Chleby z rodzynkami

Urszula Rogólska

publikacja 06.04.2016 06:00

– Kiedyś przez trzy miesiące jedliśmy codziennie chleb ze smalcem i kaszankę – opowiada Mirka Budzich. – Mówiłam Panu Bogu: „Jeśli dzieci powiedzą, że mają tego dość, to ja się stąd natychmiast zbieram!”. Ale nie było szemrania. Kiedyś przejeżdżaliśmy przez to miejsce, a dzieci: „Ooo! To jest ten sklep, gdzie tatuś kupował tę pyszną kaszaneczkę!”.

 Mirosława i Tadeusz Budzichowie z najmłodszym synem Barnabą Urszula Rogólska /Foto Gość Mirosława i Tadeusz Budzichowie z najmłodszym synem Barnabą

To było chyba po trzecim roku naszego wędrowania na Górnym Śląsku – opowiada Mirka Budzich. – Miałam totalny kryzys tego miejsca. Jestem chemiczką, więc widziałam całą tablicę Mendelejewa i myślałam: „Moje dzieci tu umrą. Nie chcę tu być”. Jako wędrowni katechiści Drogi Neokatechumenalnej, mieliśmy wizytę u arcybiskupa Damiana Zimonia. Mężczyźni zdawali relację z tego co robimy, a ja stałam, uśmiechałam się, ale w sercu miałam jedno: „Jestem tu ostatni raz. Wracam do Gdańska i już mnie nikt tutaj nie zobaczy”. I wtedy arcybiskup odsunął chłopaków, popatrzył na mnie i powiedział: „Mirosława, ja was tutaj posyłam. Tu nie jest tak brudno, jak ci się wydaje. Tutaj ludzie na was czekają, tutaj musicie być, bo kto im będzie głosił Słowo?”. Rozpłakałam się i mówię: „Ojcze ja właśnie o tym myślę, że jestem tu ostatni raz i stąd zjeżdżam. Skąd widziałeś?”. A arcybiskup: „A nie wiedziałem”. I to był dla mnie znak, że Duch Święty jest tutaj, że chce, żebyśmy tu zostali.

Jak Izraelici

Przed 25 laty Mirka i Tadeusz Budzich przyjechali z Gdańska do Katowic, żeby głosić słowo Boże i swoim życiem dawać świadectwo Jego mocy, którą poznali we wspólnocie Drogi Neokatechumenalnej. Podobne wspólnoty zaczęły się rozwijać w całej archidiecezji katowickiej, a wkrótce także diecezji bielsko-żywieckiej. Od prawie dwudziestu lat mieszkają na bielskim osiedlu Złote Łany. Tu wychowali siódemkę dzieci – piątka wciąż mieszka z nimi. Dla wielu są błogosławieństwem i darem Pana Boga. Ale dla wielu także zgorszeniem. Bo co widzą ludzie? Mają siódemkę dzieci, nie pracują zawodowo, a na dodatek nie chodzą w niedzielę do kościoła.

– Podziwiam pomysłowość Pana Boga, że Jemu zależy na jednym małżeństwie w miliardzie małżeństw na świecie, że przewidział dla nas takie wędrowanie – mówi Mirka. – To jest Jego prezent dla nas – bo zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę, z dala od swoich wspólnot, od bliskich. „Skazani na siebie”, połączeni na zawsze. A ja po 32 latach ciągle jestem zakochana w moim mężu! Tak mówi o swoim małżeństwie żona, która (zanim zamieszkali z dziećmi w Bielsku-Białej) przeżyła… dziewiętnaście przeprowadzek, bo tego wymagała ich posługa ewangelizacyjna w różnych miejscach Polski.

– Miałam różne wątpliwości – bo ciągle byliśmy jak Izraelici – w drodze, wory i walizki. Ale kiedy tutaj osiedliśmy, okazało się, że Pan Bóg miłosierny widzi, że mamy swoje lata i dzieci nie są w stanie zmieniać już tyle razy szkoły. Ale to są piękne doświadczenia. Gdybym ich nie miała, to o czym bym ludziom mówiła?

