Panie, przecież i tak wyjadę!

Agnieszka Otłowska

publikacja 27.06.2016 06:00

– Chcę podarować swoją wiedzę i dłonie gotowe do pracy lekarzom, chcę pomóc ludziom, którzy tego potrzebują – mówi wolontariuszka z Makowa Mazowieckiego, która przygotowuje się do misji w Afryce.

Wszystkie zebrane i zakupione środki medyczne wraz ze sprzętem Adriana spakuje do swojej walizki. agnieszka otłowska /foto gość Wszystkie zebrane i zakupione środki medyczne wraz ze sprzętem Adriana spakuje do swojej walizki.

Adriana Rawa pojedzie tam w białym fartuchu. Wiele już się nauczyła na studiach i teraz chce sprawdzić swoją wiedzę medyczną i umiejętności oraz dostarczyć sprzęt do szpitala misyjnego w miejscowości Bukoba w Tanzanii. Jeszcze nie wyjechała, a jej życie już się zmieniło. Przez ostatni rok przygotowań poznała wspaniałych ludzi, zobaczyła, jak radośnie można wielbić Pana Boga, dowiadując się przy tym wielu ciekawostek o różnych kulturach. Wyzbyła się stereotypów i uprzedzeń, doświadczyła wiele życzliwości. Aż boi się myśleć, co będzie po powrocie.

Sen o Afryce

Adriana pochodzi z parafii św. Józefa w Makowie Mazowieckim. Jest studentką V roku Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Od lat śpiewa w parafialnym zespole „Deo Gratias”, poza tym kocha podróże, lubi chodzić po górach i ma jeszcze to pragnienie, aby z siebie dać coś więcej. Właśnie pakuje walizkę, do której wrzuca wszystkie otrzymane od ludzi dobrej woli środki medyczne. Jak sama mówi, wyjazd do Afryki ma być dla niej spełnieniem marzenia niesienia pomocy ludziom, którzy na nią oczekują.

– Pragnienie wyjazdu misyjnego zrodziło się w moim sercu w czasach liceum – wspomina Ada. – Pamiętam, że kiedyś do naszej parafii przyjechał misjonarz, który opowiadał o misjach w Afryce i otwartości tamtejszych ludzi, a na koniec Mszy św. rozdał różańce misyjne. Kolorowe, tak jak jest przyjęte, gdzie każda dziesiątka innego koloru to modlitwa za inny kontynent. Podczas odmawiania Różańca przesuwałam palcami po kolorowych paciorkach i nieśmiało marzyłam, że kiedyś też będzie dane mi wyjechać. Brakowało mi odwagi, ale pragnienie ciągle tliło się w moim sercu.

Kiedy rozpoczęła studia medyczne, poznała na nich Iwonę, z którą wspólnie przygotowała się do egzaminów. I tak marzenie sprzed lat dało o sobie znać. Od słowa do słowa, okazało się, że razem z koleżanką śniły o Afryce i wolontariacie medycznym na tym kontynencie. – Pomyślałyśmy, że razem może się nam udać, zrobić coś więcej niż tylko ślęczeć nad książkami. Zaczęłam szukać sposobów na to, aby to pragnienie urzeczywistnić. Wiedziałam, że nie chcę wyjeżdżać na Czarny Ląd czysto turystycznie, ale z konkretną misją – mówi Adriana Rawa.

Duchowe soboty

– Długo szukałyśmy organizacji, która by nam pomogła. Wreszcie natknęłyśmy się w internecie na projekt AfricaMed Fundacji Księdza Orione „Czyńmy Dobro”, który łączy ludzi zakochanych w Afryce. – Oni doskonale wiedzą, że „z marzeniami się nie dyskutuje” i wszystkimi możliwymi sposobami pomagają mieszkańcom Czarnego Lądu – stwierdza Ada. – Projekt zajmuje się wspieraniem ośrodków medycznych w Kenii i Tanzanii. Skontaktowałyśmy się z koordynatorką projektu, Marysią, i wszystko zaczęło iść we właściwym kierunku.

Warunkiem wyjazdu jest duchowa formacja i udział w sobotach misyjnych u sióstr misjonarek NMP Królowej Afryki w Lublinie. – W czasie comiesięcznych spotkań osoby, które wróciły z Afryki, składały świadectwa oraz udzielały porad praktycznych. Ponadto s. Anafrida, do której rodzinnej miejscowości wyjeżdżamy, prowadzi z nami rozmowy indywidualne. Spotkania te pozwalają nam przygotować się do wyjazdu pod względem merytorycznym, psychicznym i kulturowym. Ciepła i otwarta atmosfera w domu sióstr dodała nam odwagi do spełnienia naszych nieśmiałych marzeń – dodaje Adriana.

– Kiedy pojechałam na jedno ze spotkań, usłyszałam na nim bardzo mocne świadectwo koordynatorki Marysi, która na pytanie, dlaczego chce wyjeżdżać, by pomagać w Afryce, odpowiedziała, że tamtejsi ludzie uczą jej prawdziwej wiary. Dlatego im bardziej o tym myśli, tym bardziej nie może się doczekać największych rekolekcji w swoim życiu.

Czym dziewczyny będą się zajmowały na miejscu? – Będziemy pomagać z szpitalu misyjnym w miejscowości Rubya w Tanzanii. Szpital w Bukobie mieści się na terenie dystryktu Muleta. Mała liczba personelu sprawia, że pacjenci często umierają, zanim jeszcze zostaną zdiagnozowani. Dlatego chcemy im pomóc podczas wolontariatu misyjnego. Chcemy również podarować naszą wiedzę i dłonie gotowe do pracy tamtejszym lekarzom i reszcie personelu medycznego, spojrzeć na medycynę z innej perspektywy – gdzie lekarze mają ograniczone możliwości diagnostyki i leczenia, a zdrowie pacjenta zależy całkowicie od ich wiedzy i doświadczenia – mówi Adriana.

– Przekażemy szpitalowi sprzęt medyczny, który przywieziemy ze sobą z Polski, oraz zajmiemy się zbieraniem wywiadu lekarskiego, badaniem fizykalnym pacjentów, pokierujemy ich na dalszą diagnostykę i leczenie. Poza tym zorientujemy się w dalszych potrzebach szpitala, tak aby móc kontynuować wsparcie w kolejnych latach. Mam nadzieję, że dużo czasu poświęcimy ludziom. Być może barierę będzie stanowił język, bo tam ludzie znają głównie suahili, ale wierzę, że czasem zwykły gest może być najlepszym lekarstwem dla duszy – zwraca uwagę.

By się fartuchy przydały

Sam wyjazd to dla niej wielki wydatek. Lecz Pan Bóg nie pozostawia jej samej. – Zdecydowałyśmy się na zbiórkę pieniężną przez portal polakpotrafi.pl. Nie spodziewałam się tak pozytywnego odzewu i zaufania ze strony wspierających. Ze zdumieniem obserwowałam na ekranie monitora rosnącą sumę. Brakowało nam kilkuset złotych do osiągnięcia 100 proc. zbiórki (jest to warunek otrzymania pieniędzy). Wtedy czułam, że nad wszystkim czuwa Pan Bóg. Pewnego razu obcy mężczyzna przekazał nam bezinteresownie aż 500 zł. Kiedy do niego napisałyśmy, okazało się, że sam kiedyś był z darami na Syberii, i wie, co oznacza tak daleki wyjazd. Zaciekawił go nasz projekt, więc postanowił przekazać nam otrzymany zwrot podatku. Obiecał też modlitwę – opowiada A. Rawa.

Choć do wyjazdu jeszcze miesiąc, Ada jak każdy wyjeżdżający na misje ma obawy. – Czeka mnie długa podróż samolotem z przesiadkami, na miejscu niespotykane w Polsce choroby zakaźne, obca kultura, w której mogę się nie odnaleźć, do tego ciężar mojego zadania, czy aby na pewno będę potrafiła pomóc... Jednak pomyślałam sobie: „Panie Boże, jeśli taka jest Twoja wola, to i tak wyjadę” – zwraca uwagę Ada.

Za patrona obrała sobie św. Antoniego. – Lubię go, bo często coś gubię, a on pomaga mi to znaleźć. Gdy szukałam odpowiedniej modlitwy, dowiedziałam się, że jest on również orędownikiem podróżujących oraz niesie ulgę chorym, biednym i zakłopotanym, i kiedy zaczęłam się modlić za jego pośrednictwem, strachu było coraz mniej, a bliscy uwierzyli, że wrócę cała i zdrowa – dodaje.

– Proszę o modlitwę za mnie i Iwonę, by nasza podróż przebiegła bezpiecznie i byśmy w pełni mogły wykorzystać nasze talenty. By nasze białe fartuchy przydały się i tam, na Czarnym Lądzie.