany właśnie teraz?

Ks. Andrzej Pakuła MIC: Mam tylko jedną odpowiedź: jest Rok Miłosierdzia. Cud, który był potrzebny do beatyfikacji, wydarzył się dokładnie w 300. rocznicę śmierci o. Stanisława. Czas kanonizacji przypomina o konieczności pełnienia miłosierdzia, na które był o. Papczyński bardzo wrażliwy. Możemy powiedzieć, że wyprzedzał w tym swoją epokę. W jego pismach można zauważyć wiele podobieństw do naszej dzisiejszej wrażliwości na miłosierdzie Boże, jakie znajdujemy w „Dzienniczku” s. Faustyny czy w tekstach papieża Franciszka. Uderza szczególnie jego maksyma, że największym czynem miłosierdzia jest modlitwa za zmarłych, ponieważ od nich nie można spodziewać się żadnej namacalnej wdzięczności.

To jednak święty sprzed wieków. Co może mieć do powiedzenia współczesnym ludziom?

Jest to święty na trudne czasy, bo sam żył w trudnych czasach potopu szwedzkiego, wojen z Rosją, wojny domowej zwanej rokoszem Lubomirskiego. Był to też czas wojny z islamem i bitwy pod Wiedniem pod dowództwem króla Jana III Sobieskiego, którego o. Papczyński był spowiednikiem, czas epidemii i zniszczeń, ogromnego zubożenia. I w tym mrocznym okresie biedy Pan Bóg zapalił światło właśnie przez jego święte życie.

Współczesny świat przeżywa podobnie trudny czas?

Spójrzmy choćby na dynamiczny wówczas i obecnie rozwój islamu oraz związanych z tym wojen, pewnego zderzenia kultur. Oczywiście te trudności wtedy były rozwiązywane inaczej niż dzisiaj, ale zamieszanie było bardzo podobne do teraźniejszego. Czy też obecne napięcia w Polsce. Nie jest to na szczęście wojna domowa, ale przypomnienie ojca Papczyńskiego o tym, że dobro wspólne ma wartość nadrzędną, jest jak najbardziej aktualne. Z jego lekcji patriotyzmu warto skorzystać. Gdy panujący zmusili go do wycofania tekstów krytykujących nadużywanie wolności szlacheckich i gdy zobaczył, że samo działanie nie wystarcza, zaczął więcej się modlić i pokutować za ojczyznę.

Czasem się mówi, że by trafić na ołtarze, wystarczy założyć zakon. Za co właściwie jest kanonizowany o. Papczyński?

Jest kanonizowany, ponieważ w planie Opatrzności Bożej przyszedł czas jego silnego oddziaływania duchowego i w pewnej mierze historycznego, moralnego. Oba cuda, które doprowadziły go na ołtarze, wydarzyły się poza zgromadzeniem i nawet poza obszarem naszego duszpasterskiego działania. Marianie zostali o nich zwyczajnie poinformowani, tak jakby o. Papczyński, stawiając współbraci przed faktem dokonanym, chciał o sobie przypomnieć. Ten wzrost duchowego oddziaływania naszego założyciela nas samych zaskakuje. Oczywiście propagujemy kult, ale bardzo często to ludzie zupełnie niezwiązani z marianami przekazują sobie z ust do ust nowennę za jego wstawiennictwem, a do nas docierają tylko echa skuteczności tych modlitw.

Dlaczego jest tak mało znany w Polsce?

Ojciec Papczyński był od dawna znany, ale wąskiej grupie. Uważany jest np. za twórcę polskiej szkoły duchowości. Powszechna znajomość jego dorobku była utrudniona dlatego, że pisał po łacinie. Jego dzieła dopiero niedawno zostały przetłumaczone na język polski. W wyniku burzliwej historii naszego zgromadzania, któremu groziło wymarcie, odnowiciel zepchnął go trochę w cień. Dopiero beatyfikacja ożywiła naszą z nim znajomość.

Modli się Ksiądz za wstawiennictwem ojca Papczyńskiego?

Od kilku lat tak. Nauczyłem się odmawiać nowennę za jego przyczyną i często doświadczam jej skuteczności. Noszę przy sobie też jego relikwię. Zwracam się do niego szczególnie wtedy, gdy czekają mnie jakieś trudne sprawy. Do marianów wstąpiłem zaintrygowany postacią założyciela. Życiorys Papczyńskiego pokazuje, że wierność sumieniu to jest wartość, która zawsze przynosi owoce, choć nieraz nie dane jest nam ich oglądać. Od siebie bardzo dużo wymagał, ale dla ludzi był bardzo wyrozumiały. Tak było z pierwszymi marianami – przyjmuje ich, choć, jak pisze, żaden z nich nie nadawał się do życia zakonnego.

Widzi Ksiądz przykłady działania Papczyńskiego wśród marianów?

Nie tylko widzę jego ogromne działanie, ale dostrzegam, że pojawiło się coś takiego, co nazwałbym nowym synostwem. To mocne oddziaływanie ojca Papczyńskiego przynosi też niesamowitą odnowę duchową. Widziałem to ostatnio w prowincji brazylijskiej, gdzie dokonuje się szczególnie wiele cudów za jego przyczyną. Te cuda ożywiły samych marianów. Podczas mego ostatniego pobytu w Brazylii przyszła kobieta z całą dokumentacją medyczną świadczącą o cudownym uzdrowieniu jej dziecka. Lekarze stwierdzili ciężkie uszkodzenia nienarodzonego dziecka. Sugerowali usunięcie ciąży. Rodzina modliła się za to dziecko za wstawiennictwem o. Papczyńskiego. Dziecko urodziło się zupełnie zdrowe.

Dlaczego został patronem nienarodzonych?

Ludzie, którzy doznali łask za jego przyczyną, okrzyknęli go patronem życia nienarodzonych, opiekunem trudnej ciąży, świętym od upragnionego potomstwa. Wszystko zaczęło się po cudzie do beatyfikacji, gdy w łonie matki zostało ożywione dziecko wcześniej uznane przez lekarzy za martwe. To wzbudziło ogromne zainteresowanie ojcem Papczyńskim. Ludzie doświadczyli, że jest bardzo skutecznym orędownikiem w tej dziedzinie. Dopiero potem doszliśmy do wniosku, że to musi mieć związek z jego kultem Niepokalanego Poczęcia NMP.

Dziękczynieniem za beatyfikację o. Papczyńskiego było otwarcie misji na Filipinach. Jakie nowe wyzwania stawia przed wami święty założyciel?

Myślę, że mocno wskazuje nam właśnie na Azję. Byliśmy tam już obecni w okresie międzywojennym na misji w mieście Harbin w chińskiej Mandżurii. Skończyła się ona śmiercią męczeńską dwóch marianów. Była to jedyna w swoim rodzaju misja dla Rosjan uciekających od rewolucji październikowej na terenach dzisiejszych Chin. Pasuje do tego komunistyczny Wietnam, ale też hinduistyczne Indie czy Filipiny, od których zaczął się nasz powrót do Azji. Widzimy to jako odpowiedź na wezwanie ojca Stanisława, by iść wszędzie tam, gdzie jest człowiek w potrzebie, gdzie są ubodzy – co papież Franciszek nazywa pójściem na peryferie.