Nareszcie!

publikacja 29.03.2016 06:00

O trzymaniu Jezusa za rękę, śmierci i pokojach w niebie z ks. Leszkiem Bubą rozmawia Joanna Juroszek.

Ks. Leszek Buba, wikariusz w parafii Wniebowzięcia NMP w Katowicach, katecheta w II LO z Oddziałami Dwujęzycznymi im. M. Konopnickiej w Katowicach, duszpasterz grupy 25+, absolwent Szkoły dla Spowiedników. Joanna Juroszek /Foto Gość Ks. Leszek Buba, wikariusz w parafii Wniebowzięcia NMP w Katowicach, katecheta w II LO z Oddziałami Dwujęzycznymi im. M. Konopnickiej w Katowicach, duszpasterz grupy 25+, absolwent Szkoły dla Spowiedników.

Joanna Juroszek: Wyobrażał sobie Ksiądz, jak mógłby wyglądać poranek Zmartwychwstania?

Ks. Leszek Buba: Nigdy mnie to nie intrygowało. Jeśli jednak mam znaleźć jakieś porównanie, to przypomina mi się obraz Rembrandta, przedstawiający scenę powrotu syna marnotrawnego. Myślę, że każdy wie, jaki obraz mam na myśli. Oczywiście Jezus nie wraca do Ojca jak syn marnotrawny, ponieważ nie popełnił grzechu. Widzę jednak alegorię, która do mnie bardzo przemawia. Można zestawić osobę syna marnotrawnego z Chrystusem na zasadzie pasujących do siebie przeciwieństw. Tu syn marnotrawny, tam Jezus, Syn umiłowany. Marnotrawny opuszcza dom Ojca, Umiłowany, będąc nieustannie w łonie Ojca, wyrusza szukać i znaleźć to, co zginęło. Marnotrawny staje się pasterzem świń, Umiłowany będzie pasterzem owiec.

Można takich zestawień doszukać się więcej. Dlatego w tej scenie na obrazie Rembrandta widzę nie tylko powracającego grzesznika, ale i Chrystusa, na którym widać grzech. On nie popełnił grzechu, ale przyjął cały skutek, całe żebractwo, całą naszą ciemność. Te sceny są podobne. Chrystus utożsamił się z synem marnotrawnym, aby zstąpić z nim w śmierć i aby wrócić do Ojca. Jeśli miałbym powiedzieć, jak wyglądał powrót umiłowanego Syna, to widziałbym owo przytulenie z obrazu Rembrandta.

Jezus sprawiedliwy wziął nasze grzechy po to, żebyśmy byli sprawiedliwością w oczach Boga – mówi św. Paweł. A w kościele chyba częściej słyszymy o zasługiwaniu sobie na miłość i zbawienie.

Bywa, że tak jesteśmy wychowywani w domu i myślę, że nieświadomie projektujemy to na naszą relację do Pana Boga. Chcemy, by nas kochał, byśmy byli dla Niego cenni, ważni. Dlatego tak się staramy. Owszem, u części ludzi głęboko wierzących pojawia się pojęcie zasługiwania na miłość Boga. A u wielu jest przesada w drugą stronę: po co się starać, skoro i tak Bóg nas kocha. Gdy pytam w szkole, co zrobić, żeby być zbawionym, to jako pierwsze padają: dobre uczynki, chodzenie do kościoła, spowiedź św., Komunia św. Nie da się ukryć, że jest w tym jakaś racja. Natomiast nasza pobożność jest przede wszystkim owocem wiary. To odpowiedź na miłość. Miłość domaga się wierności, a wierność obecności przy tym, kogo kochasz.

Na Kursie Alpha puszczamy filmik „Most”, w którym ojciec – dróżnik kolejowy – poświęca życie swojego syna, ratując jadących w pociągu ludzi. Z reguły odbiorcy są oburzeni jego decyzją. Jezus przyszedł na świat, żeby objawić Ojca. Ojca, który pozwala na śmierć Syna.

Zacząłbym jednak inaczej: Jezus przychodzi objawić Ojca, który kocha ten świat, nie zapomniał o nim, nie wyparł się go. Objawia Ojca, który kocha swojego Syna. Wiedząc o tym, nie sposób mi mówić o tyranii Boga, o tym, że jest On nieobliczalny, że trzeba się Go bać i za wszelką cenę unikać. Jezus chce być wierny Ojcu do końca, nawet jeśli przyjdzie Mu zapłacić najwyższą cenę. Taki jest los ziarna rzuconego w ziemię: wydaje plon dopiero, kiedy obumrze. Dla Jezusa na pewno było to doświadczenie granicznie trudne. Śladem tego cierpiącego Człowieka są słowa wykrzyczane na krzyżu: „Boże mój, Boże, czemuś Mnie opuścił?”. Patrząc na to, możemy pytać, jak Bóg mógł dopuścić do takiego bestialstwa. A może warto postawić to pytanie inaczej: jak człowiek mógł dopuścić do takiego bestialstwa? Być może konieczne było, aby w taki mocny sposób ujawniła się tajemnica nieprawości: grzech zawsze rodzi cierpienie, i to często cierpienie, które dotyka niewinnych ludzi, grzech w konsekwencji zawsze prowadzi do śmierci.

Czy w perspektywie zmartwychwstania w Wielki Piątek chrześcijanin powinien się smucić?

Przytoczę abp. Damiana Zimonia. Powiedział kiedyś genialne zdanie. Było to na ciemnej jutrzni. Byłem wtedy w seminarium i w brewiarzu zapisałem sobie jego słowa. Powiedział mniej więcej tak, cytuję z pamięci: „W obliczu Wielkiego Piątku najbardziej godną naszą postawą wydają się dwie rzeczy: cisza i liturgia”. Potrzebujemy ciszy, aby wybrzmiało w nas to, co istotne, i potrzebujemy liturgii, aby przeżywać wydarzenia, a nie tylko o nich wspominać. Nasza obecność na liturgiach Triduum Paschalnego jest powiedzeniem Jezusowi: „Jestem z Tobą, nie opuszczę Cię w Twojej samotności, cierpieniu, agonii”. Dzięki liturgii trzymamy Pana za rękę, która łamie chleb i drży z lęku w Ogrójcu, w Wielki Piątek dźwiga krzyż i zostaje przebita, która spoczywa w grobie...

Wielki Post to 40 dni. Okres paschalny – 50. Zdaje się, że w Kościele akcent kładziemy na cierpienie i śmierć, a zapominamy o zmartwychwstaniu. Spłycamy Boga, który wziął krzyż, ale też zmartwychwstał.

Na to samo w pewnym momencie wpadłem. W czasie Wielkiego Postu mamy kazania pasyjne, rekolekcje parafialne, Drogę Krzyżową, Gorzkie Żale… Przychodzi Wielkanoc i właściwie za wyjątkiem Drogi Światła jest bardzo skromnie. Czemu tak jest? To dobre pytanie dla liturgistów czy teologów pastoralnych. Widzimy, że po Wielkanocy, kiedy ludzie powinni świętować, coraz bardziej ubywa ich w kościele. Może jest tak dlatego, że grzech, pokuta, cierpienie są życiowo nam bliższe. Niestety widzę, że brak przeżywania okresu wielkanocnego owocuje tym, że wiele naszych braci i sióstr posiada religijność wielkopostną. Bóg, wiara i Kościół kojarzą się im się z grzechem, pokutą, cierpieniem. A tymczasem odpowiednio przeżywany okres paschalny potrafi ubogacić wiarę w radość, w nadzieję, że nigdy nie jesteśmy sami – w świadomość bycia Kościołem, bycia posłanym do głoszenia Dobrej Nowiny, w obdarowanie i rozeznanie darów i charyzmatów Ducha Świętego. Są to tylko wybrane wątki okresu wielkanocnego. Mam wrażenie, że wciąż ich brakuje w naszym przeżywaniu wiary.

Patrzenie tylko na krzyż wynika z braku żywej relacji z Jezusem?

Zawsze niezrozumienie Boga wiąże się z naszym niedoskonałym poznawaniem Go. On zawsze jest krok przed nami. Jeżeli Go nie rozumiemy, to nie dlatego, że On jest skomplikowany, tylko że być może mamy problem z relacją z Nim. Bywa, że jest za płytka, naskórkowa, często oparta tylko na tradycji. Żywa relacja z Panem Bogiem powinna prowadzić do radości. W moim osobistym doświadczeniu i kiedy słucham spowiedzi, towarzyszę innym ludziom, widzę, że głęboka radość pojawia się w człowieku, który doświadcza, że jest kochany. I to mimo swojego bagażu, trudności, które aktualnie ma w życiu. Można płakać, ale wewnętrznie w sercu wiedzieć, że nie jest się samemu. Radość jest więc owocem doświadczenia miłości w swoim życiu. Doświadczenie miłości może przyjść w Wielki Post, może przyjść w Wielkanoc. Ewangelie po zmartwychwstaniu podsuwają nam piękne sceny, w których Jezus spotyka się z tymi, których kocha. To jest genialne!

A co Ksiądz powiedziałby, gdyby stanął przed nim Zmartwychwstały?

Powiedziałbym Mu: „Nareszcie! Tak długo kazałeś mi czekać!”. Myślę, że zemdlałbym na Jego widok, a kiedy by mnie ocucił, to pewnie spuściłbym oczy ze wstydu, że mało Go kochałem.

Doświadcza Ksiądz tego, że jest przez Boga kochany?

Tak. Pamiętam moment, w którym odkryłem, że jestem kochany. Było to na rekolekcjach w Jaworzynce, oaza stopień zerowy. Przeżyłem wtedy głębokie nawrócenie. Pochodzę z religijnej rodziny, chodziłem do kościoła, ale rzeczywiście dopiero wtedy na własnej skórze poczułem, że jest Bóg, który mnie kocha. Cały czas tego doświadczam. Dzięki temu przeżywam życie jako chciane i kochane przez Niego. Nie wyobrażam sobie, jak ktoś może być księdzem, głosić słowo Boże i nie doświadczać czułości Boga. Jednak doświadczenie bycia kochanym przez Pana nie zawsze przychodzi w czasie płomiennej modlitwy wspólnotowej. Nieraz Bóg przypomina o sobie przez słowo, adorację, drugiego człowieka. W ostatnim czasie doświadczam, że nawet to ludzkie czy duchowe ogołocenie może przybliżyć mnie do Chrystusa.

Czeka na Księdza niebo?

Wierzę, że tak. Miejsce jest przygotowane, pokoje są. Jezus nam to mówi. On jest i czeka. Liczę na to, że będę zbawiony, i że to, czego zabraknie w moim życiu, powołaniu, wierze, On dopełni w Swoim miłosierdziu.

TAGI: