Bez niespodzianek

Ks. Roman Tomaszczuk

publikacja 07.03.2016 06:00

O najważniejszych rekolekcjach życia, najcenniejszych inicjatywach i najskrytszych pragnieniach mówi ks. Rafał Masztalerz, misjonarz miłosierdzia.

 Dla ks. Rafała Masztalerza ostatnie miesiące to czas zdobywania szczególnego doświadczenia pastoralnego Ks. Roman Tomaszczuk /Foto Gość Dla ks. Rafała Masztalerza ostatnie miesiące to czas zdobywania szczególnego doświadczenia pastoralnego

Ks. Roman Tomaszczuk: Gdy słyszysz hasło: „miłosierdzie”, z czym Ci się ono kojarzy – z Twojego osobistego życia?

Ks. Rafał Masztalerz: „Miłosierdzie to imię Boga” – taki tytuł nosi najnowsza książka ojca św. Franciszka. Gdybym takiego Go nie poznał, nigdy bym nie doświadczył, jaki naprawdę jest. Najpiękniej można poznać tak niezwykły atrybut Boga, gdy pozwalasz Mu się znaleźć – nie tam, gdzie tobie jest wygodnie, ale tam, gdzie toczysz walkę i pozwalasz na polu bitwy miłosierdzia zawalczyć o siebie, a później być niesionym na ramionach Ojca. I tego doświadczam bardzo często. Czasem nie wiem, za co Bogu bardziej dziękować: za grzech czy Jego miłosierdzie. Bo bez tego pierwszego chyba nigdy nie poznałbym, jaki On naprawdę jest.

I jeszcze jedno hasło, które tym razem kojarzy się z Tobą: nowa ewangelizacja.

Nie chcę podręcznikowo definiować, czym jest nowa ewangelizacja, ale na pewno nie oznacza, że jeszcze nie tak dawno była stara. Ewangelizacja zawsze była nowa i będzie nowa, bo ciągle jest aktualna, świeża, dynamiczna i na czasie. Człowiek może być stary, ewangelizator może być stary w osobie kapłana, siostry zakonnej, katolika. Tu chodzi o kondycję wnętrza i mentalność. Mój spowiednik, który dla mnie jest autorytetem w ewangelizacji, często mi powtarza, że ewangelizować uczymy się na adoracji Tego, który jest jej tematem, punktem odniesienia. Co z tego, że zdobędziemy wiedzę i narzędzia, że będziemy próbowali być najlepszymi nauczycielami, gdy tak naprawdę przestaliśmy już dawno być uczniami Mistrza. I w nowej ewangelizacji najbardziej chciałbym nauczyć się takiej postawy. Tylko taka pozwala być autentycznym. Chciałbym choć trochę mieć coś z Piotra bądź Pawła, bo oni naprawdę Go spotkali.

Gdy byłeś święcony, spodziewałeś się, że będziesz miał taką niestandardową drogę kapłańskiego życia?

Tak, zawsze dzieliłem się tą myślą szczególnie z moimi przyjaciółmi księżmi z tzw. KKK [Księża Kotliny Kłodzkiej, nieformalna grupa wikariuszy współpracujących ze sobą na poziomie parafialnych duszpasterstw młodzieży – przyp. red.], a oni zawsze widzieli we mnie księdza o niezwykle chaotycznej osobowości, który tak naprawdę sam nie wie, czego chce, a Pan Bóg po cichu swoje robi.

Co właściwie robiłeś najpierw w Gubinie, a teraz w Lublinie?

Poznałem trzy postacie – bp Grzegorza Rysia, ks. Artura Godnarskiego, ks. Krzysztofa Kralkę SAC, bardzo związanych z przestrzenią nowej ewangelizacji. Poznałem ich w różnym czasie, a oni zainspirowali mnie tym, co robią na rzecz nowej ewangelizacji. To kapłani z wizją bardzo konkretnej formacji. Oprócz Gubina i Lublina jest jeszcze Kraków z jego Ogólnopolską Szkołą Ewangelizatorów, którą rozpocząłem w maju ubiegłego roku. W Gubinie mogłem przebywać we wspólnocie św. Tymoteusza – to wspólnota życia apostolskiego, organizatorzy Przystanku Jezus. Czas piękny, lecz krótki, moja niespokojna dusza poniosła mnie w kolejne miejsce. Lublin z kolei to Pallotyńska Szkoła Nowej Ewangelizacji i wspólnota Przyjaciele Oblubieńca. Tutaj współuczestniczę w rekolekcjach, kursach nowej ewangelizacji, uczestniczę w formacji wspólnoty. Zatem przyglądam się od wewnątrz różnym działaniom na polu nowej ewangelizacji.

Wcześniej byłeś w Ziemi Świętej. Także w tym samym celu?

Wyjechałem tam, by zmierzyć się w odosobnieniu z samym sobą. Na pewno był to czas odpoczynku. Mogłem też zrealizować swoje marzenie, by naprawdę i na serio, osobiście wejść w relację z żywym Słowem. Myślę, że odbyłem tam dotychczas najdłuższe i najpiękniejsze, a zarazem najtrudniejsze rekolekcje w moim życiu.

Długie, piękne – jasne, ale czemu trudne?

Nie ma tych, których kochasz najbardziej, zamieszki między Arabami a Żydami nieco stresują, gdy się tam mieszka, poza tym pracujesz na innych warunkach i inaczej: w ogrodzie, sprzątasz toalety, pomagasz w kuchni, zajmujesz się pilnowaniem kościoła, czyli tzw. wolontariat. Na szczęście w tej samej chwili masz świadomość tego, że ze swoim Mistrzem będziesz mógł za chwilę napić się kawy.

Wróćmy na chwilę do KKK. Jak oceniasz, z perspektywy ostatnich miesięcy, to wszystko, w czym brałeś udział, będąc wikariuszem parafialnym?

Zrozumiałem, że nie wszystkie moje działania duszpasterskie były zgodne ze strategią Ewangelii. To, czego dostarcza mi poruszanie się w przestrzeni nowej ewangelizacji, to informacja o tym, że nie można się bawić w duszpasterstwo czy duszpasterską akcyjność. Z osobistego doświadczenia wiem dzisiaj, jak wiele popełniłem błędów w duszpasterstwie, często podając jakiś materiał, ale nie podając instrukcji obsługi. Jezus, gdy robił tzw. akcję ewangelizacyjną, nie pozostawiał ludzi, ale dawał instrukcję, która miała za zadanie ich formować i czynić uczniami.

Surowa ocena. Potrafiłbyś więc wybrać najbardziej wartościową według Ciebie inicjatywę Twoich parafialnych lat? Jest w ogóle taka?

Trochę ich było, pracowałem przecież zarówno w Dzierżoniowie, jak i w Lądku-Zdroju. Pytasz o najważniejszą inicjatywę – otóż, gdy jeszcze byłem w Dzierżoniowie, wraz z kapłanami, z którymi pracowałem, podjęliśmy inicjatywę organizowania rekolekcji dla młodzieży szkół średnich z naszej parafii. Odbywały się one w hali sportowej. Zapraszaliśmy wtedy różne zespoły ewangelizacyjne, angażowaliśmy do pracy nad rekolekcjami mnóstwo uczniów ze szkół, w których pracowaliśmy, przygotowania trwały wiele miesięcy. Ten czas przed wydarzeniem był istotny, tworzyła się niezwykła współpraca, młodzi ludzie dostrzegali, jak ważne będzie to wydarzenie, wkładali mnóstwo serca i między nimi tworzyła się wspólnota, a po rekolekcjach pragnienie dalszego ciągu; chcieli tak dalej, chcieli przygody i w ten sposób tworzyła się piękna wspólnota młodzieży przy parafii pw. Maryi Matki Kościoła. Oni po prostu zasmakowali Ewangelii, spotkali Jezusa, a tacy zawsze chcą więcej. Dziś młodzi z tamtych lat tworzą piękne małżeństwa czy idą drogą powołania do kapłaństwa.

Gdy patrzysz na gesty papieża Franciszka – rozumiesz, o co chodzi papieżowi?

Jasne, papież Franciszek jest prowokacją. On ma doskonałą wizję tego, jak dziś powinien zachowywać się Kościół, przypomina to szczególnie osobom zaangażowanym w ewangelizację. Przypomina, bo natura Kościoła jest taka, a my czasem o tym zapominamy. To ma być Kościół, który myje nogi, i aby to się mogło zdarzyć, papież mówi, że trzeba wyjść. Wyjść z kościołów i naszych parafii, wyjść i szukać ludzi tam, gdzie żyją, cierpią, gdzie mają nadzieję. Dziś do kościołów się nie zaprasza, to już dawno przestało działać, dziś ludzie tego świata zapraszają Kościół do siebie i jest to wyzwanie pontyfikatu, którego nie powinniśmy komentować, tylko się na niego zgodzić.

Właśnie wróciłeś z Rzymu, z posłania misjonarzy miłosierdzia. Które słowa najmocniej zapadły Ci w pamięć z tej pielgrzymki?

Całe to spotkanie z ojcem św. było cenne, a jego słowa bardzo bogate w treść. „Jeśli nie czujesz się ojcem, to nie idź do konfesjonału. Rób coś innego, bo można wyrządzić duszy wiele zła, jeśli nie zostanie przyjęta z ojcowskim sercem, z sercem Matki Kościoła” – to zdanie było takie mocne, bo traktuje o tym, jaki mam być, kiedy staję w tak ważnej posłudze. Delikatnej i mocnej zarazem.

A gdy Ty idziesz do spowiedzi? Też chciałbyś takiego traktowania?

Tak naprawdę niczym się nie różnimy w tym momencie, gdy z pokorą klękamy przed spowiednikiem, od naszych świeckich braci i sióstr. Tak, nie mam wątpliwości, że jako kapłani też potrzebujemy takiego przyjęcia. Ono bowiem jest po prostu głęboko ludzkie i otwiera w nas drogę do radości. Tej, którą odczuwa miłosierny Ojciec tulący w swych objęciach powracającego, bardzo zaskoczonego uroczystym przyjęciem syna. Wielu ludzi ma bardzo wykrzywiony obraz Boga. Konfesjonał jest miejscem, w którym można go naprawić. Wielka szansa.

Misjonarze miłosierdzia – jesteście komandosami Roku Świętego – mówią o Was „oddziały specjalne papieża Franciszka”. Tak się czujesz? Elitarnie?

Może tak chciałbym się poczuć. Moje życie po spotkaniu z ojcem świętym nie zmieniło się, nie czuję, bym teraz posiadał jakąś niezwykłą moc, ale na pewno waga tej władzy jest istotna i szkoda byłoby jej nie wykorzystać. Myślę, że należałoby w tym czasie jak najwięcej ludzi uświadamiać, czym jest grzech, i to szczególnie ten zarezerwowany dla Stolicy Apostolskiej, bo ludzie tego nie wiedzą, kapłani z tym problemu mieć nie powinni. I powinien być to czas ukazywania ludziom prawdziwego obrazu Boga, który jest Ojcem kochającym pomimo wszystko.

Kiedy wracasz do diecezji i co będziesz robił po powrocie?

Nie wiem, czy wrócę. (śmiech) Oczywiście to żart. Nasz biskup, wysyłając mnie na rok formacji pastoralnej, obdarzył mnie zaufaniem i bardzo dobrze mnie zrozumiał, kiedy przedstawiałem mu plan tego urlopu od pracy parafialnej. Nie padły wtedy żadne deklaracje z mojej strony. Jest to rok formacji, w którym założyłem sobie dwa cele: wzrost duchowy i zdobywanie umiejętności oraz narzędzi do posługi na rzecz nowej ewangelizacji. Wrócę do diecezji i poddam się decyzji Kościoła.

Jak sądzisz, które inicjatywy w naszej diecezji mają przyszłość jako autentyczna nowa ewangelizacja?

To pytanie jest chyba najtrudniejsze. Istnieje wiele dzieł i wspólnot w diecezji, które mają piękną wizję ewangelizacyjną, dobrze rozumianą przez założycieli i dziś kontynuowaną w rożnych wspólnotach parafialnych. Widać tego dobre owoce. Ale zdarza się, że pompujemy duży balon, a później bardzo szybko i skutecznie spuszczamy z niego powietrze. Chodzi mi o jednorazowe akcje tylko dla akcji – taka wizja naprawdę nie ma sensu. Inicjatywy są piękne same w sobie, ale mogą zaszkodzić wtedy, gdy jest ich bardzo dużo w ciągu roku i gdy nie ma konkretnej strategii, jak później to wykorzystać w lokalnych wspólnotach.

Wizja może i mogłaby być, ale skąd wziąć ludzi do jej realizacji?

Słusznie, to także poważny problem. Można zachęcać i animować, ale jeśli nie ma kto tego kontynuować – wtedy nic z tego nie będzie. Wyzwaniem jest też brak jedności i współpracy między różnymi wspólnotami, ale prawdziwą bolączką naszego lokalnego Kościoła jest przede wszystkim brak współpracy między kapłanami. Dziś nie działa się w pojedynkę, zresztą Kościół nigdy tak nie działał. Ogromnie ważna jest współpraca na różnych poziomach, bo przecież wszyscy mamy jeden cel. Celem działań nowej ewangelizacji jest formacja zarówno ewangelizatorów, jak i tych, którzy ich właśnie formują.

Po co?

Aby każdy katolik potrafił w prosty i praktyczny sposób przekazywać Dobrą Nowinę o Jezusie Chrystusie. Tak, każde dzieło powinno nas angażować do tego, by poddać się konkretnej formacji i przygotować do głoszenia Dobrej Nowiny.