To On jest Panem planu

publikacja 28.06.2016 05:40

O powrocie do wiary, spotkaniu miłosiernego Jezusa i cudach, jakie działy się na planie filmu „Bóg w Krakowie”, opowiada krakowski reżyser Dariusz Regucki.

– Wierzyć to dla mnie nie zwątpić w to, że Bóg mnie  kocha – mówi reżyser. Monika Łącka /Foto Gość – Wierzyć to dla mnie nie zwątpić w to, że Bóg mnie kocha – mówi reżyser.

Monika Łącka: W filmie „Bóg w Krakowie” przekonujesz widzów, że chcąc dotknąć serca mistycznego Krakowa i poczuć jego ducha, warto zacząć od wizyty na wawelskim wzgórzu. Często tu bywasz?

Dariusz Regucki: Kiedyś bywałem częściej. Zawsze jednak, gdy ktoś do mnie przyjeżdża, przyprowadzam go na Wawel, a szczególnym miejscem jest dla mnie katedra. To przecież w niej miały miejsce ważne dla naszej ojczyzny wydarzenia. Przed laty mocno wstrząsnął mną też przejmujący moment, gdy Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Polski w 2002 r. zastygł wręcz na modlitwie przed Konfesją św. Stanisława. Minuty płynęły, a on tak trwał na rozmowie z Bogiem. Pokazał nam wtedy inny wymiar tego miejsca – tu naprawdę można wejść w intymną relację z Bogiem. Dlatego warto przychodzić do katedry, próbować uchwycić cząstkę mistycyzmu i choć na chwilę zastygnąć na modlitwie. Zwłaszcza w trudnych, życiowych sytuacjach, gdy człowiek instynktownie szuka omodlonych przez niezliczoną liczbę ludzi miejsc, w których można powiedzieć: „Panie Boże, ja już nie mogę, pomagaj mi”.

Mówisz też, że w Krakowie niebo styka się z ziemią, a ziemia z niebem...

Przez nasze miasto przewinęli się prawie wszyscy polscy święci i błogosławieni, o czym mówił kard. Stanisław Dziwisz. Myślę, że jest coś niezwykłego w fakcie, iż tyle osób, które sięgnęły nieba, chodziło po ulicach, po których i my dziś chodzimy – św. brat Albert, s. Faustyna czy Jan Paweł II otwierali się tu na świat, by potem iść i swoim życiem głosić Ewangelię o Bożym miłosierdziu.

Po obejrzeniu filmu oczami wyobraźni widzimy świętych, którzy i dziś – choć niewidoczni – spacerują ulicami Krakowa, znają nasze problemy i wstawiają się u Boga, gdy tego potrzebujemy. Często w zaskakujący sposób.

Jeśli człowiek ogranicza rzeczywistość do „tu i teraz”, to w jego świecie nie ma miejsca na świętych obcowanie. Jeśli jednak otwieramy się na transcendencję, to wszystko się zmienia. Znam wiele osób, które mają swoich ulubionych świętych i każdego dnia opowiadają im o swoich sprawach, prosząc o wstawiennictwo u Boga – także o dar mądrości, by umieć przyjąć chorobę i cierpienie. W filmie pokazaliśmy zarys tego, jak działa Bóg poprzez wstawiennictwo świętych – nie jak automat, do którego wrzuca się monetę i wyskakuje słodki baton. Bóg ma swój plan dla każdego z nas, niekoniecznie zgodny z naszymi wyobrażeniami. Najważniejsze jest więc, by się otworzyć i zaufać Mu.

Nie robiłbyś takich filmów, gdybyś sam mocno w cuda nie wierzył. Doświadczyłeś ich, więc chcesz podpowiadać, co może się stać, jeśli i my uwierzymy?

Nie chcę nikogo i do niczego przekonywać ani moralizować. To byłby przejaw pychy, a ja jestem człowiekiem, który do Kościoła wrócił, i to z dużego oddalenia. Widzę natomiast, że jest mnóstwo osób, które Boga potrzebują i tęsknią do Niego, dlatego robię filmy, które na pewno są sumą moich subiektywnych odczuć, ale to zawsze jest próba szukania odpowiedzi na pytanie: „Boże, jesteś? I czy to możliwe, że Ty mnie kochasz, chociaż jestem grzesznikiem?”. I jeszcze jedno: skoro kiedyś Bóg nie dał mi w twarz, ale w delikatny sposób pokazał, czym są miłość i miłosierdzie, to byłbym nie w porządku, gdybym nie mówił o Nim innym ludziom.

Nie bez powodu więc w filmie padają – po raz pierwszy na wielkim ekranie – słowa, które dźwięczą w uszach jeszcze długo po wyjściu z kina: „Jezus nigdy nie męczy się okazywaniem miłosierdzia i czeka – na każdego”.

Przesłanie o Bożym miłosierdziu jest dla mnie sednem wiary. Gdybym w swoim życiu nie spotkał miłosiernego Boga, to dziś bym z tobą nie rozmawiał i nie mówiłbym o robieniu filmów religijnych. Być może byłbym ateistą, który założyłby partię antyklerykalną, zrobiłby antyklerykalne media i walczyłby z Bogiem. Tak się nie stało, bo ktoś pokazał mi miłosiernego Jezusa. Wtedy to był dla mnie kosmos.

A czym dziś jest dla Ciebie wiara?

Otwieraniem ze zdumieniem oczu i odkrywaniem ciągle na nowo, że jest Ktoś, kto mnie kocha. Gratis, bez warunków wstępnych. Wierzę również, że można osobowo poznawać Boga i że jest On dla mnie kimś bliskim, kto daje coś, czego świat nigdy nie da. To perspektywa nieba, dzięki której wszystko, co się dzieje w życiu – i cierpienie, i radości – ma sens. Często pojawia się u mnie pytanie, czy naprawdę wierzę. Bo można być księdzem, profesorem teologii i nie mieć wiary. Tak samo można być Darkiem Reguckim, robić filmy o Bogu i nie mieć wiary. Dzięki Bogu, mam świadomość własnej słabości i grzeszności, bo to sprawia, że nie wpadam w egzaltacje religijne. Wierzyć to dla mnie nie zwątpić w to, że Bóg mnie kocha – takiego, jaki jestem, grzesznika.

Kręcąc „Boga w Krakowie”, odwiedzałeś kościoły, dotykałeś świętych miejsc, symboli – to nie była zwykła praca, ale duchowe przeżycie?

Zdecydowanie tak, i to zarówno podczas zdjęć na planie, jak i wcześniej, podczas zbierania dokumentacji. Chodziłem np. do Matki Bożej od Wykupu Niewolników czy do Dzieciątka Koletańskiego, o którym wcześniej kompletnie nic nie wiedziałem. Zdziwiony odkrywałem, że ludzie wiedzą o tych miejscach całkiem sporo i że w tych kościołach cały czas ktoś jest i modli się. To znaczy, że między nimi a Bogiem codziennie dzieją się przepiękne historie.

Aktorzy, przyjmując Twoją propozycję, nie przypuszczali, że i oni na planie będą szukać Boga w swoim życiu i że zafundujesz im mistyczne przeżycia. Po premierze Radosław Pazura mówił, że udział w filmie był dla niego ważnym przeżyciem. Nie wierzę też, by Kamilla Baar, zapatrzona w krzyż, przy którym przed wiekami modliła się św. Jadwiga Królowa, nie rozmawiała z Bogiem...

Radek Pazura powiedział mi, że całe życie czekał na taki film. Był zaskoczony, że wchodząc w rolę, musiał zmierzyć się z problemami, które dotyczą jego własnego życia. Mówił potem, że zagrał trochę siebie. Mogę tylko dodać, że na planie wydarzyło się mnóstwo niesamowitych historii, które opowiemy widzom w specjalnie wydanej książce.

Uchylisz rąbka tajemnicy?

W jednym z epizodów filmu widzimy małżeństwo (grają je Karina Seweryn i Przemysław Redkowski), które od lat stara się o dziecko. O wstawiennictwo proszą św. Jana Pawła II. Na pierwszych próbach Karina zachowywała się dziwnie – była rozdrażniona. Nie wiedziałem, co się dzieje, ale bardzo chciałem, żeby to ona zagrała tę rolę. W końcu powiedziała mi, że po przeczytaniu scenariusza widziała jasno, że ma zagrać siebie, bo z prawdziwym mężem od ponad 10 lat stara się o dziecko. Świat fikcji zderzył się więc z jej bólem i cierpieniem. Podjęła jednak decyzję, że chce zagrać – powoli wyciszała się i pięknie weszła w rolę. Po skończonych zdjęciach zadzwoniła i powiedziała, że wydarzyło się coś, co miało się w jej życiu nie wydarzyć – jest w ciąży. Na warszawskiej premierze, z telefonem w ręce (bo zaraz mogła zacząć rodzić), dała świadectwo, że na planie wydarzył się cud. Żeby było ciekawiej, Przemek też niedługo zostanie ojcem. Powie ktoś, że to tylko zbieg okoliczności...

A ktoś inny, że to Bóg, o którym jest ten film, posłużył się Tobą, żebyś dał konkretnym aktorom role, i żeby On mógł dokończył dzieła.

Nie chcę nadawać sensów i interpretacji tam, gdzie ich nie ma, ale takie są fakty. Film robiliśmy, zakładając i wierząc, że to On jest Panem planu, naszego życia i wszystkich „przypadków”. Biorąc to pod uwagę, wszystko nabiera innego wymiaru. Piękna jest też historia Jadwigi Lesiak, która – wraz z Jerzym Trelą – gra małżeństwo przygotowujące się do odnowienia przysięgi małżeńskiej w 50. rocznicę ślubu. Gdy przeczytała scenariusz, ze zdumieniem odkryła, że jej filmowy mąż ma na imię Henryk, czyli tak, jak jej własny, zmarły mąż. A gdy 21 sierpnia zaczęliśmy zdjęcia, powiedziała, że właśnie tego dnia, 50 lat temu, brała ślub. Podczas zdjęć była bardzo wzruszona.

Trudno robi się film nie dla pieniędzy i kariery, ale na chwałę Pana?

Tak, bo żeby zrobić film, muszą być pieniądze, a nasz budżet był skromny. Aktorom mówiłem wprost, że to nie będą honoraria ich życia – nikt nie odmówił. Także do całego procesu postprodukcji (montaż, koloryzacja, udźwiękowienie itd.) udało mi się zatrudnić najlepszych fachowców. Dlatego z otwartą przyłbicą mówię, że „Bóg w Krakowie” to film religijny na wysokim poziomie, pod każdym względem.

Mimo iż niektórzy mówią, że porusza zbyt wiele wątków, ślizgając się jedynie po problemach.

Takie było założenie – zrobić film szkatułkowy, z siedmioma epizodami, który miał mieć w sobie lekkość, nieść radość i nadzieję. Nie chodziło mi o to, by dawać jasne odpowiedzi, ale by szanując inteligencję widza i jego wrażliwość, dać mu szansę na zastanowienie się, co dalej. Chciałem też przybliżyć widzom postacie kilku świętych i błogosławionych, pokazując mistyczny Kraków.

I udało się, ale żeby nie było za słodko, mamy też Złego Ducha.

Nie ma sacrum bez profanum, dlatego Zły Duch musiał się pojawiać. Czasem nam się wydaje, że jesteśmy pobożni, ale jeśli nie mamy wiary, to diabeł robi z nami, co chce. I nawet jeśli przegrywa, to nigdy do końca nie podkula ogona, tylko mówi do szczęśliwych ludzi: „Teraz wygraliście, ale ja o was nie zapomnę...”.

TAGI: