To walka z siłami ciemności

Miłosz Kluba

publikacja 04.04.2016 06:00

Wiedzą, że życie może być piekłem, a żeby je zniszczyć, nie trzeba kogoś zabić – czy to nienarodzonego, czy obłożnie chorego. Klaudia i Ania – dziś w AOŻ – przyznają, że w swoim życiu, choć mają około 20 lat, doświadczyły prawdziwego mroku.

Akademia Obrońców Życia jest jednym z organizatorów Marszu dla Życia  i Rodziny Miłosz Kluba /Foto Gosć Akademia Obrońców Życia jest jednym z organizatorów Marszu dla Życia i Rodziny

Małgorzata mówi, że obrona życia to jej  obowiązek jako kobiety, matki i lekarza. Dorota przychodzi na spotkania AOŻ, bo dzieci w łonach matek nie mogą same przemówić. – Chcę być po części ich głosem – mówi. Siostra Gabrysia: – Dla mnie życie to pierwszy i fundamentalny dar, który człowiek otrzymuje od Boga. Nie wyobrażam sobie, że można to życie – i to bezbronne, i niewinne – niszczyć. Tomasz, psycholog: – Nie możemy być bierni. Piotr Podlecki, ojciec siedmiorga dzieci, lider Akademii: – Dzieci zabijać nie wolno i dopóki choć jedno dziecko w Polsce może być zamordowane, nie będę milczał.

Świeccy na pierwszej linii

P. Podlecki podkreśla, że Akademia Obrońców Życia to inicjatywa oddolna. Chodzi o formowanie świeckich do walki w obronie życia. – Chcemy stworzyć grupę, która jest merytorycznie przygotowana, zakorzeniona w nauce Kościoła, ale i zorientowana we współczesnej nauce, medycynie – wyjaśnia. Także dlatego, że argument „kościelny” zwolennikom np. aborcji łatwo jest odeprzeć. – A przecież ja nie bronię życia, bo jestem katolikiem, tylko dlatego, że jestem człowiekiem – podkreśla P. Podlecki.

– To świeccy są na pierwszej linii frontu obrony życia – mówi o. Krzysztof Niewiadomski, kapucyn, duchowy opiekun Akademii Obrońców Życia. – To oni żyją w rodzinach, spotykają się z osobami, do których księża nie mogą dotrzeć. Jest ich też więcej – tłumaczy. Zaznacza jednak, że w formacji obrońców życia jest miejsce dla kapłana. – Opieka duchowa, Eucharystia to zakotwiczenie w Bogu, które daje siłę. To przecież jest walka z siłami ciemności, którą trudno jest toczyć o własnych siłach – przekonuje o. Krzysztof.

Nie tylko konferencje

Spotkania Akademii odbywają się co tydzień w czwartki w kościele kapucynów przy ul. Loretańskiej. Rozpoczyna je Msza św., po której następuje uroczyste błogosławieństwo kobiet w ciąży, rodzin z dziećmi, par modlących się o potomstwo. Dalszy ciąg bywa różny – wykłady, konferencje, prelekcje, pokazy filmów, dyskusje. To wszystko pozostaje trochę w ukryciu, ale Akademia Obrońców Życia ze swoimi działaniami wychodzi także na zewnątrz. Jest m.in. jednym z głównych organizatorów Marszu dla Życia i Rodziny, w którym biorą udział tysiące osób. Jej członkowie prowadzą ewangelizacje pro life w parafiach (także poza diecezją krakowską), organizują przeglądy filmów (podczas jednego z nich filmy o tematyce związanej z obroną życia były wyświetlane przez dwa dni, jednocześnie w dwóch wypełnionych widzami salach), udzielają się w mediach. Z Akademii wyszedł też impuls, by wydać po polsku książkę Karin Struck „Widzę moje dziecko we śnie”. – Ta książka wywołała spore poruszenie i jest jedną z ważniejszych publikacji o obronie życia na polskim rynku – mówi P. Podlecki.

Akademia Obrońców Życia działa też poza granicami naszego kraju. Od 8 lat jej członkowie jeżdżą na Białoruś i prowadzą tygodniowe rekolekcje dla tamtejszych liderów pro life. – Mieliśmy też swoje akcje na Litwie, jeździliśmy do Polonii w Norwegii, byliśmy zapraszani na Litwę, pomagaliśmy obrońcom życia z Czech – wylicza lider wspólnoty. – Pan Bóg się nami posługuje.

Zderzenie z rzeczywistością

Na Marszach dla Życia i Rodziny atmosfera za każdym razem jest radosna. I tak ma być. Kiedy jednak pojawia się temat aborcji i bezbronnych, nienarodzonych dzieci, brutalnie zabijanych, przestaje być kolorowo. Ludzie z Akademii wiedzą, że życie może być piekłem, a żeby je zniszczyć, nie trzeba kogoś zabić – czy to nienarodzonego, czy obłożnie chorego.

Klaudia i Ania – dziś w Akademii Obrońców Życia – przyznają, że w swoim życiu, choć mają około 20 lat, doświadczyły prawdziwego mroku. Rodzice Ani rozstali się, mama zachorowała, a tata wyjechał. Ona zamieszkała z babcią. – Była dla mnie bardzo dobra. Miałam wszystko, ale nie miałam rodziców – opowiada. Stopniowo traciła nadzieję na poprawę swojego losu, a wraz z nią – wiarę. Depresja, alkohol, narkotyki, okultyzm – w tym szukała ratunku. – Chciałam uciec w inną rzeczywistość. Przepełniała mnie nienawiść do świata i do samej siebie – wspomina. Próbowała znów zamieszkać najpierw z mamą, potem z tatą, ale – jak sama mówi – było już za późno. Celem stało się zdeptanie wszystkich wartości, ze swoim życiem włącznie. Zaczęła się głodzić i po pół roku wylądowała w szpitalu w stanie zagrożenia życia.

– Byłam wtedy gorącą zwolenniczką aborcji, eutanazji, eugeniki. Wierzyłam, że są ludzie lepsi i gorsi, jedni zasługują na życie, inni nie – mówi Ania. – Dziś wiem, że Bóg przez cały ten czas był przy mnie. Przełom przyszedł jakiś czas później, gdy pracując w objazdowym teatrze, trafiła do domu opieki społecznej. Grali „Kopciuszka”. – Musiałam stanąć oko w oko z tymi, którym odmawiałam prawa do życia – opowiada Ania. Po przedstawieniu podeszła do niej jedna z niepełnosprawnych podopiecznych placówki i mocno ją przytuliła. – Wybrała akurat mnie. Coś we mnie wtedy pękło – wspomina dziewczyna.

Jestem im to winna

Drugim momentem była Msza o uzdrowienie, na którą Anię zaprosiła jej przyjaciółka Klaudia. Sama niewiele wcześniej przeżyła nawrócenie, a dziś też działa w Akademii Obrońców Życia. Klaudia również wychowywała się bez rodziców, u babci. Mając kilkanaście lat, wpadła – jak dziś to nazywa – w „cykl autodestrukcji” – alkohol, narkotyki, agresja. Do tego przekonanie, że wszyscy dookoła to „brudna masa”, a ona jest jedyną wartą czegokolwiek osobą. Trafiła do domu dziecka, a problemy trwały. Do momentu gdy spotkała na korytarzu pewnego katechetę – Piotra Podleckiego. Coś w nim ją przyciągnęło. – Kiedyś złapałam go za rękę, a on zapytał, czy może się za mnie pomodlić. Odparłam, że tak. Poczułam, jak ogarniają mnie ciepło i światło. Poszłam za tym – opowiada Klaudia.

Po jakimś czasie poczuła potrzebę wyspowiadania się, choć w kościele nie była od lat. Najpierw długo płakała, potem uklękła do spowiedzi. – Poczułam, jak każdą część mojego ciała zalewa miłość. Tonęłam w tej miłości i wszystko, co było skamieniałe, brudne, złe, słabe, zgniłe, przemieniło się, przeobraziło w coś nowego, lekkiego. Ja byłam nowa i lekka – wspomina moment spowiedzi. Od tej chwili wszystko zaczęło się układać. – Widziałam, jak życie Klaudii zmienia się na lepsze – mówi Ania. Na początku zaczęła się przez to oddalać od swojej przyjaciółki. W końcu jednak poszła z nią do kościoła na Mszę. – Zobaczyłam wtedy nie tylko, że Bóg jest, ale że mnie kocha. Zaczęłam płakać jak nigdy wcześniej – opowiada. – To niesamowite, jak Bóg potrafi uzdrawiać. Dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych – mówi o tym, co działo się później z jej życiem, z relacjami z rodzicami.

Jak historie dziewczyn – częściowo wspólne – doprowadziły je do Akademii? – Jestem to winna tym wszystkim, którym kiedyś odmawiałam prawa do życia i których uważałam za gorszych – mówi Ania. – Kiedyś moje życie było bezsensem. Teraz wiem, że żyję po to, by kiedyś być z Bogiem. I chcę żyć tak, by kiedyś spotkać się z Nim w niebie – dodaje Klaudia.

TAGI: