Chłopiec z Bagdadu i inni

Andrzej Kerner


publikacja 21.01.2016 06:00

Jesteście lekko znudzeni, kiedy siostra zakonna mówi, że Bóg zdecyduje, co ma zrobić? A jeśli Bóg zapyta: może do Syrii? 


S. Brygida Maniurka w domu rodzinnym w Łagiewnikach Małych Andrzej Kerner /Foto Gość S. Brygida Maniurka w domu rodzinnym w Łagiewnikach Małych

Na takie pytanie być może wkrótce będzie odpowiadać s. Brygida Maniurka, franciszkanka misjonarka Maryi (skrót: FMM), pochodząca z Łagiewnik Małych (dekanat Zawadzkie) – misjonarka, która przez 20 lat pracowała w Syrii. Pisaliśmy o niej, o jej pracy, o klasztorze FMM w syryjskim Aleppo na łamach „Gościa Opolskiego” kilkakrotnie. Siostra Brygida po zakończeniu kadencji na stanowisku ekonomki bliskowschodniej prowincji swojego zgromadzenia skorzystała z możliwości odbycia tzw. roku sabatycznego, czyli czasu na odnowę duchową i odpoczynek. Na przełomie roku 2015 i 2016 spędziła kilka dni w domu rodzinnym z mamą Eryką. Kiedy czytelnicy „Gościa” wezmą ten numer do ręki, będzie już w Ammanie (Jordania), a po kursie biblijnym w Jerozolimie dowie się, gdzie spędzi następne lata.


Potrzebują naszej obecności


Raczej nie zrobiłbym kariery w dyplomacji: spotkanie z siostrą zaczynam prosto z mostu: – Co będzie, jeśli przełożona poprosi siostrę, żeby pojechać do Syrii? – Znam Syrię. Gdybym miała pierwszy raz tam jechać, to może byłabym przerażona. Ale ja to wszystko znam… – zaczyna s. Brygida.

Przerywam: ale tam jest wojna, spadają bomby, jest okrutne ISIS! – Byłam tam i w czasie wojny wielokrotnie. Owszem, co innego jechać na tydzień albo trzy, a co innego być tam na stałe. Ale człowiek przystosowuje się do życia nawet w najgorszych warunkach – mówi spokojnie. I dodaje słowa, do których jesteśmy przyzwyczajeni, ale jeśli w miejsce „wola Boża” wstawimy „wróć do Syrii”, brzmią inaczej. 
– Nawet zakładając najgorsze: jak już oddałyśmy życie Panu Bogu, to oddałyśmy. Złożyłam śluby, oddałam swoją osobę Panu Bogu. On będzie decydował, gdzie i co będę robić. Oczywiście, nie chcę się lekkomyślnie wystawiać na niebezpieczeństwo. Wszystko w rękach Boga – tłumaczy s. Brygida. I dodaje jeszcze jeden motyw ewentualnej zgody na zamieszkanie w jednym z dwóch obecnie syryjskich klasztorów FMM (Damaszek i Aleppo). – Znam tych ludzi, Syryjczyków, sprzed wojny i z czasów wojny. Teraz jeszcze bardziej potrzebują naszej obecności, która ich umacnia, dodaje nadziei. Wielkich rzeczy nie dokonamy: wojny nie zatrzymamy, nie wyżywimy wszystkich. Ale ważne, że jesteśmy z tymi, którzy nie mają wyjścia, nie mogą uciec. Jeśli tylko możemy ich wysłuchać, to już jest dużo.

Tam nie ma rodziny bez wielkiej traumy: śmierci członka rodziny, porwania etc. Do nas mogą przyjść, porozmawiać, wypłakać się – mówi franciszkanka, dodając, że kościoły i klasztory w Aleppo są miejscami, gdzie ludzie mogą na chwilę zapomnieć o wojnie. – Przychodzą, mimo że to jest niebezpieczne: są snajperzy, wybuchy samochodów-pułapek, bombardowania. I opowiadają, że w sytuacji wojny ich jedyną radością jest Pan Jezus. Tego ich ona nauczyła: że w człowieku jest źródło, którego żadna sytuacja wewnętrzna nie może zagasić, jeżeli człowiek trwa w przywiązaniu do Chrystusa. To naprawdę nie są tylko słowa. W ich postawie czułam moc życia, nadziei i wiary – mówi s. Brygida Maniurka.


Aleppo, Bagdad: Wstań i idź


Siostra opowiada historie spotkanych chrześcijan z Syrii i Iraku. Dla nich gotowa jest wrócić w środek strasznego konfliktu. 
– Jeden z mieszkańców Aleppo opowiadał o tym, jak Chrystus go wspiera. Bomba wybuchła kilkanaście metrów od niego. Poraniony, poparzony, leżał nieprzytomny. Kiedy się ocknął, nie wiedział, gdzie jest, ale usłyszał głos: „Wstań i idź”. Wstał i doszedł do klasztoru karmelitanek, które go znały. Ale był tak poparzony, że na furcie go nie poznały. Tam zemdlał, zawieziono go do szpitala, nikt nie wiedział, kim jest. Nawet rodzina go nie rozpoznała, miał tak zniekształconą twarz. Pół roku leżał nieprzytomny, potem bezwładny, w końcu znowu usłyszał głos: „Możesz. Wstań i idź”. Wstał, żyje i opowiada ludziom o głosie i mocy Chrystusa – opowiada opolska misjonarka.

W Ammanie spotkała 14-letniego chłopca, który z sześciorgiem młodszego rodzeństwa uciekł z przedmieść Bagdadu od terrorystów ISIS. ­– Islamiści przyszli do ich dzielnicy w nocy. Postawili warunek: przechodzicie na islam albo was rozstrzelamy. Mama chłopca, z kilkumiesięcznym dzieckiem na ręku, wpadła w szloch i rozpacz. Napastnicy zaczęli strzelać do dorosłych. Zabili rodziców, a także dziadków, babcie i wujków tego chłopca, którzy mieszkali w sąsiedztwie. On pochował w nocy ich wszystkich, wziął swoje rodzeństwo, najmłodsze na ręce i uciekł z nimi do Ammanu. Na takie rzeczy patrzą tam dzieci – mówi siostra.

Wspomina także Caroline, przyjaciółkę z syryjskiego Hassake, która bardzo wspierała tamtejszą misję FMM. – Jej teść z 200 chrześcijanami Asyryjskiego Kościoła Wschodu został uprowadzony przez islamistów, ale po interwencji ich biskupa został wypuszczony wraz z 20 innymi. Jednak jej mąż Martin i dwójka dzieci do dziś są w niewoli islamistów i nie wiadomo, co się z nimi dzieje – relacjonuje s. Brygida. 


Nic nie potrafię na to odpowiedzieć. Do zobaczenia, mówię.


TAGI: