Męczennik z Hammerstein?

Karolina Pawłowska

publikacja 05.03.2016 06:00

Współwięźniowie nazywali go „obozowym aniołem”. Świadectwo wiary młodego Włocha porusza nawet po ponad 70 latach. Teraz okoliczności śmierci Renata Sclarandiego w hitlerowskim obozie na Pomorzu zbada Instytut Pamięci Narodowej.

Sprawę zbrodni dokonanej na włoskim jeńcu bada prokurator Krzysztof Bukowski z koszalińskiej delegatury IPN Karolina Pawłowska /Foto Gość Sprawę zbrodni dokonanej na włoskim jeńcu bada prokurator Krzysztof Bukowski z koszalińskiej delegatury IPN

Młody podoficer nie po raz pierwszy pokonywał drogę do lazaretu. Był tu częstym gościem. Wszyscy znali pomocnika obozowego kapelana. Tym razem niósł chorym współwięźniom Pana Jezusa. Owinięty płaszczem śmiało szedł w kierunku wartownika. Miał stałą przepustkę wystawioną w dwóch językach: niemieckim i włoskim. Umożliwiała swobodne poruszanie się po stalagu. Jednak nie 22 kwietnia 1944 roku.

Co nie spodobało się strażnikowi, który stanął na drodze Renata? Nie spojrzał nawet na podaną mu kartkę, podarł ją na cztery części. Krzycząc na mężczyznę, nakazał zawrócić. Renato, choć zaskoczony, posłusznie skierował się do baraków. Wtedy strażnik sięgnął po broń i wymierzył do jeńca. Trafiony w plecy Sclarandi padł na ziemię. „W przeddzień jego śmierci odbyliśmy rozmowę, która była najważniejsza ze wszystkich. Tej nocy spotkanie trwało ponad godzinę. Mówił o sobie, o swoich planach, mamie, tacie, bracie. I skończył tę rozmowę stwierdzeniem, które nigdy nie wymaże się z mojej głowy: »Don Mario, nie wiem, czy będę mógł wrócić do domu. Ale gdybym miał umrzeć w więzieniu, zapewniam cię, że nie mam żalu do Niemców, przebaczam im«. Czy przewidział, co stanie się następnego dnia?” – tak wspominał później ks. Mario Besnate SDB, kapelan obozowy.

Historię tę nagłośnił Ettore Deodato, włoski profesor, od pewnego czasu mieszkający w Koszalinie. On też zwrócił się do koszalińskiej delegatury IPN w tej sprawie. Po kilku tygodniach prowadzenia postępowania sprawdzającego prokurator Krzysztof Bukowski zdecydował o wszczęciu oficjalnego śledztwa. – Śledztwo będzie prowadzone w kierunku zbadania okoliczności zabójstwa włoskiego jeńca przez nieustalonego z imienia i nazwiska niemieckiego strażnika, co ma wszelkie znamiona zbrodni przeciw ludzkości – przyznaje.

Ewangelizator

Renato urodził się 30 stycznia 1919 r. w Sangano, miasteczku położonym niedaleko Turynu. Wychowanek salezjanów, członek Akcji Katolickiej, był aktywnym ewangelizatorem zarówno w czasach licealnych, jak i podczas studiów. Zapamiętano go jako jednego z najlepszych studentów, przyjaznego, pełnego życia, z głową pełną pomysłów. Apostolskiej misji nie zaprzestał także po powołaniu do armii w grudniu 1941 roku. Po zawieszeniu broni 8 września 1943 r. porucznik Renato Sclarandi trafił do niewoli i został deportowany jak wielu włoskich żołnierzy. Najpierw do Luckenwalde w Niemczech, a następnie do Przemyśla. Pisał dziennik. „Nowy Rok przybliża mnie do domu, do mamy i wszystkich moich bliskich, ale przede wszystkim do Serca Jezusa i Serca Maryi” – zanotował w nim 31 grudnia 1943 roku.

Dwa tygodnie później zamiast do domu, trafił jednak do obozu w Hammerstein na Pomorzu, czyli dzisiejszej miejscowości Czarne. Tu też ewangelizował. Zachęcał współwięźniów do odmawiania Różańca. „Kiedy nie miał innych zajęć, spędzał godziny u chorych, starając się zaspokoić jak najwięcej ich niewielkich potrzeb, z wieloma z nich długo rozmawiał, podtrzymując na duchu i dodając otuchy” – wspominał Roberto Lucifredi. Inni współwięźniowie, którzy przetrwali obozową niedolę, dali świadectwo o jego męczeńskiej śmierci.

Rozliczenie

– Świadkowie tych zdarzeń już nie żyją. Są jednak publikacje prasowe zawierające ich wspomnienia i relacje, które podają przebieg tego zabójstwa – wyjaśnia Krzysztof Bukowski. Zwrócił się także m.in. do strony niemieckiej z pytaniem o to, czy zachowały się jakieś dokumenty z obozu Hammerstein. – Chcemy ustalić, jak przebiegało to zdarzenie, ale przede wszystkim osobę sprawcy. Kim był, czy poniósł zasłużoną karę za tę zbrodnię? – mówi prokurator Bukowski. – Jeżeli nie rozliczymy zbrodni dokonanych w okresie II wojny światowej, zwłaszcza zbrodni o takim ciężarze, może pojawić się w świadomości społecznej przekonanie o bezkarności zbrodniarzy, a zarazem o przyzwoleniu na takie działania. Być może sprawcy nie żyją i nie da się ich pociągnąć do odpowiedzialności, ale – jak wiemy – dzisiaj też stają przed sądem naziści, którzy mają ponad 90 lat – dodaje.

Prokurator ustalił również, że nie jest to jedyne zabójstwo dokonane na włoskim żołnierzu w obozie. W księdze zgonów, gdzie odnotowana jest śmierć Sclarandiego, znalazł adnotację przy nazwisku 22-letniego Tizana Pardona, że zginął on od strzału w głowę.

Błogosławiony

Renato na powrót do domu musiał czekać 13 lat. W 1957 r. polskie władze zgodziły się na ekshumację zwłok i przewiezienie ich do jego rodzinnego Sangano. Tu wszyscy wspominają go z szacunkiem, jego imię nosi miejscowa szkoła. Trzy lata po sprowadzeniu ciała Sclarandiego do Włoch salezjanie rozpoczęli starania o wyniesienie go na ołtarze.