Szlak do nieba

Leszek Śliwa 


publikacja 02.01.2016 06:00

Kazałem zabić tych polskich misjonarzy z nienawiści do religii. Myślałem wtedy, że tak trzeba, bo religia to opium dla ludu – przyznaje Abimael Guzmán, twórca i przywódca komunistycznej organizacji Świetlisty Szlak.


O. Zbigniew Strzałkowski i o. Michał Tomaszek w swojej parafii w Andach www.pastoralcentre.pl/franciscan-martyrs-michal-tomaszek-zbigniew-strzalkowski/ O. Zbigniew Strzałkowski i o. Michał Tomaszek w swojej parafii w Andach

Ojciec Michał Tomaszek i o. Zbigniew Strzałkowski, franciszkanie konwentualni, zostaną 5 grudnia 2015 roku wyniesieni na ołtarze. Beatyfikacja odbędzie się w peruwiańskim mieście Chimbote. Polscy misjonarze pracowali w położonej w Andach parafii Pariacoto. 9 sierpnia 1991 roku zamordowali ich komunistyczni partyzanci z organizacji Sendero Luminoso (z hiszp. Świetlisty Szlak). Wraz z Polakami beatyfikowany zostanie Włoch, ks. Alessandro Dordi. Włoski misjonarz pracował w parafii Rinconada i został zastrzelony przez terrorystów z tej samej organizacji 25 sierpnia 1991 roku.


Opium dla ludu


Luis Bambarén, emerytowany biskup Chimbote, prowadził proces beatyfikacyjny polskich franciszkanów. Musiał sprawdzić, czy przyczyną zbrodni była rzeczywiście nienawiść do wiary, co było niezbędnym warunkiem do uznania o. Tomaszka i o. Strzałkowskiego za męczenników. Pojechał więc do bazy peruwiańskiej marynarki wojennej w Callao, gdzie odsiadują kary liderzy Świetlistego Szlaku, wśród nich 81-letni dziś twórca i przywódca tego ugrupowania Abimael Guzmán, były wykładowca filozofii uniwersytetu w Ayacucho. Aresztowano go w 1992 r. i ukarano dożywotnim więzieniem. 
– Rozdałem więźniom Biblię z zaznaczonym fragmentem o zbrodni Kaina. „Kain zabił swojego brata. Bóg go za to ukarał, ale nie odebrał mu życia. Wy także zabijaliście waszych braci. Ukarano was, ale nie dostaliście kary śmierci. Przemyślcie to sobie”, powiedziałem im – wspomina bp Bambarén. – Wtedy podszedł do mnie Guzmán i poprosił o rozmowę w cztery oczy. Przeszliśmy do innego pomieszczenia. „Ekscelencjo, nie mogę spać, jestem głęboko przejęty i roztrzęsiony. Chcę przeprosić za to, co zrobiłem, chcę przeprosić Kościół i społeczeństwo. Uciekanie się do walki zbrojnej było błędem”, powiedział. Rozmawialiśmy dość długo. Na zakończenie zapytałem wprost: „Profesorze, proszę mi powiedzieć, dlaczego wydał pan rozkaz zabicia tych misjonarzy? Były jakieś przyczyny polityczne albo społeczne tej decyzji, czy też powodem była nienawiść do religii?”. „Nienawiść do religii. Myślałem wtedy, że tak trzeba, bo religia to opium dla ludu. Tak wtedy uważałem i dlatego teraz proszę o wybaczenie”, odpowiedział.


Tak umierają sługusy


Jest 9 sierpnia 1991 roku, zbliża się godzina 20.00. Siostra Berta Hernández ze Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Pana Jezusa idzie szybkim krokiem do kościoła w Pariacoto. Jest mocno zaniepokojona. Ktoś jej przed chwilą powiedział, że widział na ulicy miasteczka mężczyznę kojarzonego ze Świetlistym Szlakiem. – U nas ludzie niczego nie mówią wprost. Przez całe stulecia nauczyli się strachu i ostrożności. Wystarczy, że ktoś ci powie: „Jest bardzo, bardzo spokojnie, no, może tylko w nocy psy troszeczkę szczekają” – to trzeba to odczytać jako poważne ostrzeżenie. Jeśli ktoś zwrócił mi uwagę w taki bezpośredni sposób, to znaczy, że wie na pewno albo co najmniej się domyśla, że bandyci zaatakują. A skoro powiedział to mnie, to oznacza, że bezpośrednio zagrożeni są księża, bo przecież wiadomo, że komuniści nienawidzą księży – wspomina s. Berta. – „Ukryjcie się gdzieś, zanim będzie za późno”, zawołałam do o. Zbigniewa. „Niemożliwe, przecież zaraz zacznie się Msza”, odpowiedział spokojnie. Po chwili wszedł o. Michał. „Przecież przyszłaś na Mszę, prawda? No więc chodź z nami”, usłyszałam. W czasie Mszy nie mogłam się skupić, cały czas patrzyłam na drzwi, czy nagle ich nie otworzą ludzie z karabinami. Michał czytał Ewangelię, Zbigniew wygłosił kazanie, chociaż myślałam, że w takiej sytuacji kazania nie będzie. Mówił o miłości i pokoju – wspomina s. Berta.
Terroryści, uzbrojeni i z zamaskowanymi twarzami, pojawili się kilka minut po zakończeniu Mszy. „Wszyscy zakonnicy mają się tu natychmiast zebrać” – zażądał jeden z nich. Oprócz dwóch polskich księży w Pariacoto byli jeszcze dwaj postulanci, czyli kandydaci do zakonu. „Tylko my tu jesteśmy księżmi, więc jeśli kogoś szukacie, to tylko nas” – powiedział o. Zbigniew. Terroryści po chwili wahania zrezygnowali z szukania postulantów. Kazali wsiąść księżom do samochodu. W zamieszaniu wsiadła także s. Berta. Dalszy ciąg wydarzeń znamy więc z jej relacji.
– Jeden z terrorystów zaczął coś w rodzaju przesłuchania. „No tak, jesteście sojusznikami CIA, tumanicie lud” – mówił. Pamiętam, że Michał powiedział tylko: „Przyjacielu, jeśli popełniliśmy błąd, powiedz nam jaki” i zapadła cisza. Potem terrorysta mówił, że poniżają lud, bo rozdają mu jedzenie, które produkują imperialiści – opowiada s. Berta. 
W pewnej chwili partyzanci uznali, że zakonnica nie jest im do niczego potrzebna. Wyrzucili ją z samochodu, nawet się nie zatrzymując. Potem podjechali pod mieszkanie wójta Pariacoto Justino Leona Maza. Zaciągnęli go do auta i pojechali dalej. Wyjeżdżając z wioski, spalili za sobą most, żeby nikt ich nie dogonił.
W miejscu zwanym Pueblo Viejo (z hiszp. Stara Wioska) zastrzelili obu franciszkanów i wójta. Do ubrania o. Zbigniewa przyczepili kartkę: „Tak umierają sługusy imperializmu”.


Jak Chrystus


– Wciąż nasuwają mi się porównania okoliczności śmierci misjonarzy z męką Chrystusa. Porwano ich tuż po Mszy św., jak Jezusa po ustanowieniu Eucharystii. Poza tym ta prośba o. Zbigniewa, by napastnicy zostawili innych franciszkanów w spokoju, przypomina słowa Jezusa podczas Jego pojmania. Tak samo pytanie o. Michała w samochodzie wiozącym ich na śmierć jest podobne do zadanego przez Chrystusa podczas przesłuchania w domu arcykapłana – mówi bp Bambarén. – A najbardziej wstrząsający jest fakt, że męczennicy też mieli w swoim otoczeniu Judasza. Ma na imię Giovanni. Od samego początku pomagał misjonarzom, towarzyszył im w podróżach do wiosek położonych wysoko w Andach. Oni mu ufali, chociaż zakonnice ich ostrzegały, że to jakiś dziwny człowiek, który zachowuje się tak, jakby ich śledził. Po ich śmierci grał na gitarze podczas pogrzebu. Potem się okazało, że to on wskazał terrorystom właściwą chwilę i miejsce ataku.
Konfident został zdemaskowany, ale bezpośredni sprawcy zbrodni umknęli wymiarowi sprawiedliwości. Pariacoto to mała miejscowość, liczy zaledwie około 2 tys. mieszkańców, choć cała parafia, licząca ok. 10 tys. „dusz”, jest wielka prawie jak całe polskie Tatry wraz z Podhalem. Ludzie jednak znają tam wszystkich i zapewne niektórzy z nich mogliby wskazać tych, którzy sympatyzowali z komunistami. A wtedy pewnie mordercy zostaliby schwytani. Tak się jednak nie dzieje. Żeby zrozumieć tę sytuację, trzeba sobie uświadomić, że Świetlisty Szlak nie był potępiany przez wszystkich Peruwiańczyków. W ankiecie rozpisanej w 1991 r., a więc wtedy, gdy terroryści byli najsilniejsi i dokonywali najbardziej przerażających zbrodni, aż 17 proc. mieszkańców Peru zadeklarowało, że podziela punkt widzenia Świetlistego Szlaku. Nie było więc tak, że do wiosek wdzierali się uzbrojeni obcy, potępiani przez wszystkich. Czasem najbliżsi sąsiedzi albo krewni mogli okazać się terrorystami.


Hunwejbini z Ayacucho


Trudno nam sobie dziś wyobrazić, że kiedy w Europie komunizm kompletnie „bankrutował” i rozpadał się Związek Sowiecki, a w Chinach po cichu odkładano do lamusa idee Mao, w odległym Peru, jednym z największych państw Ameryki Południowej, czerwoni rewolucjoniści szykowali się właśnie do wprowadzenia „dyktatury proletariatu”. Ten niewątpliwy anachronizm zaczęto jednak przygotowywać już w latach 60. XX wieku. Na uniwersytecie w Ayacucho charyzmatyczny wykładowca filozofii Abimael Guzmán gromadził wokół siebie grupkę studentów, której opowiadał o wyzysku mas pracujących przez burżuazję i knowaniach imperialistów, którym trzeba położyć kres. Wzorem dla niego była tzw. rewolucja kulturalna wprowadzona w Chinach przez Mao w roku 1966. Ślepo posłuszni dyktatorowi gwardziści, tzw. hunwejbini, tępili wówczas w Chinach przemocą wszelkie przejawy niezależnej myśli. Guzmán zaczął się wówczas skłaniać do walki zbrojnej i otaczał się coraz większą grupą własnych „hunwejbinów”. Jako swoje motto powtarzał zdanie José Carlosa Mariátegui (1894–1930), peruwiańskiego filozofa i komunisty: „El marxismo-leninismo es el sendero luminoso del futuro” (z hiszp. marksizm-leninizm jest świetlistym szlakiem przyszłości). Swoją gwardię nazwał więc Świetlistym Szlakiem. Sam zaczął działać w podziemiu pod pseudonimem Presidente Gonzalo. Wkrótce jego ambicje wzrosły na tyle, że nazwał się czwartym wielkim marksistą w historii, a oficjalną ideologią Świetlistego Szlaku stał się „marxismo-leninismo-maoismo y pensamiento Gonzalo” (z hiszp. marksizm-leninizm-maoizm i myśl Gonzalo).


Myśl Gonzalo


Na czym polegała ta „myśl Gonzalo”? Krótko mówiąc, było to dostosowanie komunistycznej rewolucji do sytuacji peruwiańskiej. Górzyste departamenty tego państwa, takie jak choćby Pariacoto, są zamieszkane przez bardzo ubogą ludność rolniczą. Wieśniacy nie potrafią upomnieć się o swoje prawa. Ponieważ nie stanowią realnej siły politycznej, poprawa ich życia nie jest priorytetem dla żadnej z istniejących w Peru partii politycznych. Władza centralna zresztą słabo kontroluje to, co dzieje się w wysokich górach, gdzie nie istnieją nawet porządne drogi. Nasi misjonarze do niektórych wiosek w swojej parafii musieli jechać konno przez całą dobę. Przedstawiciele lokalnych władz czy nawet policja zapuszczają się tam bardzo rzadko. Nic dziwnego, że kwitnie tam bezprawie. Prawdziwą plagą są złodzieje bydła.
Presidente Gonzalo opracował więc taktykę pozwalającą zdobyć przychylność miejscowej ludności. Pod koniec lat 70. Świetlisty Szlak zaczął intensywnie zwalczać złodziei bydła. Zabijanie ich terroryści przedstawiali jako przejaw „ludowej sprawiedliwości”. Ruch z roku na rok zdobywał coraz więcej sympatyków, którzy zaczęli nawet akceptować to, że partyzanci rozstrzeliwują również policjantów i wójtów wiosek za ich „opieszałość i zbyt słabe dbanie o interesy ludu”. 
Kiedy jednak rewolucja ogarnęła jedną trzecią powierzchni Peru, Abimael Guzmán poczuł się na tyle silny, że porzucił taktyczne zawiłości. W maju 1980 roku ogłosił, że nadszedł czas na obalenie władz państwowych i socjalistyczną rewolucję. Ruch liczył już wtedy 10 tys. partyzantów.


Prawie jak w niebie…


W okresie największych walk polscy franciszkanie przyjechali do Peru. Zaangażowali się bardzo mocno w życie lokalnej społeczności. – Ojciec Zbigniew dużo pracował z chorymi, nawet starał się ich leczyć, o. Michał zajął się dziećmi i młodzieżą. Ludzie bardzo ich kochali i szanowali. Sam to widziałem, kiedy przyjeżdżałem na wizytacje – opowiada bp Bambarén.
To wszystko widzieli też terroryści. Jak twierdzi o. Jarosław Wysoczański, współbrat ojców Michała i Zbigniewa podczas misji w Peru (ocalał tylko dlatego, że w chwili ich śmierci był na urlopie w Polsce), franciszkanie stali się dla terrorystów konkurencją. Komuniści pragnęli wychować ludzi zgodnie z własną ideologią. Nawet w samym Pariacoto zamierzali otworzyć szkołę, w której chcieli uczyć marksizmu-leninizmu. Ostrze ich zamachów było skierowane w przedstawicieli miejscowych elit. Wobec zwykłych ludzi przedstawiali się jako opiekunowie i dobroczyńcy. Spodziewali się, że zdobędą masowe poparcie. Tak się jednak nie stało. Ludzie nie chcieli popierać partyzantów, tylko gromadzili się wokół misji i wartości głoszonych przez misjonarzy. Guzmán dostrzegł wówczas, że największym zagrożeniem jest dla terrorystów Kościół. Zaczęły mnożyć się ataki na parafie. Sam bp Bambarén przeżył dwa zamachy na swoje życie.
Zło, które terroryści rozsiewali wokół siebie, spotkało się nie tylko z reakcją władz, ale także ze spontanicznym protestem wiejskiej ludności. Powstawały grupy uzbrojonych chłopów, zwane rondas (z hiszp. patrole), które na własną rękę tropiły i zabijały partyzantów. Terroryści odpowiedzieli pacyfikacją całych wsi. Do walk oprócz wojska, Świetlistego Szlaku i rondas włączyli się lewicowi partyzanci z Ruchu Rewolucyjnego im. Tupaca Amaru, walczący zarówno z rządem, jak i Świetlistym Szlakiem. Ocenia się, że w tej wojnie domowej zginęło około 70 tys. ludzi.
Wojna długo przetaczała się jednak z dala od Pariacoto. Ojciec Michał Tomaszek w jednym z listów do rodziny napisał: „Ponoć w Polsce mówi się dużo o terroryzmie w Peru. Jest to prawda, ale terroryści nie czepiają się księży, więc żyjemy tak, jakby ich nie było. Jest cichutko, spokojnie, prawie jak w niebie…”.

TAGI: