Nie ma cudów?

Marcin Jakimowicz

publikacja 02.06.2016 06:00

Był spowiednikiem kard. Wojtyły, a ks. Blachnicki radził się go w najważniejszych kwestiach dotyczących oazy. Tłumaczył Pieśń nad Pieśniami. „Mistyk! Mąż opatrznościowy” – mówili o nim ludzie, do których napisał niemal 30 tysięcy listów. Jego życie to gotowy scenariusz poruszającego filmu.

O. Piotr Rostworowski (1910–1999). archiwum: TYNIEC WYDAWNICTWO BENEDYKTYNÓW O. Piotr Rostworowski (1910–1999).

Czy ks. Blachnicki, zapisujący przed 40 laty: „otwieramy się na Odnowę w Duchu Świętym”, zdawał sobie sprawę, że ta deklaracja jest jak zapalenie zapałki na stacji benzynowej?

5 stycznia 1975 r. ks. Blachnicki na kartce z oficjalnym komunikatem naszkicował znak fos-dzoe otoczony wielką omegą, symbolizującą Ducha Świętego. Odtąd ten znak nierozerwalnie związał się z dziejami oazy. Ks. Franciszek był w swej decyzji samotny. Najbliższe otoczenie nie rozumiało, dlaczego otwiera się na nieznaną dotąd na szerszą skalę rzeczywistość charyzmatyczną. Dochodziło do napięć. Część jego współpracowników nie była, delikatnie mówiąc, zachwycona tą perspektywą. Sam Blachnicki zetknął się z nią, czytając publikacje, które docierały nad Wisłę zza oceanu. By upewnić się, że zdanie „otwieramy się na Odnowę w Duchu Świętym” jest zgodne z wolą Najwyższego i nie jest jedynie duszpasterską inicjatywą „pomysłowego Dobromira”, założyciel oazy ruszył do Krakowa. Na ukrytą w lasach Srebrną Górę. W jednym z eremów mieszkał o. Piotr Rostworowski. Kameduła, eremita znany ze swych trafnych diagnoz i przenikliwych, zakotwiczonych w Biblii intuicji. Długo z sobą rozmawiali. Po modlitwie i rozeznaniu kameduła potwierdził słuszność wybranej drogi.

„Wczorajsza rozmowa z o. Piotrem przyniosła mi wiele światła w sprawie, która w tej chwili staje na drodze Ruchu i wobec której musimy określić swoje stanowisko – cieszył się Blachnicki. – Chodzi o problem ruchu charyzmatycznego w Kościele. Chciałem, aby »Oaza Żywego Kościoła« odbyła się pod hasłem: »Odnowa w Duchu Świętym«, a oaza zimowa miała być pierwszą próbą ożywienia animatorów duchem charyzmatycznych grup modlitewnych”.

Spowiednik świętego

„Nie jest prawdziwe porzekadło »nie ma cudów«, bo właśnie cuda są, ale widoczne tylko dla tych, którzy umieją patrzeć z wiarą na zwyczajne z pozoru sprawy” – mawiał o. Rostworowski. Benedyktyn, który został kamedułą. Bogaty ziemianin, który wybrał ubóstwo. Erudyta, który zdecydował się na życie bez słów. Rozchwytywany mnich, który ostatnie lata przeżył jako rekluz w całkowitym milczeniu. Człowiek, który budował mosty, rzucał światło.

„Znałem Go jako człowieka Bożego, wielkiego mistyka. Był zawsze bliski mojemu sercu” – mówił o nim Jan Paweł II. Ojciec Rostworowski był wieloletnim spowiednikiem kardynała Wojtyły, a gdy ten został papieżem, miał wstęp do jego pokoju o każdej porze dnia i nocy.

„Powstań, przyjaciółko ma, piękna ma, i pójdź! Gołąbko ma, ukryta w zagłębieniach skały, w szczelinach przepaści, ukaż mi swą twarz, daj mi usłyszeć swój głos!” – tysiące Polaków czytający słowa Pieśni nad Pieśniami nie zdają sobie sprawy z tego, że tłumaczył je właśnie o. Piotr.

Urodził się 12 września 1910 r. w Rybczewicach w majątku Rostworowskich. Na chrzcie otrzymał imiona Wojciech Jan. W 1923 r. rozpoczął naukę w Gimnazjum Męskim im. św. Stanisława Kostki w Warszawie. „Byłem wierzącym od lat dziecięcych, nie znając problemów apologetycznych. Zacząłem je studiować dopiero w 25 roku życia. Doznałem bardzo dużo radości dowiadując się, na jak bardzo solidnych racjonalnych fundamentach się opieramy. Jest wielką radością dla katolika świadomość, że wiara jego jest rozumna” – opowiadał po latach.

W 1929 r. ukończył Kurs Podchorążych Rezerwy Kawalerii. Wyjechał na studia do Paryża. To tam odkrył powołanie monastyczne. Zapukał do furty benedyktynów w opactwie św. Andrzeja w Zevenkerken w Belgii. Tu w 1937 r. przyjął święcenia kapłańskie. Zamożny ziemianin wybrał ubóstwo. Studiował w Ateneum św. Anzelma na rzymskim Awentynie. Powrócił do Polski, gdzie zaangażował się mocno w zbieranie funduszy na odbudowę potężnego opactwa w Tyńcu. Gdy 29 maja, na kilka miesięcy przed wybuchem II wojny, kard. Adam Stefan Sapieha poświęcił tyniecki klasztor, ojciec Piotr (takie imię przybrał) został mianowany podprzeorem. Po roku został mistrzem nowicjatu, a rok po zakończeniu okupacji – tynieckim proboszczem. W 1951 r. mianowano go pierwszym polskim przeorem odrodzonego klasztoru (zastąpił urodzonego w Brugii o. Karola van Oosta).

Cudowna głębia

W 1966 r. trafił do więzienia. Został oskarżony w tzw. sprawie Czeszek, a 1 sierpnia skazany przez Sąd Wojewódzki w Gdańsku na 4 lata więzienia i 30 tys. grzywny. Pomagał w zorganizowaniu przerzutu dwóch Czeszek (matki i córki) na Zachód, gdzie od lat przebywał ich mąż i ojciec. Czynił to, jak sam opowiadał, w imię prawa Boskiego, które traktuje małżeństwo jako nierozerwalny związek sakramentalny. Siedział w więzieniach w Gdańsku, na Montelupich w Krakowie i na Rakowieckiej w Warszawie. 17 lutego 1967 r. wyrokiem Sądu Najwyższego zmniejszono mu karę do 2,5 roku więzienia, a 11 grudnia warunkowo zwolniono do domu.

Po powrocie za klauzurę znów stał się rozchwytywanym mistrzem duchownym. Gdy do Tyńca zapukali kameduli z niedalekich Bielan (klasztory „patrzą” na siebie z dwóch podkrakowskich wzgórz) i zaczęli opowiadać o kłopotach personalnych, o. Piotr postanowił pomóc bratniemu zakonowi. I zmienił kolor habitu.

Złożył śluby kamedulskie i został odnowicielem tej wspólnoty w Polsce. Objął funkcję przeora klasztorów na Bielanach i w Bieniszewie. Wybrał samotność eremity. „Wszechświat rozmawia z człowiekiem samotnym. Dostrzega on znowu słońce i jego wędrówkę po niebie, zmiany księżyca i jego uciszające, blade światło, cudowną głębię nieba wyiskrzonego gwiazdami” – pisał.

W 1983 r. przeniesiono go do Włoch (został przeorem w Noli), a po trzech latach ten 76-latek wywędrował aż do Kolumbii. Został przeorem i mistrzem nowicjatu w Envigado koło Medellin. Zakładał nowe eremy w Sonson i w Santa Rosa de Osos. Jako kameduła przeleciał nad oceanem ponad dwadzieścia razy!

Zmiana warty

W 1994 r. podjął decyzję o rekluzji otwartej, życiu w zamknięciu, całkowitej samotności, milczeniu i poście. „Milczenie ma bardzo głęboki związek z życiem wewnętrznym – wyjaśniał. – Nawet w naturze to widzimy: garnek pusty hałasuje, natomiast pełny jest cichy. Człowiek wewnętrznie pełny nie będzie się wylewał na zewnątrz. A jeżeli jest pustka w duszy, robi się hałaśliwy”.

15 kwietnia 1999 roku o. Piotr odprawił swą ostatnią Mszę Świętą, a 30 kwietnia zmarł. 3 maja pochowano go w eremie we Frascati niedaleko Rzymu.

„Jesteśmy na tej ziemi, jak żołnierz na posterunku. Taki żołnierz jest bardzo wolny – pisał. – Nic się nie trapi tym, że po dwóch godzinach przyjdzie zmiana warty, że przyjdzie ktoś inny na jego miejsce. I my, dopóki nas Chrystus nie odwoła, stoimy na posterunku, spełniamy swoje zadanie zanim nie przyjdzie zmiana warty”.

– Kiedyś brat Łukasz z Tiberine powiedział genialną rzecz o tym, kim jest mnich – opowiada o. Michał Zioło, trapista. – Mnich to taki facet, który stoi sobie na peronie dworca i czeka. Ktoś czyta gazetę, inny przechadza się nerwowo, gadając przez komórkę, a on sobie stoi i czeka. Ludzie na niego patrzą i mówią: „Skoro on czeka, to znaczy, że pociąg przyjedzie”. A on stoi. Czeka. I nic przy tym nie robi.

Identyczną intuicję miał o. Piotr. – Ubóstwo jest matką nadziei i jej córką zarazem – wyjaśniał. – Pasażer, który w restauracji dworcowej obstawił się smacznymi kąskami, nie będzie oczekiwał z napięciem pociągu, ale raczej będzie trwożnie patrzył na zegarek i życzył sobie spóźnienia się pociągu. Ale pasażer, który w lekkim okryciu w mroźny dzień chodzi po peronie, wygląda z utęsknieniem pociągu, a gdy nadjedzie, wskoczy do wagonu, zanim on się całkowicie zatrzyma.

„Trudno uwierzyć, by naprawdę miłował Boga ten, kto nie ma dla Niego czasu – te słowa charyzmatycznego eremity wracają do mnie jak wyrzut sumienia. – Każda dziewczyna, nawet bardzo zapracowana, znajdzie czas, by spotkać się ze swoim chłopcem, znajdzie czas, bo uważa to za rzecz ważną. Jeżeliby nie znalazła czasu, on słusznie wątpić będzie o jej miłości. Człowiek znajdzie czas na to, co jest dla niego naprawdę ważne. Jeżeli więc nie znajdzie czasu na modlitwę, to niezawodnie świadczy to o błędnej hierarchii wartości, jaką posiadamy”.

TAGI: