Miłosierdzie 2.0

Miłosz Kluba

publikacja 06.03.2016 06:00

– Chcemy połączyć doświadczanie miłosierdzia z jego wyświadczaniem i kultem – mówi ks. Rafał Wilkołek ze Skawiny. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ma się to dziać za pomocą... smartfonów.

– Jeżeli chcemy dać świadectwo, to możemy to robić nawet na Facebooku – mówi ks. Rafał Wilkołek Miłosz Kluba /foto gość – Jeżeli chcemy dać świadectwo, to możemy to robić nawet na Facebooku – mówi ks. Rafał Wilkołek

Jest specjalna aplikacja i można „szerować”, czyli udostępniać treści innym użytkownikom (od ang. „share”, czyli „dzielić się”). Innymi słowy – to, co internauci lubią najbardziej. Nowość tkwi w tym, czym dzielą się użytkownicy „Misericors”, bo tak nazywa się owa aplikacja.

Szymon pisze: „Oddałem swoje śniadanie potrzebującemu”; Jakub: „Pomagam przeprowadzić wózek przez przejazd kolejowy”; Kasia: „Odwiedzam chorą koleżankę w domu”; Agnieszka: „Ofiarowałam dzisiejszą Eucharystię w intencji koleżanki, by odbudowała swoją relację z Panem Bogiem”. Co na to inni użytkownicy? Sześć osób chce zrobić podobnie jak Agnieszka, a trzy obiecały swoją modlitwę. Jakuba chcą naśladować trzy osoby. Trzy kolejne wspierają go modlitwą. Tak to mniej więcej działa.

Uczynki w telefonie

„Misericors” (łac. „miłosierny”) to prosta aplikacja, której główną osią są uczynki miłosierdzia – zarówno względem duszy, jak i względem ciała. Katechizmowy katalog użytkownicy aplikacji uzupełniają sami (wystarczy pobrać program na telefon i zalogować się), dopisując pomysły na ich konkretną realizację w codziennym życiu. „Nieumiejętnych pouczać” to nie tylko dzielić się swoją wiedzą, ale też dawać dobry przykład, przyznać rację komuś innemu czy przeczytać dobrą książkę.

Lista takich propozycji to jedna część aplikacji. Druga to „Tablica”, na której można podzielić się tym, jaki uczynek zrobiło się danego dnia. Pod każdym takim wpisem są dwie ikonki (zamiast znanego z Facebooka „Lubię to!”), w które mogą klikać pozostali użytkownicy. Dłonie złożone do modlitwy oznaczają wsparcie duchowe – np. dziękczynienie za to, co się udało. Dłonie rozłożone to krótkie świadectwo: „Chcę zrobić tak samo”.

– Jedna z kolejnych aktualizacji ma umożliwić także zaproponowanie innym użytkownikom z okolicy (aplikacja będzie wykorzystywać geolokalizację) przyłączenie się do jakiegoś uczynku miłosierdzia, któremu jedna osoba nie może sprostać – wyjaśnia ks. Rafał Wilkołek, współtwórca projektu „Misericors”, doktorant UPJPII w Krakowie. – W ten sposób powstanie grupa „miłosiernych”, działających wspólnie – wyjaśnia. Jak dodaje, to właśnie do łączenia działania w rzeczywistości z wirtualnym świadectwem ma służyć przygotowana aplikacja.

Dodatkową inspiracją mają być publikowane codziennie o godz. 15 grafiki z krótkimi tekstami poświęconymi miłosierdziu Bożemu. Chodzi o to, by połączyć trzy wymiary – doświadczanie miłosierdzia, jego wyświadczanie i kult. – Najpierw otrzymujemy łaskę. Później dzięki niej możemy coś konkretnego zrobić dla innych. Skoro jednak dzielimy się czymś, co nie jest nasze, musimy za to dziękować – uwielbiając Boga w Jego miłosierdziu – wyjaśnia ks. Wilkołek.

Pierwsi chętni już się pojawili. Od grudnia zeszłego roku aplikację pobrano ponad 8 tys. razy. Wpisy pojawiają się po polsku, angielsku czy hiszpańsku.

Sama aplikacja to nie wszystko. „Misericors” to projekt obecny także w mediach społecznościowych (obecnie na Facebooku, Twitterze i Snapchacie) oraz w „klasycznym” internecie. – Portal misericors.org to przede wszystkim „biblioteczka” tekstów o miłosierdziu – na tyle krótkich, żeby można je było przeczytać między jedną a drugą stacją metra – mówi ks. Rafał. Docelowo ma się tam pojawić także m.in. dział poświęcony formom kultu Miłosierdzia Bożego (koronce, Godzinie Miłosierdzia, obrazowi „Jezu, ufam Tobie”) oraz ista dzieł miłosierdzia. – Taki spis jest już gotowy, choć jeszcze nieuporządkowany. To ponad 200 tys. podmiotów z całego świata i nie są to tylko instytucje kościelne – wyjaśnia ks. Wilkołek.

Znane treści w nowej formie

Jak ocenia Krzysztof Kołacz, redaktor technologicznego miesięcznika „iMagazine”, „próba integracji myślenia o Kościele jako o wspólnocie z siecią społecznościową” jest bardzo trafiona. – Zdecydowanie potrzeba takich aplikacji na rynku związanym z duchowością – mówi K. Kołacz. Zauważa, co prawda, niedociągnięcia „Misericors”, jak choćby to, że pod hasłem „memy” w aplikacji kryją się tylko zdjęcia z nałożonym na nie tekstem. – To nie są memy według żadnej ze znanych mi definicji medioznawczych czy specjalistycznych – podkreśla.

Zaznacza przy tym, że to nie tylko takie czy inne funkcjonalności danej aplikacji decydują ostatecznie o jej sukcesie. Nie chodzi nawet o to, jak bardzo nowatorski jest dany program. Co zatem działa na użytkowników? Opcji jest kilka.

Można do znanych treści dobrać nietypową formę. Taką drogą poszli autorzy jezuickiej aplikacji „Modlitwa w drodze”, która w zeszłym roku otrzymała nagrodę w konkursie Mobile Trend Awards („Misericors” był do niej nominowany w tym roku). Sposób przedstawienia w niej modlitw czy rozważań nie był nowy – to teksty, nagrania, powiadomienia i przypomnienia wyświetlane na telefonie. Kluczowe okazało się jednak dopasowanie tych dwóch elementów, dzięki któremu powstała nowa jakość.

Innym sposobem jest sprytne, stopniowe zaangażowanie użytkownika. Tak działa aplikacja „JP2” Centrum Myśli Jana Pawła II. – Sam zacząłem jej używać, a to już o czymś świadczy. Zwykle trudno mi przekonać się do czegoś, co obliguje mnie do dopisania kolejnego punktu na liście codziennych zadań – mówi K. Kołacz. Do „26 dni z Janem Pawłem II” dał się przekonać m.in. dlatego, że treści przygotowane na kolejne dni były różnorodne i nie zajmowały wiele czasu. Od zadań do wykonania (np. wytnij z papieru serduszko i wpisz na nim kilka ciepłych słów, a następnie podaruj serduszko osobie, która jest dla ciebie ważna), przez krótkie cytaty, po filmy i nagrania.

Najważniejszy jednak – zwłaszcza w przypadku aplikacji takiej jak „Misericors”, czyli opartej na sieci społecznościowej – jest marketing szeptany. – Jeśli ludzie nie będą sobie polecali jakiejś nowej aplikacji, to żadne pieniądze jej nie wypromują – zapewnia K. Kołacz.

Szansa w wartościach

Okazuje się, mimo licznych narzekań na poziom treści i debaty toczącej się w internecie, że do głosu zaczynają dochodzić wartości takie jak prawda, szczerość, kultura. – Użytkownicy to czują i doceniają. Dziś nie ma innej drogi, by być dobrym blogerem czy youtuberem – podkreśla K. Kołacz. Nie chodzi wcale o „katolicki internet” – takie wartości są cenne niezależnie od wiary i światopoglądu. Prawda i szczerość stały się tym bardziej atrakcyjne, im więcej w sieci pojawiało się kłamstwa i chamstwa. Na wartości zyskała także cisza, która w aplikacji oznacza elegancką formę, odpowiedni dobór treści, stosunek jej ilości do jakości. – Jesteśmy zaadaptowani do świata, w którym rzeczywistością jest ciągły szum. Dlatego umiemy docenić ciszę – podkreśla K. Kołacz.

Czy na listę internetowych „wartości na topie” może trafić Boże miłosierdzie? Sądząc po karierze sieciowych inicjatyw związanych z sanktuarium w krakowskich Łagiewnikach, zdecydowanie tak. W 2015 roku z prowadzonej przez całą dobę transmisji online z klasztornej kaplicy, mimo czasowego wyłączania kamery podczas remontu, korzystało 800–1200 osób dziennie. Najwięcej oglądających było w Godzinie Miłosierdzia (czyli o 15.00) i podczas trwania Koronki do Miłosierdzia Bożego. W sumie za pośrednictwem internetu do kaplicy zajrzało w ciągu roku 168 tys. tzw. unikalnych użytkowników. 127 tys. osób na stronie faustyna.pl czytało „Dzienniczek”, a 900 prenumerowało codzienne myśli z tego dzieła. Nie są to może liczby gigantyczne, zwłaszcza jeśli porównywać je z dużymi i popularnymi portalami. Coś jednak przyciąga internautów i powoduje, że przyglądają się na ekranach swoich komputerów kaplicy, w której przez większość dnia nic się przecież nie dzieje.

– W życiu często brakuje nam pokoju i wszystko, co nam go daje albo o nim przypomina, przyciąga ludzi – wyjaśnia ten fenomen s. Gaudia Skass ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. – Może niewielu powie: „Interesuje mnie Boże miłosierdzie”, ale każdy z nas potrzebuje tej życiodajnej i „szczęściodajnej” nadziei na to, że nasze ziemskie życie to nie koniec – dodaje. Wie, co mówi, bo wraz z grupą sióstr i z pomocą młodych przyjaciół prowadzi kilka profili na Facebooku i blog o miłosierdziu. Siostry mają także swój kanał w serwisie YouTube – Faustyna 2016, na którym od niedawna można oglądać nowy cykl „Q&A”. W ramach projektu „Wszystko w Jednym” siostry odpowiadają na pytania internautów związane właśnie z Bożym miłosierdziem.

Świadectwo, a nie przechwałki

Jak przekonuje s. Gaudia, internet daje nie tylko możliwość interakcji, ale także szybkiej wymiany pomysłów. Tak było np. ze zorganizowaną przez grupę z Łagiewnik akcją czytania „Dzienniczka” w jednym z krakowskich tramwajów. Ktoś przeczytał, zobaczył i zrobił to samo, tyle że... w Ameryce Łacińskiej. Dlatego pomysł dzielenia się wykonanymi uczynkami miłosierdzia s. Gaudia także uznaje za trafiony.

– Trzeba mówić o dobru, które się dzieje z naszym udziałem. Musimy tylko sprawdzać nasze intencje i prosić Boga, by je oczyszczał, bo nieczęsto zdarza się nam robić coś po prostu na większą chwałę Boga. – zaznacza. Ks. Wilkołek także ma odpowiedź na zarzut, że to popisywanie się, a nie miłosierdzie. – W Piśmie Świętym są na taką okazję dwa fragmenty – mówi. – W jednym czytamy: „Niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa”. W drugim: „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie”. Ten pierwszy jest dla tych, którzy chcą się tylko pochwalić. Jeżeli chcemy dać świadectwo, to możemy to robić nawet na Facebooku – dodaje ks. Wilkołek. 

TAGI: