Miłosierdzie, nie głupota

Joanna M. Kociszewska

Zło, które zostało popełnione, nie jest nieważne. Jest faktem, a z faktami się nie dyskutuje.

Miłosierdzie, nie głupota

Ogłoszony przez papieża Franciszka Rok Miłosierdzia dobitnie pokazuje, że z miłosierdziem mamy problem. Wynika on nie tylko z naszego przywiązania do sprawiedliwości (po ludzku rozumianej), ale chyba przede wszystkim z niezrozumienia.

Słowem miłosierdzie określa się pobłażliwość. Słowem miłosierdzie określa się naiwność. Słowem miłosierdzie określa się głupotę. Tymczasem miłosierdzie nie jest ani głupie, ani naiwne, ani nie lekceważy zła.

Miłosierdzie mówi: jesteś większy niż największe zło, które mogłeś /mogłaś popełnić. Jesteś człowiekiem. Stworzonym na obraz i podobieństwo Boże. Odkupionym krwią Bożego Syna. Nikt i nic nie jest w stanie tego podobieństwa zatrzeć. Nikt i nic nie jest w stanie ci tej szansy odebrać.

To nie znaczy, że zło, które zostało popełnione, jest nieważne. Zło, które się stało jest faktem, a z faktami się nie dyskutuje. To jest jakaś bardzo konkretna niesprawiedliwość. Bardzo konkretna krzywda, którą trzeba - o ile to możliwe - naprawić. Ale jakkolwiek wielkie nie byłoby zło, nigdy nie określa człowieka.

Miłosierdzie nie zabiera prawa do obrony. Miłosierdzie nakazuje przeciwstawiać się złu. Wyrządzanie innym zła nie jest dobre dla nikogo. Wymaga tylko, by mądrze dobierać jej środki. Nie wszystko, co możliwe i skuteczne jest moralne. Po drugiej stronie jest człowiek, którego można skrzywdzić. Nikt i nic nie daje nam takiego prawa.

Miłosierdzie nie przekreśla sprawiedliwości. Ale zmienia spojrzenie na jej cel. Chodzi przede wszystkim o to, by uznać zło (jeśli nie chce tego zrobić sprawca, powinno społeczeństwo) i je naprawić. Przemilczanie i ukrywanie zła powiększa krzywdę ofiar zupełnie nie pomagając sprawcy. Człowieka który zło popełnił, sprawiedliwość ma doprowadzić do poprawy. To znaczy: często trzeba by doświadczył konsekwencji swoich czynów i podjął wysiłek zmagania się z nimi. Chronienie go przed nimi nie jest miłosierdziem, tylko głupotą. Co nie znaczy, że trzeba go z tymi konsekwencjami zostawić samego.

Do tego wszystkiego trzeba wielkiej mądrości i odwagi. I świadomości, że to, gdzie jestem, zawdzięczam przede wszystkim Bożej łasce. Nic nie mam, czego nie otrzymałam.

Mogłabym być na jego /jej miejscu. Jak chciałabym, by mnie wtedy potraktowano?