Jezus przychodzi do więzienia

Joanna Bątkiewicz-Brożek


GOSC.PL |

publikacja 28.02.2016 06:00

– Przez myśl nie przeszło mi, że ja, przestępca, zbrodniarz, będę mówić kiedyś w Watykanie o Bożym Miłosierdziu – mówi Zhang Agostino Jianqing. Chińczyk odbywa wyrok 20 lat w więzieniu w Padwie. 


Zhang Agostino opowiedział swoją historię w czasie promocji wywiadu rzeki z papieżem Franciszkiem w Watykanie. Słuchało go 200 dziennikarzy z całego świata. Siedzący obok Roberto Benigni, słynny komik, oraz kard. Parolin, sekretarz stanu, byli poruszeni jego świadectwem Zhang Agostino opowiedział swoją historię w czasie promocji wywiadu rzeki z papieżem Franciszkiem w Watykanie. Słuchało go 200 dziennikarzy z całego świata. Siedzący obok Roberto Benigni, słynny komik, oraz kard. Parolin, sekretarz stanu, byli poruszeni jego świadectwem

Historia Zhanga Agostino stała się znana w 85 krajach jednocześnie. Chińczyk opowiedział ją bowiem w czasie światowej premiery książki „Miłosierdzie to imię Boga”, pierwszego wywiadu rzeki papieża Franciszka. Zaprosił go tam sam papież.

– Zobaczcie, jak Bóg jest wielki i miłosierny. Czy kiedy byłem przestępcą, choć na chwilę mogło mi przyjść do głowy, że kiedyś będę w Watykanie? Że uścisnę dłoń ojca świętego? Że ja, złoczyńca, będę mówił do kamer i przed dziennikarzami z całego świata o Bożym miłosierdziu?! – mówił Zhang w Watykanie. – Dziękuję Bogu za papieża Franciszka, za to, że przez niego Bóg mówi nam o swojej czułości. Za każdą rozmowę i za jego modlitwę. 


Zhang po raz pierwszy rozmawiał z papieżem przez telefon krótko po konklawe. Franciszek bowiem regularnie dzwoni do zakładów karnych – nie tylko we Włoszech – i prosi do telefonu więźniów. Zhang: – Myślałem, że to żart jakiś. Jak to? Ojciec święty do skazańca dzwoni? Podobnie jak łzy mojej mamy, tak słowa papieża były jak balsam na moje rany. Stawiałem tak kroki w mojej historii powrotu do Boga. Jestem we Włoszech od ponad 18 lat i większość tego czasu spędziłem za kratkami. Ale to właśnie tam Bóg mnie odnalazł. 


Zbrodnia 


Rok 1997. Zhang Jianqing (imię Agostino przyjmie dopiero na chrzcie jako mężczyzna niespełna 40-letni) migruje z Chin do Europy. – Przyjechaliśmy z ojcem do Włoch. Mama już tu była od dwóch lat. Handlowała – opowiada Zhang. 12-latek musi szybko nauczyć się języka, rodzice zapisują go do szkoły.

– Nudziłem się w niej potwornie, uciekałem z lekcji, ukrywałem to przed rodzicami – ciągnie opowieść Chińczyk. – Stawałem się coraz gorszym człowiekiem. Prowokowałem awantury w domu, wymuszałem na rodzicach pieniądze na używki i zabawę. Kiedy miałem 16 lat, wymyśliłem sobie historię.
Zhang mówi rodzicom, że znalazł dobrze płatną pracę z dala od domu i na nocne zmiany. To dla niego wymówka, by spędzać czas poza domem. Dzięki kłamstwu może bez skrępowania przesiadywać w nocnych lokalach, na dyskotekach. Stacza się szybko w alkohol i narkotyki.

– Interesowała mnie tylko kasa i dziewczyny. Okradałem rodziców – przyznaje Zhang. – Dotknąłem samego dna, popełniłem najgorszy i najcięższy z grzechów.
W wieku 19 lat zostaje skazany za morderstwo na 20 lat więzienia. Zhang: – Wysłali mnie do zakładu karnego w Belluno. Nie dość, że słabo mówiłem po włosku, to byłem jedynym Chińczykiem. Do tego zakompleksionym – nie potrafiłem poprosić o pomoc w najprostszych sprawach. Jedyne, co przynosiło mi ulgę, to pisanie. Brałem pióro i przelewałem na papier to, co kotłowało się w mojej głowie.


Zhang pisze listy do matki. Jego rodzice są buddystami. On jednak nie praktykuje tej religii. W listach Zhang przyznaje się do przestępstw, które popełniał, i do serwowanych rodzicom przez lata kłamstw. Mija krótki czas, kiedy ma pierwsze widzenie z bliskimi w więzieniu. – Moja mama przejechała 700 km, by się ze mną zobaczyć. Jej uścisk był jak dotyk Boga, choć jeszcze wtedy tego nie rozumiałem – przyznaje Zhang.


Jego sumienie mocno daje mu się we znaki. Łzy matki okazują się jak krople, które roztapiają lód. Mama Zhanga co tydzień po ciężkiej pracy wsiada w pociąg i przejeżdża 700 km w jedną stronę, by przez 20 minut móc patrzeć na syna. – Za każdym razem kiedy mnie widziała, płakała. Widok spływających po jej policzkach łez był dla mnie jak terapia, pomagał mi spojrzeć w głąb siebie. W każdą szczelinę, gdzie kryły się moje przestępstwa i łajdactwa. Widziałem poranionych rodziców. Moje serce drżało z lęku, nie mogłem znieść myśli i widoku mojej ofiary. Z czasem zaczęło tlić się we mnie pragnienie, by to palące cierpienie ktoś zamienił w szczęście. 


W zakładzie karnym w Belluno Zhang spędza dwa lata. Zaprzyjaźnia się z jednym z wolontariuszy. Gildo w 2014 r. będzie stał przy chrzcie Zhanga. – Ten człowiek był dla mnie jak prezent z nieba. Choć jeszcze wtedy tego nie rozumiałem. Nie zapomnę pierwszego spotkania z Gildo. W jego twarzy coś mnie poruszyło. Miałem poczucie, że znamy się od zawsze. Razem spojrzeliśmy w moją przeszłość. Dzięki naszym rozmowom poczułem pragnienie ucieczki od zła, wyrzucenia wszystkiego, co nosiło posmak piekła we mnie. Dwa lata naszych spotkań poruszyły we mnie lawinę oczyszczenia. I obudziły dobro. W spotkaniach z Gildo odnajdywałem pokój. I nabierałem odwagi. 


To od Gildo Chińczyk słyszy historię św. Augustyna. – Widziałem w niej historię mojego upadku. Tak jak Augustyn szukałem sensu życia. Poruszyły mnie łzy jego matki. Święta Monika przypominała mi w tym moją mamę. Obie roniły łzy nadziei na odnalezienie zagubionego syna. 


Zakochałem się 


Jest rok 2007. Zhang zostaje przeniesiony z Belluno do zakładu karnego w Padwie. – Pierwszą osobą, którą tu spotkałem, był mój rodak Je Wu, skazany tak jak ja. Pomagaliśmy sobie. W Padwie przydzielono nam pracę przy produkcji zabawek dla dzieci, potem przy walizkach. Chodziliśmy do zwykłego zakładu pracy. Wu uspokoił mnie, że szefowie w tej firmie nie traktują nas jak numery z więziennego sortu, ale jak osoby, że jest pełen szacunek. 
W Padwie z więźniami pracuje też kapelan. – Przyciągał nas. Dzień po dniu stawialiśmy kroki w stronę chrześcijaństwa.

Mój przyjaciel Je Wu czuł się z dnia na dzień coraz bardziej szczęśliwy i zafascynowany Jezusem. W końcu przyjął chrzest. Za każdym razem, gdy widziałem, że wraca z Mszy św. szczęśliwy, w moim sercu pojawiało się pragnienie, by być jak on. 
Zhang zaczyna sięgać po Pismo Święte. – Kiedy czytałem i słuchałem psalmów, wzbierała we mnie radość, jakiej nigdy dotąd nie doświadczyłem. Trudno mi to opisać, ale miałem wrażenie, że wszystko to jest napisane dla mnie. Nie mogłem doczekać się niedzieli. Pragnienie bycia blisko żywego Boga wzbierało we mnie każdego dnia, tak że z przyjaciółmi poprosiliśmy o regularne spotkania z kapelanem. Chcieliśmy więcej wiedzieć, być blisko Słowa.


W sercu Zhanga jednak pojawia się drobna przeszkoda. Jego mama jest praktykującą buddystką, syn wie, że jego przejście na chrześcijaństwo może być dla niej trudne do przyjęcia. Zhang: – Pytałem Boga i przyjaciół, co robić. I odpowiedź przyszła sama. 


Pocałunek


Wielki Piątek 2014 roku. Więźniowie uczestniczą w Drodze Krzyżowej w kaplicy zakładu karnego w Padwie. Ustawia się szpaler, jeden za drugim skazani podchodzą do krzyża, by ucałować Jezusa. – Nie potrafiłem ruszyć się z miejsca – opowiada Zhang. – Bardzo chciałem podejść do stóp Jezusa. Uważałem, że nie jestem godzien tego zrobić. I widziałem też obraz płaczącej mamy. 
W sercu i myślach Zhanga toczy się walka. Boi się, że pocałunek Jezusa będzie zdradą własnej matki. Tak jak jego wszystkie poprzednie czyny, może ją zaboleć.


– Modliłem się i prosiłem Boga o wybaczenie. Po liturgii wyszedłem z kaplicy. I już za jej progiem poczułem ścisk w sercu. Zacząłem potwornie płakać i żałować, że nie podszedłem do krzyża. Nie potrafiłem nad tym zapanować. I w tym przeszywającym bólu nagle zrozumiałem, że się zakochałem. Że zakochałem się w Jezusie. Że to było prawdziwe i że nie wytrzymam już dłużej bez Niego. Zawróciłem do kaplicy. Chwyciłem krzyż i płakałem...


Tego samego wieczora Zhang dzwoni do rodziców. Prosi mamę, by pilnie przyjechała na widzenie do więzienia. – Mama przyjechała następnego dnia. Patrzyła na mnie pytającymi oczyma. Nabrałem odwagi wreszcie, by jej powiedzieć: mamo, nie mogę już dłużej kryć się z miłością do Jezusa. 
I poprosiłem mamę o pozwolenie na chrzest. Ona zamarła. Przez pięć minut patrzyła na mnie bez ruchu, w ciszy. Wydawało mi się, że mijają wieki. I wreszcie odezwała się: „Jeśli to daje ci szczęście, to idź tą drogą, bo gdybyś Ty był nieszczęśliwy, cierpiałabym jeszcze bardziej”. I oboje wybuchnęliśmy płaczem. Płakaliśmy jak dwójka dzieci, mama mocno mnie przytuliła. Poczułem obecność Jezusa i odkryłem jeszcze inaczej miłość mojej mamy, miłość jaką miała Maryja do swojego Syna.


11 kwietnia 2015 roku Zhang przyjmuje chrzest i imię Augustyn. Tego samego dnia jest bierzmowany i przystępuje do I Komunii Świętej. Wszystko odbywa się w scenerii więzienia. 
Zhang Agostino: – Nawet gdybym otrzymał pozwolenie, by uczestniczyć we wszystkim w kościele poza zakładem karnym, to i tak wybrałbym więzienie, miejsce, gdzie Jezus przyszedł się ze mną spotkać.

TAGI: