Lustro dane przez Boga

ks. Tomasz Jaklewicz


publikacja 03.03.2016 06:00

„Kiedy się zbliżasz do spowiedzi, wiedz o tym, że ja sam w konfesjonale czekam na ciebie, zasłaniam się tylko kapłanem, lecz sam działam w duszy” – mówi Jezus.


Scena uzdrowienia paralityka odsłania sens sakramentu pokuty. Jezus przebacza i leczy Brooklyn Museum, „uzdrowienie paralityka”, James Tissot Scena uzdrowienia paralityka odsłania sens sakramentu pokuty. Jezus przebacza i leczy

Zacznę od osobistego wyznania. Nie wyobrażam sobie życia bez spowiedzi. Wciąż upadam. Na ogół są to te same grzechy od lat. W kółko latam do spowiedzi, inaczej nie potrafiłbym żyć. Wiem, bo próbowałem czasem się ociągać z pójściem i czułem wtedy, że lecę w przepaść. Kiedy odchodzę od konfesjonału, czuję się lżejszy, szczęśliwszy, z nadzieją, że wreszcie będzie lepiej. Ale zanim dotrę do spowiedzi, a nawet gdy już czekam w kolejce z innymi grzesznikami, zawsze się boję, czuję się upokorzony własnym brudem, jest mi wstyd. Nachodzą mnie myśli: „czemu byłem znowu taki głupi”; „ile razy można popełniać te same grzechy?”; „może powinienem przyjść dopiero, jak się poprawię?”; „co ten ksiądz sobie o mnie pomyśli, tym bardziej jeśli mnie zna z lepszej strony”; „czy nie potraktuje mnie źle?”.

Wiem, że to są obawy, które podsuwa ten, który bardzo chce, bym się nie spowiadał. Dlaczego Jezusa tak łatwo tracę z pola widzenia? Przecież wiem doskonale, że to On czeka na mnie w tym sakramencie. Wiem też, co znaczy być źle potraktowanym przez spowiednika. 
Śmiem twierdzić, że wiele osób przeżywa podobne rozterki, trudności, lęki. Więc proszę Ducha Świętego, by pozwolił mi napisać w tym wielkopostnym cyklu takie teksty, które będą pomocą. Dla czytelników i dla mnie samego. Chodzi o to, by w Roku Miłosierdzia odkryć na nowo sakrament pokuty jako cudowne (choć czasem bolesne) lekarstwo dla nas, grzeszników. 


Do spowiedzi jak dziecko 


Katechizm Kościoła Katolickiego nazywa „sakramentami uzdrowienia” dwa sakramenty: namaszczenie chorych i spowiedź. Wprowadzając ten temat, katechizm przywołuje ewangeliczną scenę uzdrowienia paralityka. Jezus odpuścił mu grzechy, a potem przywrócił także zdrowie ciała. Pomyślmy o tej scenie w kontekście spowiedzi.


Grzech działa na ludzką duszę i psychikę (a czasem i ciało) jak paraliż. Bo grzech jest odwróceniem się od Boga, czyli odcięciem od źródła życia, zasilania, energii, miłości. Szybciej lub wolniej tracimy zdolności komunikowania się z Bogiem, z innymi, ze sobą. Pojedyncza pajęczyna wydaje się niegroźna, ale zło potrafi wytrwale oplatać nas swoimi sieciami tak skutecznie, aż zamknie nas w śmiertelnym kokonie. Grzech obiecuje wolność i radość, a daje niewolę i smutek. Żyjąc w grzechu, czujemy się coraz bardziej sparaliżowani. Tracimy czucie. Wyrzuty sumienia mogą powoli zanikać.

Człowiek potrafi oszukiwać siebie samego, mówić sobie, że jest świetnie, choć w głębi serca czuje, że życie z niego wycieka. Niby żyje, ale nie żyje. Czuje się zamknięty w sobie. W końcu nie dajemy już sobie rady. Ktoś musi nas zanieść przed Jezusa, jak tego paralityka. Czterech ludzi z pomysłem, z odwagą, z determinacją. To obraz Kościoła, który nie ma innego celu jak ten – przynosić sparaliżowanych grzechem ludzi przed oblicze Pana.


„Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy” (Mk 2,5) – mówi Jezus do chorego. W oryginale pada tu słowo „dziecko”. To jest piękne i ważne! Bóg widzi zawsze we mnie dziecko. Dlatego mówi do mnie: „synu”, „córko”. „No tak, znowu narozrabiałeś, ale najważniejsze, że jesteś. Twoje grzechy są przebaczone, zacznij od nowa”. To także ważna podpowiedź dla penitenta. Do spowiedzi mogę przystąpić, kiedy mam w sobie postawę dziecka. Pokorę, ufność, prostotę. Bez domorosłej psychoanalizy, bez przesadnego poniżania się i bez pudrowania. Mam szczerze wyznać, co znowu nabroiłem. Opowiedzieć o swojej niedoli, o swojej winie.


„Wstań, weź swoje łoże i idź do domu!” – spowiedź jest nie tylko przebaczeniem, ale i leczeniem. Człowiek dzięki łasce odnajduje siłę, by iść dalej w stronę własnego domu (wspólnota z innymi) i tego wiecznego Domu. Musi wziąć swoje łoże, które można tu odczytać jako symbol złej przeszłości. Niektóre skutki poważnych grzechów, nałogów czy zdrad mogą się za nami ciągnąć, mogą jakoś ciążyć, ale to już mnie nie paraliżuje, mogę to udźwignąć i iść dalej. 


Dlaczego przed księdzem?


Faryzeusze mieli wątpliwości, które kotłowały się w ich głowach. Przecież tylko Bóg może odpuszczać grzechy. Mieli rację, tylko Bóg. Jezus odpuszcza grzechy, bo jest Synem Bożym. Dzięki wcieleniu stał się przedłużeniem ramion kochającego Ojca, dlatego mówi do paralityka „dziecko”. Jezus dostrzega niepokój faryzeuszy. „Czemu nurtują te myśli w waszych sercach?”. Zauważmy, to nie jest tylko kwestia intelektu, ale serca. To tam, w sercu, jest blokada, zamknięcie na Bożą miłość. Intelekt tylko dorabia argumenty, żeby powiedzieć „nie”. Nawet teologiczne. Pycha potrafi niezwykle skutecznie inspirować ludzką inteligencję do twórczości, do wymyślania tysięcy usprawiedliwień, byle tylko się nie nawrócić i nie zapłakać szczerze przed Najwyższym.

Owych czterech rozebrało dach, by „zjechać” z grzesznikiem przed Jezusa. To może być symbol tego, że czasem trzeba w sobie rozmontować coś, co blokuje dostęp do miłosierdzia Bożego, pokonać mechanizmy obronne, rozbroić pychę, porzucić schematy.


Dziś wątpliwości co do sakramentu pokuty dotyczą bardziej pośrednictwa Kościoła i księdza niż Chrystusa. Po co mam wyznawać grzechy przed kapłanem, przecież Bóg zna moje grzechy, a ksiądz jest takim samym grzesznikiem jak ja, albo nawet gorszym? Czy nie wystarczy wewnętrzna, osobista modlitwa i prośba do Boga o wybaczenie? „Czemu nurtują te myśli w waszych sercach?”.

Spróbujmy rozebrać ten „dach”, który bywa przeszkodą w dojściu do konfesjonału. Jezus ustanowił Kościół po to, aby był narzędziem Bożego przebaczenia. Kościół jako całość jest przedłużeniem ramion kochającego Ojca w niebie. Spowiedź nie jest jakimś prywatnym działaniem księdza, ale zawsze działaniem w imieniu Kościoła, który jest Ciałem Chrystusa, czyli kontynuacją Jego obecności i działania na ziemi. Kościół mocą Ducha Świętego dalej prowadzi w kolejnych pokoleniach Jezusowe dzieło uzdrowienia i zbawienia. Kapłani mają moc rozdzielania Bożego przebaczenia, bo dostali tę władzę od Chrystusa w chwili święceń. Ta władza bierze się z krzyża i ze zmartwychwstania. W Wieczerniku Zmartwychwstały tchnął na apostołów i powiedział im: „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20,21-22).

Zauważmy, najpierw jest „weźmijcie Ducha Świętego”, czyli Boga-Miłość. To Boża miłość przebacza i uzdrawia, wy, kapłani, macie być tylko jej „dystrybutorami”, „dostawcami”, „przekazicielami”. I tak to właśnie działa. Do dziś. Spowiednik przebacza w imieniu Boga i jedna grzesznika z Bogiem. Przebacza także w imieniu Kościoła i jedna grzesznika z Kościołem. Komunia (wspólnota) z Bogiem i komunia z Kościołem wiążą się nierozerwalnie ze sobą. 


To, że muszę klęknąć przed księdzem i wyznać mu swój grzech, aby uzyskać rozgrzeszenie, ma także uzasadnienie czysto ludzkie, psychologiczne. Papież Franciszek w książce „Miłosierdzie to imię Boga” zwraca uwagę, że jest w tym geście element koniecznej obiektywizacji. Mówi: „Jeżeli nie jesteś w stanie porozmawiać o swoich błędach z twoim bratem, możesz być pewien, że nie będziesz w stanie porozmawiać o nich również z Bogiem”. Nie można spowiadać się do własnego lustra, bo człowiek może siebie samego łatwo oszukać. Nikt nie jest dobrym sędzią we własnej sprawie. Nie widzimy pewnych rzeczy sami. Poznać prawdę o sobie można tylko w relacji, dzięki innym.

„Spowiedź ma w sobie element sądu” – zwraca uwagę papież. I dodaje, że chodzi o stanięcie przed bliźnim, który działa w imieniu Chrystusa (in persona Christi), by przyjąć cię i ci przebaczyć. Każdy człowiek ma potrzebę opowiedzenia o sobie, nazwania swoich grzechów, słabości, niepokojów z nadzieją, że ktoś go wysłucha, zrozumie i pomoże odnaleźć prawdę o sobie.

Spowiedź nie jest psychoanalizą, ale nie należy lekceważyć jej psychologicznego wymiaru. Psycholog ustawia przed człowiekiem lustro pomagające mu zrozumieć jego jasne i ciemne strony. Trzymanym przez Boga lustrem jest Jego Syn, który stał się człowiekiem, podobny nam we wszystkim oprócz grzechu. Spowiadać się oznacza stawać przed tym lustrem. Oznacza przyznawać się nie tylko do swoich grzechów, ale i do Boga, do Jezusa i Jego Kościoła. 


Spowiedź jako leczenie i wychowanie


Katechizm zwraca uwagę na powiązanie spowiedzi z sakramentem chrztu świętego. To chrzest jest pierwszym sakramentem Bożego miłosierdzia, w którym zostają nam odpuszczone grzechy, stajemy się dziećmi Bożymi i zostajemy włączeni w Kościół. Ochrzczony pozostaje jednak człowiekiem wolnym, podatnym nadal na pokusy, zdolnym do dobra i świętości, a zarazem skłonnym do grzechu (teologia nazywa tę skłonność „pożądliwością”). Spowiedź jest w gruncie rzeczy powrotem do chrztu dzięki łasce Bożego przebaczenia.

Katechizm wylicza duchowe skutki sakramentu pokuty: pojednanie z Bogiem (chrzcielna czystość serca); pojednanie z Kościołem; darowanie kary wiecznej spowodowanej przez grzechy śmiertelne (nie pójdę do piekła); darowanie częściowe „kar doczesnych” za grzechy, pokój i pogoda sumienia oraz pociecha duchowa; wzrost sił duchowych do walki, jaką musi prowadzić chrześcijanin.


To, co w tym wyliczeniu może być niejasne, to owe pozostające częściowo „kary doczesne”. Pisałem o tym szerzej, poruszając temat odpustów. Ilustracją „kar doczesnych” może być łoże paralityka, które on musi wziąć ze sobą. Jakiś rodzaj obciążenia naszego życia skutkami grzechów pozostaje. Ostatecznym celem spowiedzi (jak i pragnieniem Boga) jest jednak nasze całkowite uleczenie. „Boże przebaczenie zapoczątkowuje powrót do zdrowia” – czytamy w katechizmie. Nasza chora psychika, a nawet i ciało są ogarnięte Bożym miłosierdziem. Ale wciąż jesteśmy pielgrzymami w drodze do domu.

Nie myślmy więc o spowiedzi tylko jako o jednorazowym wydarzeniu po ciężkich grzechach. Owszem, spektakularne nawrócenia się zdarzają i zwykle towarzyszą im „mocne” spowiedzi. Ale tak bywa raz, może parę razy w życiu. Większość z nas, śmiem twierdzić, grzeszy powszednimi grzechami. Warto przeżywać spowiedź jako stały, regularny element naszej duchowości, drogi wiary.

Święta siostra Faustyna notuje w „Dzienniczku”: „1. Do spowiedzi przychodzimy po uleczenie. 2. Po wychowanie – dusza nasza potrzebuje ciągłego wychowania, jak małe dziecko”. Do śmierci będziemy potrzebowali uleczenia i wychowania. Bo nawet po przebaczeniu pozostajemy duchowo poranieni, słabi, pokręceni. 


W kolejnych odcinkach tego cyklu przypomnę o warunkach dobrej, owocnej spowiedzi. A na zakończenie tej wstępnej katechezy oddaję głos Panu Jezusowi. Jego zachęta skierowana do siostry Faustyny niech zachęci i nas. A my, jak tych czterech niosących paralityka, zachęcajmy innych, pokazujmy im drogę do spowiedzi.

„Córko, kiedy przystępujesz do spowiedzi świętej, do tego źródła miłosierdzia mojego, zawsze spływa na twoją duszę moja krew i woda, która wyszła z serca mojego, i uszlachetnia twą duszę. Za każdym razem, jak się zbliżasz do spowiedzi świętej, zanurzaj się cała w moim miłosierdziu z wielką ufnością, abym mógł zlać na duszę twoją hojność swej łaski. Kiedy się zbliżasz do spowiedzi, wiedz o tym, że ja sam w konfesjonale czekam na ciebie, zasłaniam się tylko kapłanem, lecz sam działam w duszy. Tu nędza duszy spotyka się z Bogiem miłosierdzia. Powiedz duszom, że z tego źródła miłosierdzia dusze czerpią łaski jedynie naczyniem ufności. Jeżeli ufność ich będzie wielka, hojności mojej nie ma granic. Strumienie mej łaski zalewają dusze pokorne. Pyszni zawsze są w ubóstwie i nędzy, gdyż łaska moja odwraca się od nich do dusz pokornych”.