Matka Boża od bolącej głowy

Barbara Gruszka-Zych


publikacja 01.03.2016 06:00

Jolanta Drosdzol kocha 49 tys. książek z biblioteki, którą kieruje. – Bo najważniejsza jest miłość – mówi. 
Do bliskich, ale i swojej pracy. No i do Matki Bożej, która u niej jest na pierwszym miejscu. Odmówiła już do Niej cztery Nowenny Pompejańskie. 


– Matce Bożej zawdzięczam uzdrowienie z jaskry 
– mówi Jolanta Drosdzol roman koszowski /foto gość – Matce Bożej zawdzięczam uzdrowienie z jaskry 
– mówi Jolanta Drosdzol

Nowenna Pompejańska nie jest maszynką do spełniania życzeń – zaznacza Jolanta Drosdzol. – Przed każdą modlitwą oddaję się Panu Bogu, mówiąc: „Niech się dzieje Twoja wola”. Bo trzeba umieć się pogodzić z tym, co On nam daje. Mieć świadomość, że nie na wszystko mamy wpływ, że nie wszystkie nasze modlitwy zostaną wysłuchane. Wyjmuje z bibliotecznej półki „Jesień liścia Jasia. Opowieść o życiu dla małych i dużych” Leo Buscaglii z liśćmi na okładce. Oprócz tego, że jest szefową chorzowskiej filii Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej im. J. Lompy w Katowicach, zajmuje się też biblioterapią. To zajęcia, które mają na celu wydobywanie z tekstów literackich wszystkiego, co dobre, aby pomóc czytelnikom w rozwiązywaniu ich problemów. W prowadzeniu terapii wykorzystuje właśnie tę książkę.

– Boimy się mówić o śmierci i przemijaniu – uważa. – Na przykładzie życia liścia autor nie wprost, ale metaforycznie opowiada o tym. Czytając tę historię przychodzącym na biblioterapię dzieciom, staram się im uświadomić, że każde wydarzenie w życiu czegoś uczy. Trzeba też nauczyć się godzić z trudnościami i klęskami, nawet najbardziej bolesną śmiercią, która przecież nie jest końcem. Liść spada i użyźnia ziemię, my przechodzimy do życia wiecznego. 


Na kuchennym krześle


Odmawianie Nowenny Pompejańskiej poradziła jej dwa lata temu pielęgniarka w poczekalni ośrodka zdrowia. Przychodziła tam cyklicznie, bo od dłuższego czasu cierpiała na ogromne, uniemożliwiające pracę i życie kilkudniowe migreny, w których wyleczeniu nikt nie umiał jej pomóc. Właśnie wtedy czekała na podanie zastrzyku przeciwbólowego, ale oprócz niego dostała i tę radę. Najpierw obawiała się, czy znajdzie czas, żeby odmawiać trzy części Różańca dziennie przez 54 dni, przy obowiązkach rodzinnych, wymagającej pracy i innych aktywnościach społecznych. Od kilku lat jest przewodniczącą Rady Programowej „Chorzowskich Zeszytów Dydaktycznych”, stale pisze do miejskiego miesięcznika „Hajduczanin”, ale też pomaga nauczycielom w doskonaleniu warsztatu pracy. Kiedy jednak świadomie postawiła Matkę Bożą na pierwszym miejscu, czas na wszystko się znalazł.

– Zwykle na tę modlitwę poświęcam wieczorem ponad godzinę – przyznaje. Na początku właśnie o tej porze w domu pojawiały się setki przeciwności. Ciągle dzwonił telefon, ktoś z bliskich coś od niej chciał. Ale ona postawiła sprawę twardo – zamykała się w kuchni i siadała przy stole, żeby przypadkiem nie usnąć po całym dniu. Oznajmiała domownikom: „Nie ma mnie dla was, ale jestem z wami”. Z czasem jej samozaparcie zaczęło budzić ich uznanie, a nawet podziw. „Nie przeszkadzajcie, mama się modli” – słyszała, jak mówił młodszy syn Piotr.

– Kiedy zaczęłam odmawiać nowennę, po raz pierwszy w życiu poczułam, że robię coś dla siebie i że nie jestem sama – opowiada. – Ogarnął mnie spokój, poczucie bezpieczeństwa i wewnętrznej harmonii. Do dziś zdarza się, że podczas kolejnego „Zdrowaś Maryjo” moje myśli gdzieś odpływają, ale staram się, aby także i one zmieściły się w tej modlitwie. Pierwszą nowennę ofiarowała w intencji uzdrowienia ze swojej choroby, prosząc, żeby jej bóle głowy zelżały na tyle, aby mogła wstawać z łóżka i chodzić do pracy.

Rozwiązanie przyszło gdzieś w 30. dniu: – Leżałam wtedy z ciężką migreną i nagle coś kazało mi wstać i szukać w komputerze lekarzy, którzy leczą tę dolegliwość. „Na oczy nie widzisz, a chcesz coś znaleźć” – skarciłam sama siebie, ale zaczęłam surfować i znalazłam lekarza za Wrocławiem, który twierdził, że takie bóle są wynikiem jaskry – wspomina. Potem wszystko, co się zdarzało, układało się tak, żeby jak najszybciej przyszło uzdrowienie. Kiedy pojechała do lekarza, okazało się, że cierpi na jaskrę. Potrzebny był zabieg, pomagający znormalizować ciśnienie w gałce ocznej i ogromne bóle głowy zniknęły. – To się stało w drugiej części Nowenny Pompejańskiej, tzw. dziękczynnej – podkreśla. – Przypisuję to Matce Bożej. 


Czytanie biblioteki


– O pracy bibliotekarza marzyłam od czasów liceum – mówi. W czwartej klasie wybrała fakultet pedagogiczny i w ramach zajęć po raz pierwszy trafiła do filii Biblioteki Pedagogicznej w Chorzowie, gdzie mieszkała. – Pomyślałam: „Jak tu fajnie, dobrze by tu było pracować i wszystkie te książki przeczytać”. Do czytania od dzieciństwa zachęcali ją mama Janina i tata Antoni. Zresztą nie musieli tego robić, bo lektury same ją wciągały. Rodzice po ciężkiej pracy nie mieli już sił ani głowy, żeby czytać, ale wiedzieli, że najważniejsze, co mogą dać kochanej jedynaczce, to wykształcenie. Dlatego nieraz ją napominali, że powinna się uczyć.

Tata przyjechał na Śląsk spod Białegostoku, mama z Rzeszowszczyzny. Kiedy dorastająca Jola szła do szkoły, starała się zobaczyć ojca, który pracował na stalowni w Hucie Kościuszko. Zdarzało się, że widziała, jak jego suwnica wjeżdża do wielkiego pieca, dlatego chwilę czekała, żeby mu pomachać. Czasami zaglądała do restauracji „Goplana”, gdzie pracowała jako mistrzyni kucharska jej mama. Po zauroczeniu biblioteką pedagogiczną, inną od publicznej, zdecydowała się na bibliotekoznawstwo i informację naukową na Uniwersytecie Śląskim. W „swojej” bibliotece odbyła praktyki studenckie, a po skończeniu studiów dostała etat i do dziś w niej pracuje. Przez pierwsze półtora roku po studiach równolegle zajmowała się też tworzeniem parafialnej biblioteki przy kościele pw. św. Franciszka u ojców franciszkanów. W 1989 r. wzięła ślub z Marianem, wchodząc w typową śląską rodzinę z tradycjami i głęboką wiarą. Urodziło im się dwóch synów – Szymon i Piotr. Starszy skończył informatykę i pracuje we Wrocławiu. Młodszy studiuje na politechnice w Gliwicach.


– Mój niesamowicie rodzinny, ciepły mąż pomagał mi w wychowaniu synów, tak że po kilku latach od ich urodzin wróciłam do pracy – opowiada. – Wieczorami miłym obowiązkiem było nasze wspólne czytanie książek i rozmowy. Kiedy synowie dorastali i buntowali się, pomyślałam, że odwykną od czytania, ale to był tylko moment. Teraz znów dowiadują się, co mogę im polecić i jakie są moje lektury. 


Za najważniejszą książkę w swojej bibliotece uznaje „Historię mojego życia” Helen Keller.
– To amerykańska pisarka, pedagog i działaczka, która w 19. miesiącu życia utraciła wzrok, słuch i częściowo umiejętność mówienia – mówi. – Wbrew złym rokowaniom przy pomocy Anny Sullivan ukończyła wyższe studia, uzyskując doktorat z filozofii, i nauczyła się kilku języków. Jej fantastyczna nauczycielka nawiązała z nią komunikację przez dotyk. Powoli docierała do niej jak do zamkniętego w sobie zwierzątka, kulącego się przed światem.

Kiedy pytam, czy podczas odmawiania Nowenny Pompejańskiej ona sama czuje taki dotyk Matki Bożej, potakuje. – Choć wydaje mi się, że nie jestem silną kobietą, Ona dodaje mi sił – odpowiada.
– Czuję z Nią ogromną bliskość.

TAGI: