Byle tylko tu nie wrócić

Jan Hlebowicz


publikacja 24.01.2016 06:00

To opowieść o życiu za kratami, Różańcu w celi, cotygodniowym bólu rozstania z bliskimi, o grypsującym, który przestał grypsować, marzeniach i noworocznych postanowieniach.


Więźniowie w asyście strażników odbierają paczki od najbliższych Jan Hlebowicz /Foto Gość Więźniowie w asyście strażników odbierają paczki od najbliższych

Marcin, w więzieniu od 4 lat: – Dlaczego siedzę? Za zło, które popełniłem. Konkretów nie powiem. Moje postanowienie noworoczne? By nigdy tu nie wrócić.


Mateusz, w więzieniu od 9 lat: – Nie chcę wracać do przeszłości. Odhaczam w kalendarzu kolejne dni, a jeszcze ich trochę zostało. Dokładnie: 1350. Mój cel w nowym roku? Wygrać z własną agresją.


Marek, w więzieniu od kilku miesięcy: – Zrobiłem coś, czego się wstydzę. Spieprzyłem życie sobie i swojej rodzinie. W styczniu mój syn Ignaś obchodzi pierwsze urodziny. Nie będzie mnie przy tym. Jakie mam postanowienie? Zrobić wszystko, by znowu znaleźć się blisko niego, obserwować, jak zasypia, czytać mu bajki na dobranoc...


Koniec widzenia


Zakład Karny w Gdańsku-Przeróbce. Na dłużej idą tu ci, którzy popełnili przestępstwo. Zazwyczaj muszą upłynąć miesiące, a często lata, zanim ponownie przekroczą ciężką, stalową więzienną bramę prowadzącą ku wolnej od drutu kolczastego codzienności. Rzeczywistość Zakładu Karnego to także chleb powszedni dla jego pracowników – członków administracji, strażników, psychologa i kapelana. Trochę rzadziej bywają tu bliscy skazanych, którzy kilka razy w miesiącu korzystają z prawa do odwiedzin. Oprócz tych przypadków Zakład Karny jest niedostępny dla osób z zewnątrz. 
Jednak bardzo rzadko robi się wyjątek i pozwala innym poznać rytm więziennego życia. My przekraczamy próg więzienia na przełomie roku. Dla wielu osadzonych to czas refleksji nad własnym życiem, wyciągania wniosków z popełnionych błędów, postanowień i wyznaczania celów.

Na wstępie strażnik prosi nas o oddanie komórek. Potem jest przeszukanie i prześwietlenie torby specjalnym urządzeniem.
– Nie wnosimy gazów, broni białej, broni palnej i tych wszystkich przedmiotów, które mogą doprowadzić do ucieczki więźnia, napadu, rabunku – tłumaczy st. sierż. szt. Aleksander Świerczek. – Każdego wchodzącego skrupulatnie sprawdzamy. Niejednokrotnie zdarzały się próby przemytu na teren zakładu narkotyków czy alkoholu. Najczęściej środki odurzające ukrywane są w podeszwach butów – dodaje.


Urządzenie prześwietlające tym razem niczego nie wykrywa, więc możemy iść dalej. Punkt pierwszy – sala odwiedzin. W dużym pomieszczeniu przy kilkudziesięciu stolikach więźniowie rozmawiają ze swoimi najbliższymi. Niektórzy uśmiechają się od ucha do ucha. Inną, ze spuszczonymi głowami, płaczą bezgłośnie. Co jakiś czas rozlega się głos dyżurującego strażnika: „Koniec widzenia”.


– Nienawidzę tego krótkiego zdania, które oznacza, że zobaczę swojego męża dopiero za tydzień – mówi z żalem Natalia, żona Marka. Trzyma na rękach niespełna rocznego Ignasia.
– Normalnie więźniom przysługują trzy odwiedziny w miesiącu. Każde trwa godzinę. My, ze względu na małe dziecko, mamy możliwość dodatkowego spotkania. Ale to i tak za mało. Nie widzę, jak mały rośnie, jak się zmienia, nie będzie mnie przy nim, gdy powie pierwsze słowo – opowiada Marek. – To dla mnie największa kara i zarazem ogromna motywacja, by nigdy więcej nie popełnić błędu, przez który tu trafiłem.


Koniec z grypsowaniem


Zakład Karny to małe miasteczko, oddzielone od reszty świata drutem kolczastym, w którym życie toczy się 24 godziny na dobę. Nie zatrudnia się tu sprzątaczek, stolarzy, ślusarzy. Wszystkie prace wykonują osadzeni pod nadzorem funkcjonariuszy z oddziału kwatermistrzowskiego. Więźniowie zajmują się budowlanką, remontami. Sami wybrukowali cały teren zakładu.
 – Praca to forma nagrody dla wszystkich, którzy przestrzegają regulaminu, odpowiednio się zachowują. W zakładzie organizujemy dla osadzonych kursy, m.in. malarza czy operatora wózka widłowego. W ten sposób dajemy naszym podopiecznym możliwość znalezienia uczciwej pracy po wyjściu na wolność – wyjaśnia mjr Robert Witkowski z Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Gdańsku.


Część więźniów wychodzi poza mury zakładu, by pracować jako wolontariusze na rzecz różnych placówek miejskich i społecznych, m.in. w hospicjach prowadzonych przez gdańską Caritas. – Wielokrotnie obserwowałem, jak kontakt z ciężko chorymi, umierającymi zmieniał serca skazanych. Pamiętam Pawła i Mietka, którzy przygotowali przedstawienie teatralne dla pacjentów i ich rodzin. Obaj dostali warunkowe zwolnienie na tydzień przed premierą. Nie poszli pić z kumplami, nie wrócili do przestępczego półświatka, z którego się wywodzili. Zamiast tego, regularnie chodzili na próby. Zagrali w spektaklu jako wolni ludzie. Nigdy już nie wrócili do zakładu – wspomina.


Major Witkowski wierzy w resocjalizację. Niejednokrotnie był świadkiem wyjątkowych przemian. – Był taki Zenek. Grypsujący. Kiedyś niemal wzniecił bunt, bo mu jedzenie nie smakowało. Pewnego dnia przyszedł do mnie i mówi: „Nie chcę już dłużej brać w tym udziału. Chcę przestać grypsować. Co mam robić?”. Zaprzestanie grypsery jest niebezpieczne. Oznacza upadek na najniższy szczebel w hierarchii więziennej. Pomogliśmy mu. Zenek wyszedł na wolność. Dziś mieszka na Wyspach Kanaryjskich, założył rodzinę, pracuje jako złota rączka i jest szczęśliwy – opowiada.

– Oczywiście, jest także cała rzesza skazanych, którzy nie chcą się zmienić, nie przestrzegają regulaminu, są agresywni wobec strażników. Niestety, tacy więźniowie bardzo często mają fatalny wpływ na pozostałych osadzonych.


Przy łóżku różaniec


Odwiedzamy celę Marcina i Mateusza. Oprócz nich mieszka tu jeszcze dwóch młodocianych przestępców. Pokój jest niewielki, łóżka piętrowe, w rogu stolik. Na ścianie wisi niewielkich rozmiarów telewizor, a na parapecie stoi stary magnetofon. – To nasza jedyna rozrywka. Radio trzeszczy, a telewizor i tak rzadko włączamy, bo zazwyczaj nic ciekawego nie leci – twierdzi Mateusz.


Na posłaniach leżą książki, głównie o tematyce prawniczej. – Uczymy się paragrafów. Przydają się, gdy piszemy prośby o wcześniejsze zwolnienie – tłumaczy Marcin. Do końca odsiadki zostało mu już tylko kilka miesięcy. – Marzę o tym, by usiąść przy rodzinnym stole, porozmawiać z mamą, tatą, zjeść śniadanie wtedy, kiedy będę miał na to ochotę – przyznaje. Na poręczy jego łóżka wisi różaniec. – Wierzę, że Pan Bóg pomoże mi, gdy już opuszczę zakład. Że pokieruje moim życiem tak, bym nigdy tu nie wrócił – mówi.


Dla Mateusza najgorsza jest więzienna monotonia. – Każdy dzień wygląda tak samo. Rano apel. Codziennie o tej samej porze śniadanie, obiad i kolacja. Nie mogę pójść się wykąpać albo do biblioteki ot, tak, kiedy mam taką potrzebę. Muszę trzymać się ściśle określonego grafiku. I tak dzień w dzień, miesiąc w miesiąc, rok w rok. To frustrujące – opowiada. Mateusz korzysta z pomocy więziennego psychologa. – Mam problem z agresją. Dzięki terapii nauczyłem się panować nad złością. Kiedy jest jakaś nerwowa sytuacja, staram się rozwiązać ją inaczej niż przy pomocy pięści – mówi.


Więźniowie spędzają z sobą niemal 24 godziny na dobę. Szanują się, ale – jak sami przyznają – trudno mówić o przyjaźni. – Jak wyjdziemy z więzienia, każdy pójdzie w swoją stronę. Jestem pewien, że będziemy chcieli jak najszybciej zapomnieć o wszystkim, co wiąże się z tym miejscem – podkreśla Mateusz.
Bywają też sytuacje konfliktowe. – Trudno ze sobą wytrzymać przez kilka lat na paru metrach kwadratowych – twierdzi Marcin.


Układanie myśli


Agnieszka Szultka jest więziennym psychologiem. – Często skazani przychodzą do mnie i mówią wprost: „Chcę się zmienić, ale nie wiem, jak”. To bardzo ważny krok, świadczący o świadomości popełnienia błędów i potrzebie naprawy wyrządzonego zła – wyjaśnia. – Rozmowy ze skazanymi służą przede wszystkim ułożeniu myśli. Wskazaniu mocnych i słabych stron życiowych planów. Chodzi o to, by więzień potrafił w konstruktywny sposób zaplanować swoją przyszłość – dodaje.


Psycholog potwierdza, że dużym problemem dla osadzonych jest więzienna rutyna. – Rytm dnia w Zakładzie Karnym oparty jest na ściśle określonym grafiku. I rzeczywiście przekłada się na poczucie, że nic w więzieniu się nie dzieje. A to nieprawda. Skazani mogą uczestniczyć w różnego rodzaju aktywnościach, organizujemy wyjścia do teatru, kina albo muzeum. Więźniowie biorą także udział w spotkaniach z ciekawymi ludźmi – sportowcami, aktorami, piosenkarzami – zaznacza. – W naszym zakładzie znajduje się również specjalny oddział dla osób uzależnionych od alkoholu, w którym osadzeni mogą skorzystać z 3-miesięcznej terapii – dodaje.


Oprócz psychologa, ważną rolę w Zakładzie Karnym pełni kapelan. Ks. Przemysław Kalicki pracuje w więzieniu już od 23 lat. – W każdą niedzielę odprawiam w Zakładzie Karnym Mszę św. Prowadzę też nabożeństwa – różaniec, adorację. W tygodniu przygotowuję do sakramentów – do chrztu, I Komunii, bierzmowania. Oni tego potrzebują. Mam wrażenie, że wiara, obecność Boga im pomagają. Bywają takie okresy, kiedy kaplica więzienna pęka w szwach – opowiada.


Często zdarza się, że więźniowie przychodzą do ks. Przemka nie do spowiedzi, tylko tak po prostu, żeby się wygadać. – W rozmowie z nimi staram się doprowadzić do tego, by zaakceptowali swoją sytuację i wzięli odpowiedzialność za swoje czyny. To krzyż i oczyszczenie. Tylko ta perspektywa czyni człowieka wolnym – podkreśla.