Popłynęli...

Agata Puścikowska


publikacja 13.03.2016 06:00

Wspólnota Woda Życia płynie już blisko dwadzieścia lat. I dobrze wiosłuje: wprost do Pana. I do ludzi.


Wspólnota prowadzona przez ks. Romana Trzcińskiego liczy 
ok. 2 tys. osób agata ślusarczyk /foto gość Wspólnota prowadzona przez ks. Romana Trzcińskiego liczy 
ok. 2 tys. osób

Wyjątkowa to wspólnota. Chociaż powstała w jednym mieście, w zasadzie w jednej parafii, skupia studentów, absolwentów, małżeństwa, singli, a nawet małe dzieci. I chociaż wywodzi się ze środowiska akademickiego warszawskiego kościoła św. Jakuba, promieniuje na całą stolicę. Na inne parafie, na wydarzenia w skali mikro i makro. Na Kościół. A nad tym wszystkim czuwa ks. Roman Trzciński. Bo jak mówi: „on żyć bez wspólnoty nie może”...


Metoda komórkowa 


Wspólnota zrodziła się w 1997 r. w duszpasterstwie akademickim. – Wtedy trwał Rok Ducha Świętego i odkryliśmy, że mamy być otwarci na Niego. Więc naszą misją jest ewangelizacja, modlitwa – wspomina ks. Roman Trzciński. Wspomina w małej kawiarence parafialnej, w której od lat spotykają się przy herbacie członkowie Wody Życia. – Czuliśmy, że jesteśmy posłani do środowiska akademickiego. Na terenie tutejszej parafii istnieje aż dziewięć akademików! A studentów należy ewangelizować. Wybraliśmy... strategię komórkową. 


Wspólnota studencka składa się więc z wielu małych komórek. Każda komórka jest złożona z kilku, kilkunastu osób. „Komórkowcy” spotykają się nawet co tydzień. Na terenie parafii i po domach. Każda taka grupka ma lidera i patrona. – Patronów wybieram ja. Ale czasem ktoś inny proponuje świętego. Ważne, by patroni się nie powtarzali – mówi ks. Roman. 
A cel? I tych spotkań, i budowania wspólnoty? Prosty i trudny jednocześnie: pomóc sobie wzajemnie, by każdy mógł spotkać Jezusa i otworzyć się na Jego miłość. 


Najpierw członkami wspólnoty byli wyłącznie studenci. Ale przecież kończyli studia, wyjeżdżali, zakładali rodziny. I niektórym wspólnoty brakowało. Wspólnota zaczęła więc rosnąć i zmieniać się. By w końcu stabilnie stanąć na dwóch nogach, czy raczej popłynąć na mocno postawionych dwóch żaglach: studenckim i rodzinnym. 
– W Wodzie Życia ogromnie ważne są dobre relacje. A gdy są dobre relacje, jest i miejsce na głębsze uczucia. Wśród członków wspólnoty zaczęły się więc rodzić małżeństwa. Powstały aż 172! A kolejnych kilkadziesiąt czeka na sakrament – cieszy się ks. Roman. – Modlimy się za kolejnych narzeczonych. A ja im zawsze powtarzam: słuchajcie, czas jest krótki!


Akcja – formacja


Członkowie wspólnoty przyjęli formację opartą na Piśmie Świętym, Katechizmie Kościoła Katolickiego. Rozważają też np. nauczanie papieża Franciszka. – Żyjemy życiem Kościoła, nie jesteśmy wyizolowani. Istniejemy w diecezji, do której przynależymy, ale i działamy w diecezjach, w których mieszkają członkowie wspólnoty – opowiada ks. Roman. 
We wtorki na wspólnej Mszy św. spotykają się studenci. W niedziele – małżeństwa. Razem też wyjeżdżają na rekolekcje, weekendy. A ponieważ w tym roku wielkie wydarzenie dla historii kraju – 1050-lecie chrztu Polski – na specjalnych Mszach Świętych wspólnota modli się za ojczyznę. 
– Zrobiliśmy nawet stronę internetową: www.1050msz.pl. Myślę, że to bardzo ważne, by młodzi ludzie czuli się współodpowiedzialni za kraj. I by prosili, ale i dziękowali za Polskę – uważa ks. Roman. 


Justyna Sosnowska wraz z koleżankami pracuje w kawiarence. Przygotowują zaproszenia na Kurs Alfa organizowany przez wspólnotę. Prywatnie pani Justyna jest biotechnologiem. We wspólnocie działa od 10 lat. Jak mówi, przynależność do tej grupy nauczyła ją otwartości, pewności siebie. I pozytywnie zmieniła całe jej życie.
– Byłam kiedyś szarą myszką, która bała się na przykład wystąpień publicznych. Duch Święty sprawił, że odkryłam siebie, swoje pragnienia i pasje. Nawet udało mi się przemienić kiepskie relacje w pracy. Jak się Go prosi, to Jezus zawsze działa cuda – opowiada pani Justyna, animatorka grupki, której patronem jest św. Justyn.

– Miałam wielkie pragnienie poznania Pana Boga, a On sprawił, że tu trafiłam. Teraz jestem szczęśliwa, jestem wśród przyjaciół. 
Iwona Kowalczyk we wspólnocie jest od wiosny 2012 r. Z zawodu jest prawniczką. – Tutaj poczułam się jak w domu. Ludzie się tu po prostu lubią, nie krytykują, są otwarci. Pochodzę z Lublina, po zakończeniu studiów przyjechałam do pracy do Warszawy. Myślę, że dla wielu osób spoza Warszawy, którzy tu studiują i pracują, wspólnota jest jak rodzina. Mają z kim porozmawiać. I z kim się pomodlić. To bardzo łączy. 
Pani Iwona, by ewangelizować, z przyjaciółmi ze wspólnoty pojechała nawet na... Przystanek Jezus. I jechała na miejsce w tzw. pociągu woodstockowym. – No, działo się – uśmiecha się. – Towarzysze podróży próbowali wcisnąć nam alkohol. Ale generalnie, chociaż na ewangelizatorów mówią „Jezuski”, widziałam w tych ludziach ogromny ból i potrzebę poznania Jezusa. Wielu z nich specjalnie przyjeżdża na Woodstock, żeby właśnie porozmawiać z kimś o Bogu. Gdybym nie była w Wodzie Życia, nie dane byłoby im pomagać...


Familijnie


Agnieszka Mierzejewska, żona Leszka, mama czwórki dzieci.
– Kiedy czekaliśmy na nasze trzecie dziecko, poczuliśmy, że musimy odnaleźć naszą wspólnotę. Jaką, gdzie? Tego nie byliśmy pewni. Ale ponieważ mąż był wcześniej, jako student, w Wodzie Życia, postanowiliśmy razem spróbować – opowiada pani Agnieszka. – Przyszliśmy na spotkanie i... mocno się zdziwiliśmy. Pozytywnie. Wszystko to – modlitwa i spotkanie – było bardzo głębokie, prawdziwe. A potem poznaliśmy osoby ze wspólnoty – inne rodziny. Wielka radość, bo myślą podobnie do nas. Mają podobne cele. Chcą żyć z Bogiem, chcą wychowywać dzieci. Nie boją się większej liczby dzieci...


Bywa, jak zwykł mawiać ks. Trzciński, że wspólnotowe małżeństwa kojarzą się we wspólnej robocie. Tak było z Agnieszką i Rafałem Talachami. On we wspólnocie od 2006 r. Z zawodu był cukiernikiem, więc gdy przed laty rozmawiał z ks. Romanem o powołaniu, padł nawet pomysł wstąpienia do benedyktynów. Bo wspaniałości słodkie wypiekają. Jednak Bóg chciał inaczej. – Pojechałem na rekolekcje wspólnotowe pracować jako opiekun dzieci, żeby rodzice mieli możliwość modlitwy i skupienia. Agnieszka też tam pojechała i pracowała. Razem opiekowaliśmy się więc grupką dzieci. Dwa lata później wzięliśmy ślub – śmieje się pan Rafał. – Dobra to wspólnota, która tak łączy ludzi...
 A co jeszcze daje wspólnota?

– Najpierw, gdy weszliśmy do niej, to braliśmy, braliśmy, braliśmy. Radość, poczucie bycia razem, modlitwę, dobre przyjaźnie. Ale z czasem sytuacja się odwraca. I to my wynosimy dobro na zewnątrz – mówi Agnieszka Mierzejewska. – W końcu przychodzi kolejny etap: po prostu musisz, chcesz coś od siebie dać innym. Oddać dobro, które otrzymałeś. I dajesz! My z mężem, mimo czwórki dzieci i wielu obowiązków, zaczęliśmy pomagać w naszej parafii. I o dziwo, da się! Chociaż wiadomo, że czasu wciąż na wszystko brak, a dzieci potrzebują ciągłej uwagi...


A ile jest wszystkich członków Wody Życia? Ilu może być członków wspólnoty, która wywodzi się tylko z jednej parafii? – Zawsze mówię, że jak Dawid policzył lud Izraela, to mu wielu umarło – śmieje się ks. Trzciński. – Niektórzy jednak robią takie obliczenia, więc w pewnym przybliżeniu można powiedzieć, że jest nas ok. 2 tys. Dużo to, czy mało? Panu wystarczy.

TAGI: