Po trzecie – nikt nie umarł

Barbara Gruszka-Zych

publikacja 07.06.2016 06:00

Tu się żyje w stałej gotowości na przyjście śmierci. – To największa nauczycielka życia – mówi s. Michaela Rak. – Przez płynące łzy zaczyna się widzieć to, co nieprzemijalne.

– Oko przy oku, ucho przy uchu, serce przy sercu trzeba być z odchodzącymi  – mówi s. Michaela. Henryk Przondziono /foto gość – Oko przy oku, ucho przy uchu, serce przy sercu trzeba być z odchodzącymi – mówi s. Michaela.

Do Jadwigi, od dwóch dni podopiecznej hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie, prowadzi nas Aneta Górniewicz, sekretarka pracująca w nim od 2013 r., czyli od początku. Opowiada, że kiedyś weszła na to piętro, aby powiesić ogłoszenia w sali chorych, i przez uchylone drzwi zobaczyła panów oglądających telewizję. Jeden powiedział: „Porozmawiamy o tym jutro”, drugi zaprotestował: „Dla mnie jutra może już nie być”. Okazało się, że w nocy zmarł. Odtąd nie opuszcza jej myśl o kruchości życia.

Pani Jadwiga siedzi na łóżku pod obrazem Jezusa Miłosiernego: – Tu chorował i umarł mój brat Szczepan, a ja już wiedziałam, że jestem chora, więc sobie zamówiłam miejsce – tłumaczy. – Przywieźli mnie ze szpitala w Santaryszkach, bo po operacji żołądka nie chcieli mnie tam trzymać. Do domu jestem za słaba, nawet żeby samodzielnie czytać. Ja wcale nie myślę, że będę umierała, tylko że się spotkam z Panem Bogiem.

Kiedy stwierdzam, że ma wielką wiarę, uśmiecha się: – Nie umiem jej zmierzyć. Wywieziono nas z rodzicami na Syberię, gdy miałam 2,5 roczku. Chyba tam mnie tak życie zahartowało. Teraz się cieszę z każdego dnia jak z jednego roku. Co było, to było, ale najlepsze niech będzie na przedzie. Jednego tylko nie mogę sobie wyobrazić, jak ten świat beze mnie będzie trwał

Oko przy oku

Teraz już wiem, gdzie zaczyna się Wilno. W hospicjum bł. ks. Sopoćki, gdzie kończy się życie jego mieszkańców: Litwinów, Polaków, Rosjan, Ukraińców, Białorusinów, Tatarów, Żydów. – Staram się naturalnie przyjmować śmierć, bo to naprawdę początek – opowiada s. Patrycja, szczególnie towarzysząca umierającym. – Agonia trwa niekiedy nawet trzy doby. To moment walki duchowej, dlatego proszę o modlitwę rodzinę konającego, odmawiamy Koronkę do Bożego Miłosierdzia, bo ma moc uśmierzania gniewu Bożego. Zapalam przy łóżku gromnicę, będącą znakiem obecności Maryi. Jeśli chory ma trochę sił, staram się skierować jego spojrzenie na obraz Jezusa Miłosiernego, żeby w nim został, kiedy zamknie oczy.

– Tak się szykuje na śmierć, a jak na życie? – pytam s. Michaeli, która tu oraz w hospicjum w Gorzowie Wielkopolskim odprowadziła do nieba ponad 5 tysięcy podopiecznych i nie używa słowa „śmierć”. – Oko przy oku, ucho przy uchu, serce przy sercu trzeba być z odchodzącymi – odpowiada. – Nie przyszliśmy na świat przez przypadek, ale mamy coś do zrobienia. Jesteśmy zaplanowanym darem dla drugiego.

Powszechnie wiadomo, że s. Michaela dla chorych jest gotowa zrobić wszystko. Zdradziła nam, że planuje skoczyć ze spadochronem, choć ma lęk przestrzeni i wie, że to taka „mała śmierć”. Ale bardzo chce pokazać cierpiącym, że niemożliwe jest możliwe, że nie można mówić, że czegoś się nie da, że „to nie dla mnie”. – Czym się zwykle chwalimy? Urodą, pozycją zawodową, prestiżem, pełnym kontem, poczuciem, że „ja tu rządzę”. Choroba wytrąca wszystko z rąk. Boi się śmierci ten, kto nie umierał za życia. Tym, którzy oddawali je po części, będzie łatwiej.

Jest pewna, że łatwiej cierpienie i śmierć przyjmuje osoba wierząca. Pan Bóg od wewnątrz daje siłę. – Pamiętam panią Helenę, kiedy poczuła, że ma policzone godziny – wspomina s. Patrycja. – Nie chciała środków przeciwbólowych, zapaliła gromnicę, wzięła krzyż do ręki i spokojnie odeszła. Ja bardziej słucham, niż mówię. Często biorę chorych za rękę, żeby poczuli miłość. Dbam, żeby przyjęli sakramenty, raz nawet sama ochrzciłam jedną panią z wody, jak nowo urodzone dziecko, bo księdza nie było.

Trzy złote na drogę

Na piętrze domu przy ul. Rasu 4, koło cmentarza Na Rossie, mieszkał ks. Michał Sopoćko. Na parterze, gdzie dziś mieści się kaplica, Eugeniusz Kazimierowski malował obraz Jezusa Miłosiernego według wskazań s. Faustyny Kowalskiej. Raz, kiedy siostra już wychodziła, na progu stanął przed nią Jezus i powiedział, żeby wróciła do spowiednika i przekazała mu, że tu musi powstać nowe zgromadzenie, które będzie wielbiło, głosiło i czyniło miłosierdzie. W 1987 roku s. Michaela, która wstąpiła do tego właśnie zgromadzenia, otrzymała imię zakonne Michaela Maria od Matki Boskiej Ostrobramskiej. Dostała też hasło życiowe „Pod Twoją obronę”. Wtedy nawet przez myśl jej nie przeszło, że w 2008 r. przyjedzie do Wilna, żeby zbudować pierwsze na Litwie hospicjum.

To miejsce działa i przyciąga. – Gdy powiedzieliśmy chorej teściowej, że ją zawieziemy tam, gdzie był malowany obraz Jezusa Miłosiernego, otworzyła oczy i odparła „tak” – opowiada Andrzej Kostygin, przewodnik po Wilnie. – Wieczorem o godzinie 22 odmówiliśmy koronkę, a przed 7 rano odebraliśmy telefon od s. Michaeli: „Wasza mama już w niebie”.

Przed przyjazdem do Wilna siostra wybudowała hospicjum w Gorzowie Wielkopolskim i kierowała nim. – Przed odjazdem poszłam do moich podopiecznych na cmentarz – wspomina. – Chodziłam między ich grobami, płacząc i prosząc: „Pomóżcie mi, bo nie znam języka, nie mam pieniędzy”. Kiedy wychodziłam, zawołała mnie pani sprzedająca bukieciki stokrotek i rumianków. „Słyszałam w telewizji, co zrobiłaś dla nas, to wstałam o 5 rano, nazbierałam kwiatów i co zarobiłam, dam ci na Wilno”. Z blaszanej puszki wysypała mi na rękę 3 złote w dziesięciogroszówkach. Osiem lat temu, po przyjeździe do Wilna, położyłam je na ołtarzu Jezusa Miłosiernego ze słowami: „Jezu, jesteś Ty, mamy 3 złote i zbudujemy hospicjum”. Kiedy na zebraniu litewskiej służby zdrowia zadała pytanie, czy potrzebne im hospicjum, usłyszała odpowiedź jednej z lekarek: „To pytanie trzeba postawić inaczej: dlaczego jeszcze dotąd go nie ma?”. Z ruin przy klasztorze ss. wizytek wzniosła dom, który został otwarty w 2013 r. W ubiegłym roku w hospicjum stacjonarnym przyjęli 176 osób i 68 w domowym. – Nikomu nie można powiedzieć, że to już koniec, bo nie ma końca – podkreśla. – Chory ma żyć do ostatka pełnią życia. Jego przestrzeń cielesna robi się słabsza, ale kiedy nawiązuje się z nim więź duchową, to dostaje sił.

Nowa twarz Chrystusa

Siostra Michaela, podobnie jak bł. ks. Sopoćko, potrafi wyheblować podłogę, wie, jak przykręcić śrubę. Miała przecież czterech braci. Krzyże w hospicjum powstały z desek wyrwanych przez nią ze schodów zrujnowanego domu rodzinnego ks. Sopoćki w Juszewszczyźnie, na terenie dzisiejszej Białorusi. Niekiedy po ciężkiej, fizycznej pracy siada i w ciągu 10 minut pisze Drogę Krzyżową. Ma już 33 takie rozważania, które splatają się z jej codziennością. Przed posiłkiem modli się: „Pobłogosław naszych nieprzyjaciół i przyjaciół”. – Kiedy świat się kłóci, kto jest ważniejszy, my zgodnie pracujemy – podkreśla. – Nasze hospicjum jest ponadpodziałowe i nieodpłatne. Pracownikami i podopiecznymi są ludzie różnych nacji. Szukając personelu w urzędzie pracy, prosiłam o władających trzema językami. Chorym posługują trzy siostry Jezusa Miłosiernego i trzech kapelanów – dwóch katolickich, jeden prawosławny. Księża innych wyznań są wzywani przez telefon.

– Przyszła u nas szukać pracy pewna pani – opowiada. – Popatrzyła na obrazy świętych w recepcji i mówi: „Pani zakonnico, nie mogę tu pracować, jestem ateistką. W Boga nie wierzę, ale w godność człowieka – tak”. „Witaj w pracy” – powiedziałam i przytuliłam ją. Dziś jest jedną z moich pielęgniarek. Zoja – kucharka – jest prawosławna, teraz ma post przed swoimi Świętami Wielkanocnymi, ale nam gotuje pyszne obiady, a sama pości.

Kiedyś s. Michaelę poproszono o przyjście do domu Żyda polskiego pochodzenia, którym się zajmowali. – Dziękuję za pomoc – powiedział. Podała mu rękę, pocałował ją, a kiedy się nad nim pochyliła, jej krzyż zawisł nad jego twarzą. Bała się, że go uderzy, ale on go chwycił i ucałował.

– O czym ja rozmawiam z Jezusem? Oprócz wszystkich bieżących spraw – o pieniądzach – przyznaje. Ma na etatach 40 pracowników – lekarzy, pielęgniarki, rehabilitantów, psychologów, pracowników administracyjnych i socjalnych, kucharki, kierowców. Kiedy chorego boli, trzeba mu podać profesjonalny lek, musi leżeć na specjalistycznym łóżku. Miesięczny koszt utrzymania hospicjum to 30 tys. euro. Kasa chorych daje niecałe 10 tys. euro, resztę musi zdobyć sama.

– Nic ze sprzętów nie kupiłam – wszystko nam darowano. „Nam dwie toyoty niepotrzebne” – powiedziała rodzina Borkowskich prowadząca biznes wędliniarsko-mięsny. Niby przyszli do siostry na herbatkę, a zostawili jej auto. Z prośbą o drugie napisała do Volkswagena w Poznaniu i dostała je. Podczas naszej rozmowy przychodzą Teresa i Czesław – małżeństwo z Antokola z ofiarą na hospicjum. Już kilka razy przywieźli a to warzywa z ogródka, a to środki higieniczne. – Dziękujemy Jezusowi Miłosiernemu, że jesteśmy na siłach pomóc – mówią. Raz bezdomny przyniósł Chrystusa w cierniowej koronie znalezionego na śmietniku. – Siostra, jak mu zrobić nową twarz? – zapytał. Dała mu farby i sam ją namalował. – Ten Chrystus jest symbolem, że poprzez to, co robimy, przywracamy Jezusowi oblicze – mówi.

Po co tobie to?

– Wszyscy musimy przejść przez umieranie, do nieba nie ma objazdów – mówi ks. Jarosław Spiridowicz. Jest wikarym u św. Teresy, przy Ostrej Bramie, a w hospicjum od 2 lat na wolontariacie kapelańskim: – Przychodzę do chorych z Jezusem. Jak są niewierzący, to powierzam ich Bogu. Jedna pani poprosiła o chrzest. Wieczorem ją ochrzciłem, a na drugi dzień odeszła. Inną ochrzciłem i bierzmowałem jednego dnia i zmarła.

– Jak tu przyszłam do pracy, to mnie ciarki przeszły – zdradza Anna Kowalewska, pielęgniarka z 25-letnim stażem. Żustyna Bezlapowicz, studentka medycyny, jedna ze stu wolontariuszy, spędza tu każdą wolną chwilę: – Trudno wytłumaczyć, ale coś mi się w środku odezwało i ciągnie mnie tutaj. Tu jest meta życia – wczoraj z kimś obcowałam, dziś go nie ma. Trzeba go dobrze zapamiętać.

– Pamiętam dwóch naszych pierwszych podopiecznych, wspaniałych starszych panów – wspomina Wiktor Ząbkiewicz, wolontariusz od powstania hospicjum. – Była wiosna, rwali się do sprzątania i prosili o miotłę. Bałem się, że osłabną, a teraz myślę, że gdybym im ją dał, tobym im życie przedłużył. Wolontariuszami są też więźniowie z pobliskiego zakładu karnego. Pierwszy posługiwał chorym, nie mówiąc, skąd przychodzi. – Kiedy karmił pacjenta, rozmawiał z nim z czułością. Jednak to słowo to za mało – opowiada s. Michaela. – Raz o godz. 13, podczas obiadu dla personelu, powiedział: „Jestem mordercą, zabiłem własnego brata, bo było za dużo alkoholu i emocji, ale pozwólcie, że zostanę z wami”. Wszyscy go wtedy uściskali. Później ożenił się z naszą pielęgniarką.

– Żeby otrzymać miłosierdzie, trzeba na nie zasłużyć – mówi więzień Mendogas, wolontariusz. – Wciąż zadaję sobie pytanie: „Gdzie dotąd byłem? Gdybym tu trafił wcześniej, w świecie byłoby więcej dobra”. Tu zderzyłem się ze swoim złem, pytając, czy chcę zostać gorszą częścią społeczeństwa – opowiada. Trafił do więzienia, bo w Anglii, gdzie emigrował, wciągnęli go do gangu.

Kiedy Marian Awgul, hospicyjny kierowca, zdjął oprawę łóżka, w którym nie mieścił się 24-letni Mantas, mierzący 2 metry, usłyszał od niego: – Dopiero tu poczułem się człowiekiem. Kiedy mnie pytają: „Po co tobie to? Pieniądze gdzieś byś dobre zarabiał” – odpowiadam: „Jak pójdę do św. Piotra, to będzie wiedział, że Marian tu był”.

– To się wynosi z domu – mówi s. Michaela. – Moja święta mama Genowefa miała 4 klasy szkoły podstawowej, była więźniarką Majdanka, gdzie trafiła za pomoc Żydom. Mówiła naszej ósemce: „Wszelkie żale trzeba oddać Bogu, ja muszę być czuła i dobra. Kiedy człowiek jest w potrzebie, to nie można się bać, tylko trzeba mu pomóc”.

Przez dwa dni rozmawiamy o śmierci, a okazuje się, że mówimy o miłości, która jest dowodem na istnienie Boga. Przy okazji muszę odnotować trzy istotne wydarzenia, o których się dowiaduję. Po pierwsze – właśnie w tych dniach, 81 lat temu, obraz Jezusa Miłosiernego był wystawiony pierwszy raz w Ostrej Bramie, kilka minut drogi stąd. Po drugie – abp Gintaras Grusas wyraził oczekiwaną zgodę na budowę hospicjum dla dzieci i obiecał w niej wspierać s. Michaelę. Po trzecie – tej nocy nikt nie umarł.

Informacje o wileńskim hospicjum można znaleźć na stronie   www.hospisas.lt