Kochamy Kościół

– Czemu się temu poddaliśmy? Nie ma innej odpowiedzi – to zostało nam dane z wysoka, dzięki naszemu poznaniu Boga, które dokonało się w Kościele – mówi Tadeusz. – Kochamy Kościół Jezusa Chrystusa, bo to On dał nam życie i nie możemy o tym milczeć za cenę wygodnego życia. Dlaczego ludzie teraz odchodzą od Kościoła? Bo nie chcą iść do Kościoła moralistyczno-wymagającego, bo on nie dotyka ich egzystencji. Jak mówi św. Paweł, człowiek żyje w nieustannym strachu przed śmiercią – jest w ręku demona, w kręgu śmierci, która mu nie pozwala wyjść do drugiego człowieka, nie pozwala zaakceptować swojej historii, która miała także fakty traumatyczne, sprawia, że nie jest w stanie upokorzyć się, prosić o przebaczenie. Człowiek jest w niewoli śmierci, dopóki nie pozna historii zbawienia – że Jezus Chrystus naprawdę zwyciężył śmierć, pokonał demona!

– Grałem kiedyś w piłkę i przytrafiła mi się kontuzja, która mnie z tego sportu wyeliminowała. Wydawało mi się, że moje życie jest stracone. I w takiej sytuacji trafiłem na katechezy neokatechumenalne. Usłyszałem wtedy, że nie ma przypadków w życiu człowieka, że Bóg stoi za każdym faktem z życia człowieka. Myślałem: jak to możliwe, żeby Bóg stał za tym moim nieszczęściem, które przeklinam? Ale to doświadczenie mi pokazało, że neokatechumenat pokazuje zupełnie innego Boga. Kiedy człowiek poznaje miłosierdzie Boga nie z abstrakcji, nie z książki, nie przez słowa księdza, ale przez doświadczenie Jego miłości, słodyczy, Jego czułości, to dopiero uczy się Mu zawierzyć, zaryzykować swoim życiem, swoim pieniądzem, otwartością na życie i dopiero wtedy może przylgnąć do Niego. Bóg nie jest jakąś ideologią, abstrakcją, ale jest Kimś, kto działa w historii człowieka poprzez fakty. Chrześcijaństwo nie jest jakimś chomątem, cierpiętnictwem, ale radością i pewnością!

Nowe życie za chemię

– Ponad 30 lat temu byłam poza Kościołem – opowiada Mirka. – Robiłam super studia i swoją karierę. Ktoś mnie zaprosił na katechezy neokatechumenalne obiecując mi najnowsze wydanie „Chemii kwantowej”. I ja dla tej chemii poszłam. Zapytałam jedynie co ja w tym kościele muszę robić. Usłyszałam, że tylko odstać 45 minut. I to zaledwie raz. Poszłam nie mając żadnego przygotowania. Nie rozumiałam, o czym oni tam mówią. Ale po 45 minutach byłam pewna, że znowu przyjdę. Jestem przekonana, że wtedy mnie dotknął Duch Święty.

Jak podkreśla Mirka: – Pan Bóg przytulił mnie jak dobry ojciec, Kościół jak dobra matka wziął mnie w swoje łono jak takiego embriona i delikatnie mnie wyprowadzał. Potem Duch Święty dotknął mnie wiele razy – dał mi się zakochać, choć wzoru małżeństwa nie miałam. Tata pił, a mama mi mówiła, żebym nie skończyła jak ona, żebym była niezależna, miała swoje pieniądze, żebym nie była kurą domową. Pan dał mi chęć bycia w małżeństwie, urodzenia dziecka, potem następnych. To jest zwycięstwo Jezusa Chrystusa, że mogłam zostawić karierę i zająć się domem! Pan Bóg zniszczył we mnie lęk przed życiem. Widziałam, że jeżeli On przebacza mi grzechy, daje mi nowe życie, to to życie musi znaleźć swoje ujście.

To On daje życie

– Nigdy nie używaliśmy żadnych środków antykoncepcyjnych – ani naturalnych, ani sztucznych i dziś mogę powiedzieć, że Pan Bóg dał mi tylko siedmioro dzieci żyjących: Jakuba, Weronikę, Tobiasza, Daniela, Miriam, Beniamina, Barnabę i trójkę w niebie: Ewę, Antosia i Jasia – opowiada Mirka. – Czyli przez 32 lata tylko dziesięć razy byłam w ciąży! Kiedy przez pierwsze cztery lata małżeństwa byłam cztery razy w ciąży, myślałam, że ja tych dzieci narodzę nie wiadomo ile. Ale później się okazało, że na siódme dziecko czekaliśmy sześć lat. W wieku 47 lat urodziłam Barnabę… To nie jest tak, że człowiek jest panem życia i śmierci. To Bóg daje życie i daje dzieci, kiedy chce i w takiej liczbie, jak On chce.

Naszym dzieciom nie jest łatwo w szkole, ale są dumni, że mają rodzinę wielodzietną. To kolejne zwycięstwo Jezusa. Wszystko, co najważniejsze, daje nam Pan Bóg. – Świat na pewno ich wciągnie, ale to, co my możemy im dać w posagu jako rodzice, to nie wyprawka, mieszkanie, samochód czy majątek. Dla mnie majątkiem jest to doświadczenie, że Pan Bóg JEST – żywy i prawdziwy – podkreśla Tadeusz.

– Czasem się nam zarzuca, że nie chodzimy w niedzielę do kościoła – we wspólnocie celebrujemy Eucharystię w sobotni wieczór. W niedzielę rano mamy czas na kilkugodzinne nawet laudesy – modlitwę Kościoła psalmami. To cudowne doświadczenie, kiedy przy modlitwie rozmawiamy też na tematy życiowe. Jako ojciec poświęcam ten czas tylko dzieciom. Bo najlepsze, co możemy im dać, to odniesienie do Pana Boga każdej rzeczywistości naszego życia.

Karta po karcie

– Dla Mirki takim języczkiem u wagi, decydującym o zwycięstwie Jezusa w jej życiu, jest macierzyństwo, bezgraniczne otwarcie na życie. Dla mnie wyzwaniem była kwestia zabezpieczenia naszego życia. Od 25 lat żyjemy z łaski Pana Boga i to jest też dla księży ogromny znak zapytania i zgorszenia – jak my żyjemy? Ruszając na to wędrowanie 25 lat temu, nie zdawałem sobie sprawy jak będzie wyglądała rzeczywistość. A Pan Bóg odkrywał powoli kartę po karcie. Były momenty bardzo trudne, ale były też momenty obfitości. To jest nasze doświadczenie nieustannego działania Pana Boga: nie pracując zawodowo, nie mając żadnych dochodów ani zabezpieczenia emerytalnego – żyjemy. Jak mówić, że Pana Boga nie ma?

Nie mówię, że teraz wszyscy w Kościele mają robić tak samo! Nawet bym przestrzegał. Najpierw trzeba doświadczyć Jego troskliwości i dopiero to upoważnia mnie do zaryzykowania swoim życiem. – Nie jest jednak tak, że od 25 lat nic nie robimy – tłumaczy Mirka. – Dni wypełniają nam spotkania z ludźmi i pomaganie im w rozwiązywaniu najróżniejszych problemów, ewangelizacja wprost, twarzą w twarz i w wielu wspólnotach, którymi się opiekujemy, kontakty z biskupami i księżmi, którym także służymy pomocą.

Rodzynki i ananasiki

– Nieraz doświadczyliśmy pustej lodówki – wspomina Mirka. – A dziś mówię, że to był cudowny czas, kiedy można było katechizować dzieci: „Nie ma co jeść, ale zobaczcie – Pan Bóg jest dobry i jest jeszcze serek topiony i chleb! Dzisiaj chwalimy Pana Boga, bo daje nam tyle!”. I dzieci w to wchodziły. A na drugi dzień przyjeżdżał wujek z paletą jogurtów. Innym razem przez trzy miesiące głosiliśmy katechezy w dwóch parafiach. W mieszkaniu mieliśmy atak pająków i pcheł, a na koniec dzieci przyniosły ze szkoły wszy. Nie mieliśmy pieniędzy. Jedliśmy codziennie chleb ze smalcem i kaszankę. Mówiłam Panu Bogu: „Ja już się stąd wynoszę. Jeśli dzieci powiedzą, że mają tego dość, to ja się stąd natychmiast zbieram”. Ale nie było szemrania. Po trzech miesiącach wróciliśmy do Gdańska. Kiedyś przejeżdżaliśmy przez to miejsce, gdzie mieszkaliśmy, a dzieci ucieszone: „Ooo! To jest ten sklep, gdzie tatuś kupował tą pyszna kaszaneczkę!”.

Mówi się, że kiedy się rodzi dziecko, Pan Bóg daje dodatkowy bochenek. – Ale my dostajemy nie tylko bochenek chleba – dodaje Mirka. – Dostajemy jeszcze rodzynki i ananasiki! Wszystkie nasze dzieci są we wspólnocie, choć nikt ich do tego nie zmuszał. – Dziś ludzie nie mają czasu na rozrywkę, na relaks, nie mówiąc o kościele – zaznacza Tadeusz. –  Są przekonani, że ich obowiązkiem jest zabezpieczyć byt dzieciom. Tak świat nam dyktuje. A my jesteśmy pewni – naszym jedynym obowiązkiem jest przekazywać wiarę.

TAGI: