Mały wielki 
spowiednik

Beata Zajączkowska


publikacja 10.03.2016 06:00

Miał zaledwie 135 centymetrów wzrostu i wadę wymowy, utykał i był kruchego zdrowia. Pan Bóg uczynił go heroicznym sługą pojednania i pokuty. Święty Leopold Mandić jest, obok ojca Pio, patronem Roku Miłosierdzia.


Św. Leopold Mandić (1866–1942), patron Roku Miłosierdzia zasoby internetu Św. Leopold Mandić (1866–1942), patron Roku Miłosierdzia

Pewnego dnia przyszedł do o. Leopolda mężczyzna, który od wielu lat się nie spowiadał. Był mocno zdenerwowany. Kiedy wszedł do celi zakonnika, która służyła mu za konfesjonał, ten, jak miał w zwyczaju, wstał na powitanie. Przejęty mężczyzna, zamiast zająć miejsce na klęczniku, usiadł na krześle… kapłana. A ten, jak gdyby nigdy nic uklęknął przed nim i tak wysłuchał spowiedzi. Człowiek ten wracał do o. Leopolda wielokrotnie, zachęcony słowami: proszę przyjść, będę czekał, zostaniemy dobrymi przyjaciółmi.

Maleńka duszna cela, w której o. Leopold spowiadał od 12 do 15 godzin dziennie, nazywana była „salonikiem gościnności”. Do dziś w klasztorze Świętego Krzyża w Padwie, gdzie przez ponad 30 lat mieszkał, można zobaczyć wysłużone krzesło i wytarty kolanami tysięcy penitentów klęcznik, a nad nim prosty krucyfiks. – Nie pozostawił po sobie dzieł teologicznych czy literackich, nie był erudytą, ani też twórcą dzieł społecznych. Jedyną rzeczą, którą umiał, było spowiadanie – mówił o nim Jan Paweł II w czasie kanonizacji, która odbyła się w 1983 r., na zakończenie synodu o pojednaniu i pokucie


Pigułki Bożej mądrości


Bogdan Mandić urodził się w 1866 r. w chorwackiej rodzinie mieszkającej w Castelnuovo, pozostającym od 1797 r. we władaniu Habsburgów. Obecnie jego rodzinne miasteczko leży na terenie Czarnogóry. Był ostatnim z dwanaściorga dzieci. W domu rodzinnym doświadczył wielkiej miłości i głębokiej pobożności, ale też biedy. Już jako dziecko poznał pracujących na tym terenie kapucynów i postanowił zostać jednym z nich. Uczył się w niższym seminarium w Udine, habit kapucyński otrzymał w 1884 r. i przyjął imię Leopold. Sześć lat później w Wenecji został wyświęcony na kapłana. Marzył o kaznodziejstwie i pracy na rzecz zjednoczenia rozbitego chrześcijaństwa Wschodu i Zachodu. Ponieważ jednak niewyraźnie mówił, przełożeni odsunęli go od głoszenia kazań, a kruche zdrowie sprawiło, że marzenie o podróży „na drugi brzeg Adriatyku” i pracy na misjach nie spełniło się. Z czasem odkrył, że jego „Wschód” jest gdzie indziej. Przestał mówić o wyjeździe na misje, a za „teren misyjny” uznał konfesjonał. 


O tę zmianę zapytał go jeden ze współbraci. Było to krótko po 10. rocznicy święceń kapłańskich o. Leopolda. – Niedawno spotkałem pewną świętą duszę i dałem jej Komunię. Gdy ją przyjęła, powiedziała mi: „Ojcze, Pan Jezus kazał mi powiedzieć, że każda dusza, której tutaj pomożesz w spowiedzi, jest twoim Wschodem” – usłyszał w odpowiedzi. „Apostołem ekumenizmu, misjonarzem Wschodu stawał się, odpuszczając grzechy ludziom Zachodu, pomagając im jednoczyć się z Bogiem i między sobą – pisze o. Jordan Śliwiński, animator kapucyńskiej Szkoły dla Spowiedników. – Zwykle nie potrzebował wielu słów, otrzymał bowiem od Pana dar czytania w ludzkich sumieniach. Posługiwał z cierpliwością. Jego pouczenia – krótkie, pełne treści – były jak pigułki Bożej mądrości”. 


Za dużo wybaczyłem?


– O. Leopold był w konfesjonale od wczesnego ranka do późnego wieczora. Jedyną rzeczą, o którą prosił przełożonych, było pozwolenie na wydłużenie godzin spowiedzi. Był totalnie dyspozycyjny – opowiada o. Giovanni Gusella, rektor padewskiego sanktuarium, gdzie święty spowiednik jest pochowany i gdzie wciąż przybywają tłumy pielgrzymów. Dzień zawsze zaczynał od Eucharystii. Przed rozpoczęciem spowiedzi i po jej zakończeniu długo się modlił. Gdy kolejka penitentów była wyjątkowo długa, rezygnował z posiłków. Przychodzili do niego prości ludzie, wieśniacy i robotnicy, ale także arystokraci, kapłani i biskupi. Zjeżdżali do Padwy z całego kraju. Z ojcem Pio nigdy się nie spotkał, ale gdy do San Giovanni Rotondo przybywali ludzie z północy Włoch, ten ich ganił, mówiąc: „Po co przyjeżdżacie do mnie, przecież u siebie macie świętego spowiednika”.


Albino Luciani, przyszły papież Jan Paweł I, na zawsze zapamiętał spowiedź u o. Leonarda. Jego obrazek nosił przez całe życie w portfelu obok zdjęcia rodziców. Mówił, że zauroczyło go w kapucynie to, że w niesamowity sposób umiał rozdzielić grzech, który potępiał, od grzesznika, którego traktował jak brata. 
Sam spowiadał się niemal codziennie. Ostatnie godziny przed śmiercią spędził w konfesjonale.

– Pierwszy raz spowiadałem się u niego jako młody zakonnik. Powiedział mi wówczas w dialekcie, którego często używał: raczej śmierć niż rzucenie habitu. A ostatni raz radził mi, bym nigdy nie skąpił ludziom Bożego miłosierdzia – wspomina o. Barnaba Gabini, który był ostatnią osobą wyspowiadaną przez o. Leonarda.


„Miniaturowy” kapucyn, którego dzieci wyśmiewały na ulicy i wkładały mu kamienie do kaptura, każdego witał: „Chodź, chodź. Proszę, usiądź”. Gdy widział ludzi, którym spowiedź sprawiała wyjątkową trudność, powtarzał: „Proszę się nie obawiać, proszę się nie krępować…”. Jeden z mężczyzn zawstydzonych swoją ogromną grzesznością wspomina, że gdy nie był w stanie wydusić z siebie słowa, spowiednik wyznał mu: „Ja też, choć jestem zakonnikiem i kapłanem, jestem tak nędzny i grzeszny. Gdyby mnie Pan Bóg nie trzymał za cugle, byłbym gorszym od wielu innych ludzi”. 
Mając świadomość, że jest z nim Jezus, zwykł mawiać: „Jak mam stułę, nie boję się nikogo”.

Oskarżano go, że zbyt łatwo udziela rozgrzeszenia. Wtedy odpowiadał: „Panie, przebacz mi, że za dużo wybaczyłem, ale to Ty dałeś mi taki zły przykład!”. I dodawał: „Ja łagodny? Przecież nie umarłem za grzechy, zrobił to Jezus. Czy można być bardziej łagodnym niż On dla łotra?”. 


Łzy w konfesjonale


Jego łagodność kończyła się jednak, gdy chodziło o grzechy przeciwko małżeństwu, życiu i rodzinie. Pewnego dnia trafił do niego mężczyzna, który znęcał się nad żoną i nie widział w tym nic złego. Ojciec Leopold zerwał się na równe nogi i nawymyślał mu od złoczyńców. Mężczyzna najpierw się postawił, a następnie we łzach wyznał grzechy. Od tej pory systematycznie spowiadał się u o. Leopolda i uratował rodzinę.


„Nie miałam najmniejszego zamiaru się spowiadać. Przyszłam z przyjaciółmi. Pomyślałam, że wszystkich będę w kolejce przepuszczać, więc dla mnie nie będzie miał czasu” – wspomina pewna kobieta. Ojciec Leopold wyszedł wówczas z celi i patrząc jej w oczy, powiedział: „Chodź, już nie mogę się ciebie doczekać”.


Potrafił płakać w konfesjonale, nie wstydził się okazywania uczuć. Za swych penitentów pokutował i modlił się. Dla wielu jedno z nim spotkanie było ważniejsze niż długie rekolekcje. Gdy pytano go, jak może tak żyć uwięziony w konfesjonale, odpowiadał: „To całe moje życie. Ja nic tu nie znaczę, jestem naprawdę do niczego. Tylko Bóg działa”.


Kilka lat przed śmiercią przepowiedział bombardowanie Padwy i zniszczenie miasta. Dodał, że choć klasztor zostanie poważnie uszkodzony, to cela, w której spowiadał, pozostanie nietknięta. „W niej Pan Bóg okazał duszom wiele miłosierdzia: musi pozostać jako pomnik Jego dobroci” – powiedział. 
Jan Paweł II nazwał o. Leopolda apostołem sakramentu pojednania, ustanawiając go orędownikiem spowiedników i penitentów.

Kapucyn często w czasie spowiedzi otwierał przed Bogiem swe puste dłonie i modlił się: „Widzisz, Panie, że nie jestem w stanie pomóc temu, który koło mnie klęczy. Ja sam nie mogę mu nic dać. Napełnij te ręce Twoją łaską”. Papież Polak podkreślił, że ręce kapucyna mówią nam, iż Kościół nigdy nie może znużyć się w dawaniu świadectwa o Bogu, który jest miłością! Ważne to jest w dzisiejszych czasach, gdy człowiek traci poczucie grzechu. Św. Leopold mawiał: „Miłosierdzie Boga przerasta wszelkie nasze oczekiwania!”.


Ojciec Leopold zawsze pozostawał w cieniu ojca Pio. Tak jest i teraz. Wiele się mówi o peregrynacji relikwii świętego z Pietrelciny w Roku Miłosierdzia, podczas gdy kapucyn z Padwy pozostaje prawie niezauważony. Ale to on mówił: „Bóg jest lekarzem i lekarstwem. Ja tu nic nie znaczę”.

TAGI: