Moje życie nie jest dla mnie

GOSC.PL |

publikacja 22.02.2016 06:00

O cudach codzienności i dobru, którego na świecie jest więcej niż zła, z Joanną Adamik, dziennikarką Redakcji Programów Katolickich TVP Kraków, rozmawia Monika Łącka.

– Czteroletnia dziś Klara to mała iskierka, żywy dowód na pomoc i miłosierdzie Boga – przekonuje Joasia Adamik – Czteroletnia dziś Klara to mała iskierka, żywy dowód na pomoc i miłosierdzie Boga – przekonuje Joasia Adamik
Monika Łącka /Foto Gość

Monika Łącka: Ci, którzy Cię znają, mówią, że Joasia to Boża dziewczyna, miłosierdzie znająca z praktyki, bo adoptując dzieci, dała im dom i miłość, których bardzo potrzebują.

Joanna Adamik: Kiedy ktoś przyprowadza ci dziecko – malutkie i zupełnie obce – zastanawiasz się, jakie jest prawdopodobieństwo, że pokochasz je jak swoje. W moim przypadku tak się stało, ale to nie wypłynęło tylko ze mnie. Jestem pewna, że to było działanie Opatrzności, Bożego miłosierdzia. Bo to, że będę mamą adopcyjną, postanowiłam wiele lat temu – bez względu na to, czy będę żoną i matką biologiczną. Ale to, że jestem adopcyjną mamą aż trójki dzieci (a jako pogotowie rodzinne mam jeszcze dwójkę podopiecznych) i sama je wychowuję, to mógł być tylko Boży plan. Ja tylko poświęciłam swoje życie jednemu: jestem opętana pragnieniem bycia potrzebną. Na zawsze, a nie na chwilę. Życie sprawia mi największą frajdę, gdy nie jest dla mnie, ale dla kogoś. Gdy kocham bezinteresownie.

Tak jak Pan Bóg?

Dlatego miłosierdzie Boga jest mi tak bliskie. Jest zbliżone do relacji, która jest dla mnie najważniejsza: matka (ojciec) – dziecko. Jeżeli kochasz i wychowujesz dziecko dla jego wdzięczności, polegniesz. Ale jeśli nie ty jesteś najważniejsza i nie twoje potrzeby i ambicje są na pierwszym planie, to wszystko jest prostsze.

Czasem rodzice chcą zaplanować dziecku życie i ochronić je przed błędami.

Ale to jest jego życie i prawo do błędów. Tak jak w relacji do Boga – możemy popełniać błędy, ale upadając, zawsze możemy do Niego wrócić. Nie od 1 stycznia, świąt czy postu, ale od „tu i teraz”, bo On czeka, wybacza i daje czystą kartę. U Boga najważniejsza jest miłość. Cały czas uczę się i staram, by kochać bezwarunkowo, niczego w zamian nie oczekując, bo to jest kwintesencja miłości i miłosierdzia. Dziecko może ci powiedzieć najgorsze rzeczy prosto w twarz, rujnować swoje życie na różne sposoby, ale cały czas to będzie twoje dziecko, a ty kochasz z nadzieją, że zrozumie, o co chodzi. Bogu też nie zawsze podobają się nasze wybory, bo może uparcie robimy coś, co Go rani, ale to nie wpływa na Jego miłość. Święta nie jestem, popełniłam tysiąc błędów, ale wiem i wierzę, że Bóg mnie kocha. Myślę też, że jestem na takim etapie dojrzałości, iż ostatnią osobą, którą o coś bym oskarżała, jest Bóg. Przy wszystkich moich życiowych stratach więcej jest rzeczy, za które mogę Mu dziękować.

Twoje relacje z Bogiem zawsze były takie idealne?

Nie zawsze (śmiech). Kiedyś się z Nim wadziłam, kłóciłam, przepraszałam. Teraz to jest spokojna, dojrzała miłość i wdzięczność za wszystko, bo mam świadomość, a nawet absolutną pewność, że wszystko, co sobie wymarzyłam (a marzenia przychodziły nie wiem, skąd i dlaczego), spełniło się. Sama bym tego nie zrealizowała.

Mówią też o Tobie, że masz zacięcie, aby w swojej telewizyjnej pracy do reportaży wybierać tematy pokazujące dobro. A przecież zło w telewizji lepiej się sprzedaje.

W życiu spotkałaś i dostałaś więcej dobra czy zła?

Zdecydowanie dobra.

Dlatego uważam, że pokazywanie zła nie jest jego piętnowaniem, ale promocją. To mnie nie interesuje. Nie jest sztuką zrobienie materiału o złu wszelkiej maści. O wiele więcej fantazji i wyczucia potrzeba, by pokazać dobro w jego codzienności, prostocie i nienachalności, bo nawet jeśli nie jest barwne, to jest nadzwyczajne. I długowieczne, a afery przemijają.

Wiem coś o tym. Ale takie dziennikarstwo nie zawsze jest szanowane.

Dawniej różnie to bywało. Dopiero gdy śp. ks. Andrzej Baczyński – wspaniały szef i superciepły człowiek, przyjaciel, na którego zawsze mogłam liczyć i któremu wiele zawdzięczam – przyjął mnie do Redakcji Programów Katolickich, dostałam wolną rękę. Tematy społeczne i religijne kocham i robię z przekonania. Spotkanie z człowiekiem, relacja z nim w kontekście Pana Boga i niesamowitości stworzenia fascynuje mnie. Takich tematów nigdy nie brakuje, a jak się wejdzie w sferę dobra, to okazuje się, że jest go więcej niż zła. A gdy się spotka kogoś złego, najczęściej jest on sfrustrowany i nieszczęśliwy, czegoś mu brakuje. Może po prostu prowokuje, żeby mu pomóc.

Robiąc „dobre” tematy, dotykasz rzeczywistości duchowej, mówisz ludziom o Bogu, jesteś świadkiem cudów. Ambasadorką Boga byłaś o wiele wcześniej niż ambasadorką ŚDM.

Do dziś nie wiem, czyj to był pomysł, abym była twarzą ŚDM – przecież nie jestem znana. Jestem „po drugiej stronie” – to ja zadaję pytania... A cuda? Cuda czyni Pan Bóg. I miłość. Cuda codzienności naprawdę się zdarzają. Robiłam kiedyś materiał o dziewczynce, która urodziła się z przepukliną mózgowo-rdzeniową. Lekarze nie dawali jej szans, była bardzo zniekształcona. Jej mama nie miała jeszcze 18 lat. Udało się jednak rozkręcić wielką akcję pomocy – mała wyjechała na kilka operacji do USA. Dziś widzę jej zdjęcia na Facebooku, jest rehabilitowana i wiecznie roześmiana. Cudem jest też Klara, która urodziła się z promilem alkoholu we krwi. Nie miała prawa żyć, ale życie wywalczyła. To nasza mała iskierka. Nasza, bo adoptowała ją Kasia Katarzyńska, z którą od lat tworzę telewizyjny team. Cudem była też spokojna śmierć mojego taty. Zachorował nagle, lekarze mówili, że będzie się bardzo męczył, a on po prostu zasnął, gdy wszyscy byliśmy do niego przytuleni. Cudem jest też wszystko, co zawdzięczam rodzicom Barbarze i Edwardowi. Bez nich nie byłabym tym, kim jestem. Mama cały czas nam pomaga, to moja najlepsza przyjaciółka.