Ja Mu za te kraty dziękuję

Maciej Rajfur


publikacja 20.01.2016 06:00

Zabił policjanta. Od 23 lat odsiaduje dożywocie. Przegrał wszystko? 
Nie. Wszystko wygrał, bo odnalazł Boga. I głosi Ewangelię w więzieniu.


Przykład Janusza pokazuje, że wolność może być rozumiana bardzo różnie Maciej Rajfur /Foto Gość Przykład Janusza pokazuje, że wolność może być rozumiana bardzo różnie

Kiedy usłyszałem w konfesjonale: „Ja odpuszczam ci twoje grzechy”, a przed chwilą wyznałem, że zabiłem człowieka, silna gorąca fala po mnie spłynęła. Nie da się tego zamknąć w słowach. Jestem prawdziwym synem marnotrawnym. Perspektywa na przyszłość? Owszem, żelazne dożywocie, ale są ważniejsze sprawy. Chcę każdego dnia prowadzić siebie i innych do zbawienia. Nie cofnę tego, co zrobiłem. Opowiadam o swoim życiu i tłumaczę swoje błędy. Często widzę bowiem moją
 dawną buńczuczność w postawach innych ludzi. Człowiek człowieka nie jest w stanie nawrócić. Zrobi to tylko Bóg. Ja zaś mogę być przewodnikiem.


Bez żadnego „ale”


Na wolności wystąpiłem z Kościoła. Miałem swoje żelazne przekonania. Stworzyłem własną wiarę. Próbowałem Boga interpretować po swojemu. W pewnym momencie, jako osoba zbuntowana i gniewna, chodziłem i szukałem po różnych sektach, m.in. wśród Świadków Jehowy. Ale tak naprawdę doprowadziło mnie to donikąd. Przepełniony pychą, egoizmem i egocentryzmem błądziłem w zaślepieniu. 
Myślę, że Boga szukałem 
zawsze, ale po swojemu. Nie chciałem Go słuchać, tylko chciałem Mu narzucić, jaki ma być. Gdy wychodziłem kraść, wydawało mi się, że robię słusznie, bo dbam o zapewnienie rodzi
nie jakiegoś statusu. Nie patrzyłem na krzywdę bliźniego.
 W końcu trafiłem za zabójstwo człowieka do więzienia. To mnie powaliło na kolana. 
Przegrałem w życiu wszystko. Nie zostało mi nic.

Wtedy pojawił się na mojej drodze ksiądz, który bardzo roztropnie ze mną rozmawiał. Nie narzucał się. Nie nawracał na siłę, tylko stwierdził, że sam powinienem dokonywać wyborów i szukać. Wyposażył mnie w odpowiednie lektury. One skłoniły mnie do dogłębnej analizy swojej duszy, wiary i przekonań. 
Dzięki Bogu wróciłem w objęcia Kościoła katolickiego. Miałem wówczas status niebezpiecznego więźnia z wyrokiem kary śmierci! Dla mnie jednego ksiądz organizował Mszę świętą... To pozwoliło mi poczuć się dzieckiem Bożym, tym synem marnotrawnym. Zostałem przyjęty z powrotem na łono Kościoła kompletnie bez żadnych wymówek. Bez żadnego „ale”.


Nic do stracenia


Miałem to szczęście, że trafiłem do Zakładu Karnego w Wołowie i w 2000 roku ksiądz zorganizował rekolekcje. Wziąłem udział w Kursie Filip i wtedy wsiąkłem na dobre. Wówczas miało miejsce chyba przełomowe wydarze
nie. Pani Ola, która u nas ewangelizowała, wyznała, że czuje w sercu takie przekonanie, iż Bóg ma dla mnie plan. „Ty będziesz tu ewangelizował” – stwierdziła.

Od razu zacząłem się stu
kać w czoło. Pomyślałem: „Kobieto, nie znasz mnie. Nie wiesz, kim jestem. Nie masz pojęcia, jaki mam wyrok. Że siedzę na dożywociu. Ja mam ewangelizować ludzi?”. Dla mnie to było nie do pojęcia. „Powiedz Bogu tylko, że chcesz, a zobaczysz, co On zrobi. Nie masz nic do stracenia” – kontynuowała. Faktycznie. Nie miałem.


Dzisiaj, z perspektywy czasu, nie wyobrażam sobie, żeby nie mówić o Jezusie i o tym wszystkim, czego dokonał w moim życiu, jak je przemienił. W międzyczasie pochowałem oboje rodziców i żonę. Praktycznie zostałem sam. Ale Bóg otacza mnie opieką i swoją miłością. Mam też wsparcie wokoło: od kapelana, władz więzienia, innych osadzonych.


Azyl


Przychodzę do kaplicy więziennej od 1997, czyli już 18 lat. Wiele rzeczy się zmieniało: okoliczności, władze i podejście ludzi. Dzięki dyrekcji zakładu karnego możemy się spotykać tutaj nie tylko od święta, ale co tydzień, na wspólnej Eucharystii. Poza tym działa jeszcze Koinonia Jan Chrzciciel z Wrocławia, której jestem „więziennym” przedstawicielem.
 Prowadzimy spotkania domu modlitwy i ewangelizację wśród więźniów. Był czas, że uczestniczyło ok. 30 osób. Teraz jest kilkanaście. Oprócz tego organizujemy dla chłopaków przygotowanie do sakramentu bierzmowania i różne kursy. To wyjście naprzeciw oczekiwaniom, niosące ogromną dawkę radości. Zwłaszcza, kiedy podczas pierwszego spotkania widzi się ludzi zamkniętych, najeżonych, nastroszonych, przyjmujących posta
wę obronną. Po czasie otwierają się, ich podejście się zmienia. Stają się wylewni, opowiadają o swoich przeżyciach, mówią o rodzinach.


Kaplicę traktuję jak azyl. Tutaj nie czuję się więźniem. Mam całkowitą wolność, ponieważ Msze św. są odprawiane bez nadzoru funkcjonariuszy. To świadczy o ogromnym kredycie zaufania do kapelana, który bierze za nas odpowiedzialność, ale też o zaufaniu do skazanych, że nic złego się nie wydarzy. Przez ten czas, od kiedy uczęszczam do kaplicy, nigdy nie doszło do nieprzyjemnego incydentu. To zasługa głównie kapelana, który odegrał dużą rolę w przygotowaniu tego miejsca. On dla nas walczył w tej sprawie
I ta druga wolność – duchowa. Wynikająca z Boskiego przebaczenia, miłosierdzia i miłości. Na serce nie nałożysz kajdanek, ani nie zamkniesz go w celi, jeśli jest skierowane ku Bogu.


Aktor
 Jezusa Chrystusa


Jak reagowali na mnie inni więźniowie? Na początku pustym śmiechem: „Tak nagle się skruszył. Na pewno gra” – drwili. Ale mija 5, 10, 15 lat i chyba mi to granie weszło w krew. (śmiech) Teraz podchodzą do mnie z zaufaniem i szacunkiem. 
Czasami ktoś idzie do konfesjonału, inny do psychologa, ale przychodzą też do mnie. Mogą się wygadać, powiedzieć wszystko. Nikt się nie skarżył, że nie dotrzymałem słowa lub nie dochowałem tajemnicy. Czują we mnie współbrata. To coś, co robię dla drugiego człowieka. Czyli odwrotność tego, co zrobiłem kiedyś. Wówczas zabrałem 
życie, a teraz daję nadzieję. Chyba mogę powiedzieć, że jestem takim buforem między dwoma światami.


Wolność
 w więzieniu


Ja tak naprawdę nie czuję się więźniem mimo tych krat. Nie żałuję, że tutaj skończyłem z wyrokiem dożywocia. Żałuję, że zabiłem człowieka. Popełniłem straszny czyn. Zraniłem jego rodzinę i dzieci. Oni cierpią. Na rozprawie sądowej widziałem wielki ból w oczach tych ludzi…
 Myślę, że wypełnia się plan Boga wobec mnie. Nie był mnie w stanie inaczej okiełznać. Takiego krnąbrnego człowieka. Dlatego ja mu za te kraty dziękuję. One stały się dla mnie przez te wszystkie lata słodką klauzurą. 
Przecież jest tyle rzeczy, o które trzeba zabiegać po drugiej stronie muru. Nie nazywam tego wolnością, tylko drugą stroną muru, bo tam wcale ludzie nie są bardziej wolni. Mają swój kierat obowiązków, troski, problemy, uwikłania w różne sprawy, a nie znajdują czasu dla Jezusa. Być może tam dalej biegałbym i błądził, i szukał nie wiadomo czego. A w więzieniu znalazłem wszystko.


Najlepszy towar
 w pudle


Codziennie jestem w kaplicy. Modlę się. Żyję z radością, z miłością do ludzi, z uśmiechem. Na pewnym etapie życia pytali mnie: „A może ty ćpasz? Bo taki wiecznie szczęśliwy jesteś”. Kiedy zaprzeczałem, dociekali: „To na czym tak latasz?”. Odpowiadałem z uśmiechem, że na Duchu Świętym. Nazywam Go najlepszym towarem, jaki istnieje. Uzależnia, ale nie niszczy, lecz buduje. To jest najpiękniejsze.

Nie wyobrażam sobie życia
 bez codziennej modlitwy i karmienia się słowem Bożym, bez cotygodniowej lub częstszej Eucharystii.
 Czasami ktoś oszuka, okradnie i spodziewa się za to zemsty, a spotyka się z czymś odwrotnym. Słyszy: „Nie rób tego więcej. Ja Ci dobrze życzę, ale ranisz mnie w ten sposób”. W tym momencie człowiek zaczyna się zastanawiać. Przecież to niemożliwe. Do tej pory cokolwiek źle zrobił, dostał po łapach. A tu nagle ktoś mu mówi: „Słuchaj, stary, nie ma sprawy. Będzie dobrze. Ja też kiedyś taki byłem, a jednak mi przebaczono”.


Nazywam się Janusz Kolmatycki. Mam 54 lata i od 23 lat odsiaduję wyrok dożywocia za zabicie policjanta. Kocham i wierzę w Jezusa Chrystusa.



Materiał powstał dzięki pomocy
i życzliwości ks. Stanisława Małysy, kapelana Zakładu Karnego w Wołowie, oraz dyrektora ppłk. Roberta Kuczery.