Misyjna karuzela

Andrzej Kerner

GOSC.PL |

publikacja 29.12.2015 06:00

Boże Narodzenie na tej wyspie to czas cyklonów. Przypuszczam, że ks. Joachim Leszczyna jest tam nieco odrębnym zjawiskiem meteorologicznym.

 Ks. Joachim Leszczyna w studiu RFM ks. Joachim Leszczyna MSF Ks. Joachim Leszczyna w studiu RFM

Bardzo smakują mu duże, prażone ćmy, które nazywają się findi. Gdy tonęła łódź z jego motorem, nie panikował, tylko robił zdjęcia. Kiedy cyklon zerwał piorunochron na 30-metrowym maszcie radia – wspiął się na szczyt, bo inni bohaterowie jakoś w okolicy się nie pojawili. Trochę na szczycie huśtało, przyznaje. I się śmieje. – Ja mam w życiu zawsze wesoło – mówi. To wchodzenie na wysokość to może jakaś tradycja. Kiedy z pielgrzymki dzwonił do rodziców, żeby powiedzieć, że idzie do seminarium, musiał wspiąć się na drzewo – bo nie było zasięgu. Obok misjonarza siedzi jego mama Helena Leszczyna i siostra Teresa Jarzyńska. Co rusz pojawia się i znika siostrzeniec Dominik, który raz udaje głośno mruczącego kota, za chwilę przybiega z balonem, a potem z lemurem „ogoniastym”. W domu rodzinnym ks. Joachima Leszczyny MSF, misjonarza Świętej Rodziny, w Kotulinku (część parafii Kotulin), jest wesoło, miło, swojsko. Na zdjęciach oglądam księdza na starodawnym (jak dla nas, w Polsce) traktorze marki „Hanomag”, niosącego worki na budowie (katedry, jak się okaże na końcu), z rozbawionymi dziećmi, na targu, na przeprawie przez rzekę, w drodze przez błota i wyrwy tras Madagaskaru, w czasie liturgii.

MacGyveryzm w postaci misyjnej

Prawie cały czas jest uśmiechnięty – a może ma taki naturalny wyraz twarzy? – i wygląda na to, że radzi sobie w nietypowych sytuacjach. Pytam, czy skończył jakieś technikum mechaniczne albo elektryczne. – Nie, liceum w Zawadzkiem. Ale dużo MacGyvera oglądałem! A teraz MacGyveryzm kwitnie na Madagaskarze – śmieje się ks. Joachim. Tylko czy MacGyver w czasie jednej trasy dziewięć razy złapał gumę, musiał kleić i wymieniać opony w tropikalnym upale?! Ksiądz opowiada o życiu i przygodach na Madagaskarze normalnie, bez zadęcia, z humorem. W każdym razie nie czuję w tej opowieści tonów przechwałki. Mimochodem na przykład rzuca uwagę, że zakładał radio diecezjalne. Tak! Radio diecezjalne! A już niemal niezrozumiałe dla mnie jest to, że dopiero na koniec trzygodzinnej rozmowy dowiaduję się, że buduje nową katedrę w Morombe, gdzie pracuje jako ekonom w kurii. Widocznie tam nie jest to nic nadzwyczajnego – być budowniczym katedry. – Kuria to zwykły dom, gdzie nawet łupinki orzeszków ziemnych na podłodze nikomu bardzo nie przeszkadzają – opowiada misjonarz. Więcej mówi o innych: o dzieciach, o lekarzu, który choć mocno i od rana „dawał w palnik”, ale ludziom zawsze pomagał, o wolontariuszce-nauczycielce i o niepowstrzymanej, wręcz dziecięcej radości ludzi, do których osiem lat temu przyjechał głosić Ewangelię. – Tam nawet starzy ludzie lubią kręcić się na karuzeli. Radocha jest zawsze. Nawet powódź ich nie przeraża. Jak jest cyklon, to przynajmniej w wiosce coś się dzieje – opowiadał ks. Leszczyna młodzieży z Kotulina o kobiecie, która siedziała spokojnie przy straganie w zalanej wiosce, jak pośrodku jeziora.

Radio Wiosło Morombe

Zakładanie radia też było wyczynem godnym MacGyvera. – Miejscowi, którzy mieli robić radio, do tej pory nie widzieli nawet myszki komputera, a ja nie znałem wtedy ich języka – wspomina ks. Leszczyna. Ale radio gra! – Nasze RFM – Radio Five Morombe czyli Radio Wiosło Morombe ma sto procent słuchalności. Mamy luksus: wszyscy muszą słuchać nas, bo innego radia u nas nie ma – misjonarz znowu się śmieje. Radio jest niezwykle popularne, bo jest w zasadzie jedynym medium – oprócz internetu, który obejmuje już większość terenu. Telewizji nie ma, bo za droga. A do słuchania „Wiosła” wystarczy małe radyjko, dwie bateryjki i antena zakończona… łyżką. W ramówce rozgłośni: modlitwy, muzyka i informacje. Normalnie, profesjonalnie. I do tego lokalny koloryt. – Jedną z najbardziej lubianych audycji są wieczorne opowieści, legendy, baśnie mówione na żywo – mówi misjonarz. – Nasi nie lubią słuchać muzyki ze stolicy: czy to slow, czy rap malgaski albo zagraniczny – to nie dla nich. Oni mają swoich muzyków, swoją muzykę, proste instrumenty. Ale jak to wszystko gra! – opowiada misjonarz. W każdej wiosce jest korespondent radia, który ma służbową komórkę. Do niego przychodzą ludzie, a on wysyła ich komunikaty, wiadomości, życzenia, które nadawane są na antenie. Newsy bywają takie: „W okolicy X uciekła mi biała koza, kto ją widział, niech przyprowadzi tu i tu”, „Poinformujcie, że wujek Z z wioski Y jest chory”. Osobnym dżinglem wyróżniane są wiadomości o zmarłych. To wiadomość, że trzeba zbierać się na pogrzeb, który obchodzony tu jest bardzo uroczyście i… hucznie. Groby rodzinne są jak piękne kaplice, o wiele bogatsze od domostw, biednych chatynek.

Szpilki do kościoła

W toku opowieści moralista wyłowiłby pewnie sporo problemów toczących tę społeczność. – Jak przyjechałem, powiedziano mi: patrz, oglądaj i słuchaj. Za wiele się nie wtrącaj – wspomina ks. Leszczyna. Podkreśla, że rodziny są wielkie, mają wiele dzieci (tak od 7 do 10), nawet 15-letnie dziewczynki rodzą, ale wszystkie dzieci otaczane są czułą troską. Jeśli rodzice nie mogą ich utrzymać, na wychowanie biorą je ciocie albo wujkowie. Ogromnym szacunkiem otacza się rodziców i starszych. Mama ks. Joachima, która odwiedziła syna na Madagaskarze, doświadczyła tego osobiście. – Trzy raz mi się kłaniali, jak dowiadywali się, że jestem mamą misjonarza – opowiada pani Helena. Zachwycał ją udział Malgaszy w liturgii. – Jak radośnie tańczą i śpiewają! Kobiety ubierają się na Mszę jak do ślubu. Pełna elegancja: wymalowane nawet paznokcie u stóp, a stopy w butach na szpilkach – mówi. Jeśli te szpilki da się włożyć dopiero w kaplicy czy w kościele, panie na Mszę idą boso po glinie albo piasku, a szpileczki niosą. Boże Narodzenie nie różni się niczym od innych dni świątecznych. Może tym, że wtedy zaczyna się pora cyklonów. – Ale cyklon nie jest zły, on nawadnia ziemię. Ludzie czekają na cyklony – zauważa misjonarz z Kotulina. Chyba że jest to cyklon zbyt silny. Jak ten, który dwa lata temu tak zniszczył Morombe i okolicę, że postanowiono wybudować nową katedrę, zamiast remontować dotychczasową, która ma 80 lat (diecezja powstała zaledwie 55 lat temu). Nowa katedra będzie kosztować 200 tys. euro i ma kształt ryby. – To przejdziesz do historii jako budowniczy katedry w Morombe – mówię na do widzenia misjonarzowi, który chciał być ze mną po imieniu – bo tak prościej. – I jako Ojciec Założyciel radia! – śmieje się.

TAGI: