publikacja 27.04.2016 10:00
Przez podnoszący się z kolan po największym historii trzęsieniu ziemi Ekwador przechodzi ogromna fala solidarności.
Rozdawanie darów - Calseta
Ludzie mieszkający obecnie na ulicy, w parku, czy na podwórku dzielą się talerzem jedzenia i razem się modlą. Wolontariusze na puszkach z pomocą dopisują słowa zachęty: „nie traćcie nadziei”, „jesteśmy z wami”, „ufajcie”, „da się!”. Przez podnoszący się z kolan po największym historii trzęsieniu ziemi Ekwador przechodzi ogromna fala solidarności. W rozmowie z Beatą Zajączkowską opowiada o tym pracujący w tym kraju ks. Rafał Wujec.
Beata Zajączkowska: 654 zabitych, ponad 12 tys. rannych i wciąż wielu zaginionych. Jak tydzień po tym najtragiczniejszym trzęsieniu ziemi w Ameryce Południowej wygląda sytuacja w Ekwadorze?
Ks. Rafał Wujec: Tydzień po trzęsieniu ziemi widać kolumny samochodów, jak w Polsce na Wszystkich Świętych, przejeżdżających główną drogą z Guayaquil do Manty i Portoviejo. Utrzymuje się duch solidarności z cierpiącymi i ofiarami, w samochodach wiozą żywność, wodę, materace, odzież. Samochody osobowe to głównie rodziny spieszące do swoich krewnych poszkodowanych. Wciąż słychać z daleka jadące na sygnale karetki pogotowia z rannymi. Duże samochody towarowe to głównie pomoc ogólna z rządu, organizacji jak Czerwony Krzyż, TIR-y z Peru i z Kolumbii. Jadą ciężarówki z ciężkim sprzętem do odgruzowywania, koparki i wywrotki. Są też samochody wojskowe wiozące żołnierzy pilnujących porządku, bezpieczeństwa przed napadami i kradzieżami.
Trwa odgruzowywanie najbardziej uszkodzonych miejsc w większych skupiskach jak Portoviejo, Manta, Pedernales. Wysokie hotele zawalone w Mancie, duże sklepy komercyjne w Portoviejo, piętrowe domy w Calsecie, Bahia, Chone, Canoa, Jama – mnóstwo gruzu, którego w ciągu jednego tygodnia nie dało się wywieźć. Zniszczona jest też część prowincji Esmeraldas, zwłaszcza miasto Muisne i Babahoyo w Los Rios. Ludzie byli cały czas odnajdowani stąd każdego dnia zwiększała się liczba zabitych. Było ponad 100 wstrząsów wtórnych niekiedy o sile 5.4 w skali Richtera, na szczęście nie wszystkie odczuwalne i zapewnienia w wiadomościach, że nie ma zagrożenia drugim trzęsieniem ziemi. We wstrząsach wtórnych chodzi o ruchy płyty tektonicznej, która ma się zejść z pierwszą wysuniętą po trzęsieniu ziemi.
Czy to prawda, że wielu Ekwadorczyków nadal nocuje pod gołym niebem i ma utrudniony dostęp do wody i pożywienia?
- Tak, to prawda. To zaledwie tydzień od tragedii więc należy przyjąć, że pierwsze dni to pomoc żywnościowa, woda. Potem szukanie miejsc noclegowych. Zapewne część ludzi znajduje kawałek miejsca u znajomych lub rodziny. Ale w ciągu tego pierwszego tygodnia jadąc drogą z Portoviejo do Bahia częsty widok to rodzina siedząca na materacu lub na ziemi. Postawione cztery paliki z bambusa i rozwieszone prześcieradło, koc lub czarna plandeka, które chronią przed słońcem lub deszczem. Nie wszyscy znajdują kąt u znajomych. Dla tych ludzi przywieziono namioty tam, gdzie powstały duże skupiska poszkodowanych ludzi np. na nieczynnym lotnisku w Portoviejo. Jednak służby często nie docierają poza Portoviejo i Mantę, skupiając się na miastach, które najwięcej ucierpiały.
Prezydent zapewniał, że wody wystarczy dla wszystkich. Widać dziesiątki ludzi stojących przy drogach wymachujących pustymi butelkami i wołających: „Qeremos agua” – Chcemy wody, oznacza, że woda nie dociera, że są problemy w jej rozprowadzeniu, dystrybucji do każdej wioski. W środę informacja rządowa podawała: „Udało się uruchomić pompownię wody i 70 beczkowozów rozdziela wodę w różnych punktach. W 74 proc. w Manabi jest przywrócony dopływ prądu”. Widać starania i troskę władz, ale też trudno w krótkim czasie ogarnąć sytuację. Nie mają sposobu na sprawniejsze docieranie z darami, z miejsc, gdzie są składowane.
Czy widać gesty ludzkiej solidarności?
Solidarność wśród Ekwadorczyków jest niesamowita. Jest tu takie powiedzenie: „Hoy por Ti, mańana por mi - dziś dla ciebie, jutro dla mnie” i widać po zwielokrotnionym ruchu na drogach, że śpieszą z pomocą. W każdym powiecie policja z doradcą politycznym organizowały zbiórki. W parafiach koła Caritas ogłaszały akcję zbierania pomocy i zostały uruchomione takie punkty. Potem wszystko było rozwożone. Jeśli Caritas zbierał, zawoziliśmy do parafii, które ucierpiały. Jeśli rzeczy zbierali urzędnicy, organizacje – wieźli to do punktów wyznaczonych przez władze cywilne. Wielkie zaplecze wolontariuszy pomaga przy zbiórce, pakowaniu, są też zastępy wolontariuszy w poszkodowanych, miastach i parafiach odbierających rzeczy i zajmujących się ich rozdzielaniem. Duża część wolontariuszy to młodzież z pomysłami. Na paczkach, puszkach, konserwach dopisują jedno, dwa słowa zachęty, pokrzepienia typu: „animo" „nie traćcie nadziei” „jesteśmy z wami” „wiary” „ufajcie” „da się”.
Wiele państw się solidaryzuje. Pomoc materialną wysłały m.in. USA, Kanada, ONZ. Siły wojskowe z Peru przywiozły w dwóch TIR-ach 40 ton rzeczy dla 500 rodzin od materacy zaczynając na garnkach kończąc. Przyjechało 50 wojskowych, strażaków z Kolumbii, ponad 100 z Peru, Chile i Wenezueli, 120 ratowników z Meksyku, 80 z Hiszpanii.
Był ksiądz na terenie dotkniętym kataklizmem z pomocą zorganizowaną przez waszą parafię. Jak ludzie przeżywają tę tragedię?
Z parafii św. Jacka w Cascol doradca polityczny z policją zebrali dwa pickupy rzeczy, oraz ośrodek zdrowia i spółka ubezpieczeń rolników zebrały dwa furgony tzw. ranchery żywności, odzieży i wody. Z Caritasu zebraliśmy rzeczy na jeden jeep Land Cruiser i zawiozłem zabrane paczki do Bahia de Caraquez. To jakieś 200 km. z Cascol, z południa Manabi na północ. Przejeżdżając przez Portoviejo zobaczyłem pierwsze budynki popękane. Przejechałem za innymi samochodami przez most Mehija, na którym ruch był puszczony jednostronnie. W niektórych wioskach były zniszczone domy, często zawalona jedna ściana. W wiosce San Clemente grupa ludzi pokazywała, że nie mają co jeść, a jadąc dalej za zakrętem, za 100 metrów stał TIR, z którego rozładowywano pomoc. W mieście Bahia de Caraquez na ulicy mnóstwo wojska, stali ludzie wymachujący baniakami na wodę, inni koczowali rozłożeni na poboczu na materacach pod cieniem z prześcieradła. Przed plebanią również policja i wolontariusze. Policja rozładowała pakunki, a wolontariusz przedstawił mi sytuację niemożności pomocy wszystkim w wielotysięcznej parafii, jedynej w tym turystycznym mieście.
W sobotę byłem ze swoimi katechetami i nauczycielką Mercedes w parafii Calseta, aby zawieźć zebrane potrzebne rzeczy, worki z kukurydzą, bananami do punktu zbiórki darów. Miasto porządnie ucierpiało: ponad 50 domów zawalonych, na ulicy gruz, zawalił się zabytkowy drewniany ratusz, konstrukcja metalowa wypełniająca ścianę wejściową kościoła częściowo odłamana i wisząca na drutach. Połączenia ścian świątyni w pewnym stopniu rozdzieliły się, powstały szpary straszące niepewnością struktury budowli.
W parku umiejscowiony był punkt pomocy medycznej. Przed i na plebanii parafialnej mnóstwo wolontariuszy, paczek z lekarstwami, żywności, materacy, zgrzewek wody. Właśnie rozładowywano duży samochód towarowy pełen wody i innych produktów. Po rozładowaniu tegoż samochodu wolontariusze (zarówno chłopcy jak i dziewczęta), nosili worki z posortowaną pomocą i składali je na przygotowane samochody, i od razu z ładunkiem wyruszyli do wiosek. Młodzi ludzie pomagający i panie to wolontariusze, członkowie Caritas i ks. Darek kierujący ruchem i rozładunkiem darów, odbierający telefony. Mówił: „Tak jest przez cały tydzień, pełno paczek, ruch ludzi do późna w nocy. Trzęsienie ziemi zastało mnie w konfesjonale, gdy spowiadałem przed Mszą św. Od razu zawołałem, aby wszyscy wyszli. W tłoku zdeptano jedną małą dziewczynkę. Ma pęknięcie czaszki, jest w szpitalu. Odzyskuje przytomność i co chwila ją traci. Z tego, co tutaj jest zgromadzone wystarczy zaledwie dla jednej trzeciej potrzebujących”.
W pokoju zapełnionym wodą siedziała pani dyrektor parafialnej Caritas, w kuchni uwijały się kucharki. Wczoraj wydały 300 obiadów w parafialnej jadłodajni. Główna katechetka koordynująca parafialną katechizacją Elisabeth opowiadała pokrótce o całej akcji. Byli żołnierze pilnujący bezpieczeństwa i pojawiła się także telewizja państwowa TC, zaczynająca przygotowywać materiał o Calsecie. Dotąd w TV nie mówiono nic o uszkodzeniu i pomocy w Calsecie. Może dlatego niewiele tej pomocy dotarło. Misjonarze z Los Rios przywieźli jeden transport. Pomoc jest udzielana przede wszystkim parafianom, stąd ludzie przyjeżdżający z wiosek należących do sąsiedniej parafii, powinni otrzymać wsparcie w swojej parafii.
Na pożegnanie ks. Darek dodał: „Dzięki. Módlcie się za nas”. Myślę, że te słowa mają sens właśnie pośród gruzów. Na modlitwie odkrywam znaczenie słów z niedzielnego drugiego czytania z Apokalipsy: „Odtąd już nie będzie płaczu ani narzekania ani jęku, bo Bóg otrze wszelką łzę z oczu”. Czyli Panu Bogu trzeba powierzyć i akcję pomocy, i ratowania ofiar, i plan odbudowania miast i wiosek, a On sam sprawi, że: „Oto wszystko czynię nowe”(Ap.21,5). W modlitwie eucharystycznej dziękowałem za pomoc ofiarodawców. W imieniu tych, którzy ucierpieli i którzy śpieszą z ratunkiem, proszę o wsparcie modlitewne z Polski.
Czyli Kościół Ekwadoru jest na pierwszej linii pomocy poszkodowanym?
Kościoły stały się miejscem składowania darów. Poza tym, niektóre kościoły doznały częściowego zniszczenia, np. zawalona wieża w sanktuarium maryjnym w Montecristi czy zabytkowa świątynia w Rocafuerte. W niektórych parafiach stworzono schroniska. Z parafii nienaruszonych kataklizmem były organizowane transporty, koła Caritas nadal proszą ludzi o pomoc. Na spotkaniu w Montecristi abp Lorenzo Voltolini mówił o utworzeniu dla Portoviejo dwóch centrów przyjmowania rzeczy. 19 młodych księży przyjechało z innej diecezji Ekwadoru i do pierwszej w nocy uczestniczyli w rozładunku cali spoceni. Arcybiskup porozumiewał się z władzami, co do dostarczenia odpowiedniej ilości wody dla Portoviejo. Osobiście objechał doświadczony region Manty, Canoa, Jama i Pedrenales. Obecnie był na etapie załatwiania namiotów dla koczującej ludności.
Dodałbym, że Kościół trochę jest niedoceniany w sprawnym rozdzielaniu pomocy. Przyjmując, że kapłani znają parafie i mają osoby gotowe pomagać, wolontariuszy, przy skierowaniu dostaw żywności do parafii, dystrybucja darów mogłaby być lepsza. We wszystkich kościołach parafialnych tydzień po trzęsieniu ziemi niedzielne Msze św. zaczynały się minutą ciszy ku pamięci ofiar i rannych. Pozwolono na odprawienie Eucharystii w miejscach największego zniszczenia i tam gdzie ludzie zginęli.
Wikariusz generalny napisał do nas kapłanów: „Wierni nas duchownych potrzebują. Dostrzegamy, że ludzie mieszkający razem obecnie na ulicy, w parku, na podwórku dzielą się talerzem jedzenia, modlą się razem, nawet ci, których wcześniej nie widziało się w kościele. Z diecezji Loja w górach przyjechało 2 kapłanów i 7 sióstr zakonnych, aby służyć pomocą i brać udział we wspólnym zmaganiu. W Portoviejo służy pomocą psycholog rodzinom poszkodowanym i załamanym, zagrożonych myślami samobójczymi. Jest imponujące zainteresowanie ogólnonarodowe oraz międzynarodowe. Jesteśmy bardzo kochani! Przychodzą do nas wiadomości pełne nadziei ze wszystkich stron. Czuje się solidarność: widać wiele młodzieży i wielu dorosłych wolontariuszy w spoconych koszulkach. Dziękujemy! Gracias!”.