Miłość i prawda

Mariusz Majewski

GOSC.PL |

publikacja 10.12.2015 06:00

Była działaczką lewicy, a w młodości poddała się aborcji. Przewartościowała jednak swoje życie i zaczęła szukać prawdy. Obecnie toczy się jej proces beatyfikacyjny.

Dorothy Day  (1897–1980) CNS/Milwaukee Journal Dorothy Day (1897–1980)

W przemówieniu papieża Franciszka w amerykańskim Kongresie Dorothy Day została postawiona w doborowym towarzystwie: obok Abrahama Lincolna, Martina Luthera Kinga i Thomasa Mertona. Ojciec Święty przedstawił ją jako katolicką działaczkę społeczną, u której umiłowanie sprawiedliwości i troska o sprawy uciśnionych inspirowane były Ewangelią, wiarą i przykładem świętych. Prawdziwego blasku jej historia nabierze wówczas, gdy prześledzimy ją od początku. W 2010 roku Znak wydał biografię „Będziemy sądzeni z miłości”. Cztery lata wcześniej powstał film o jej życiu „Gdy uśmiechają się anioły”. Niektórzy mówią, że życie tej Amerykanki jest jednym z tych przykładów, w których ujawnia się „skandal Bożego miłosierdzia”.

Kobieta z Brooklynu

Od wczesnej młodości interesowała się dziennikarstwem. Świat artystycznej bohemy oraz amerykańskich radykałów i anarchistów szybko stanął przed nią otworem. W latach studenckich twierdziła, że religia to nic innego jak tylko opium dla ludu. Wspominała później, że tym, co najbardziej ją zniechęcało, były letniość i zbytni materializm wielu ludzi uważających się za dobrych chrześcijan.

Zanim stała się katoliczką, zdążyła zapisać się do Partii Socjalistycznej. Jako reporterka pracowała w redakcji gazety nowojorskich socjalistów „The Call”. Jej wrażliwość społeczna i wyczulenie na biednych były bardzo autentyczne. W 1917 r. trafiła na 30 dni do aresztu za udział w pikiecie sufrażystek przed Białym Domem. Dziennikarstwo zamieniała na pracę w szpitalu. „Są chorzy, a w szpitalu nie mają dość pielęgniarek, które mogłyby się nimi opiekować. Ubodzy cierpią. Muszę się nimi zająć” – tłumaczyła. Tam poznała swoją pierwszą miłość. Miała romans, zaszła w ciążę i namawiana przez kochanka, dokonała aborcji. Później wyszła za mąż za bogatego wydawcę. Nie trwało to jednak długo i zakończyło się rozwodem. W swojej autobiografii otwarcie przyznaje, że pokusiła się, by rozwiązywać wszystko przez politykę, przyłączając się do propozycji marksistowskiej. „Chciałam iść z protestującymi, iść do więzienia, pisać, wpływać na innych i sprawić, by moje marzenie opanowało świat. Jakże wiele było w tym wszystkim mojej ambicji i szukania samej siebie!” – zapisała.

Będąc w kolejnym tzw. wolnym związku, urodziła córkę. Wydawało jej się, że wreszcie jest szczęśliwa. Jednocześnie nie ustawała w wewnętrznych, duchowych poszukiwaniach. A decyzja o chrzcie poprzedzona była zmaganiami. Brała do czytania żywoty świętych i jak przyznawała później, nawet z najbardziej przesłodzonych życiorysów wyciągała coś dla siebie. Postanowiła więc, że uzbroi się w cierpliwość i „złoży wszystkie sprawy w Boże ręce. Na mniej więcej rok przed chrztem, odmawiając Różaniec, zapisała: „Modlę się, ponieważ jestem szczęśliwa, a nie nieszczęśliwa. Zwróciłam się ku Bogu nie w smutku, żalu czy rozpaczy, by uzyskać pocieszenie, by coś otrzymać”. Przyjmując chrzest w 1927 roku, znalazła się między młotem a kowadłem. Nikt z rodziny i znajomych nie rozumiał jej decyzji. Z kolei wśród katolików anarchistka z Partii Socjalistycznej musiała budzić podejrzliwość. Jej partner Forster Battingham, zagorzały ateista, nie mógł pogodzić się z faktem, że wiara stała się dla niej tak ważna, i odszedł od niej. Pytana, dlaczego nie zdecydowała się na żadną ze wspólnot protestanckich, odpowiadała, że dla niej Kościół katolicki był najbliższy ludziom biednym i opuszczonym.

Co ciekawe, w młodości odczuwała religijne pragnienia. „Wiele razy miałam potrzebę pójścia do kościoła, aby uklęknąć, pochylić głowę na modlitwie. Można by powiedzieć, że był to ślepy instynkt, bo nie zdawałam sobie sprawy, że się modlę. Ale szłam, wchodziłam w atmosferę modlitwy” – wspominała. Przyznawała, że w przeszłości, kiedy czuła się nieszczęśliwa lub skruszona, zwracała się ku Bogu. „Lecz to właśnie radość z urodzenia dziecka sprawiła, że dokonałam ostatecznego wyboru” – stwierdziła. Forster Battingham, podobnie jak pierwszy partner, również namawiał ją do aborcji. Pozostała jednak nieugięta. Macierzyństwo nie tylko pomogło jej podjąć decyzję o przyjęciu wiary, ale także stało się dla niej motorem napędzającym do działania. „Żadna istota ludzka nie może otrzymać i zachować w sobie tak wielkiej fali miłości i radości, jaką często czułam po narodzinach mojej córki” – tłumaczyła.

Przyjętą wiarę potraktowała bardzo poważnie. Jej fundamentem stała się codzienna Eucharystia, którą, jak pisała, poprzedzają pokuta i pojednanie. Do tego systematyczna lektura słowa Bożego. Wróciła też do pism św. Teresy z Ávila. Sobota była dla niej czasem adoracji i nabożeństwa dziękczynnego. Lubiła modlić się na różańcu. „Jeśli kochamy, jesteśmy nachalni. Naszą miłość powtarzamy jak zdrowaśki Różańca” – mówiła. Mówiąc o pokucie i pojednaniu, myślała z pewnością o swoim zabitym dziecku. Nawiązywała do tego nawet po latach, na przykład w sierpniu 1973 roku w magazynie „Commonwealth”. „Bóg nam przebaczył grzechy młodości! Jak Zachariasz śpiewał, że »musimy poznać zbawienie przez odpuszczenie grzechów«. Nie sądzę, że ktoś docenia komfort tego tekstu lepiej niż ja” – napisała.

Moc miłości

Zaledwie kilka lat po swoim chrzcie Dorothy Day już czuła, że jej powołaniem jest służba ubogim. Był to okres, gdy Stany Zjednoczone ogarnął wielki kryzys, a na Waszyngton nadciągał Marsz Głodujących. Gdy 1 maja 1933 r. Amerykanie protestowali na nowojorskim Union Square, Dorothy rozdawała w tłumie pierwszy numer „The Catholic Worker” – pisma dla ludzi, którzy daremnie szukają pracy. 

Była jego współzałożycielką i redaktorką aż do śmierci. „Katolicki Robotnik” okazał się strzałem w dziesiątkę. Jej biograf Jim Forrest stwierdza, że najlepszym dowodem na to, iż pismo odpowiadało rzeczywistym potrzebom czytelników, jest wzrost nakładu w ciągu kilku pierwszych miesięcy z 2,5 tys. do 75 tys. egzemplarzy. Wokół pisma powstał ruch o tej samej nazwie, który tworzył przytuliska dla bezdomnych. Pierwszym takim ośrodkiem było mieszkanie Dorothy. Do 1936 roku powstało ponad trzydzieści takich domów. Do dzisiaj w USA istnieje ponad 100 tego typu miejsc, do tego kilka domów w innych krajach.

Jej podejście do ubogich dobrze oddaje sytuacja, gdy otrzymała w darze pierścionek z brylantem. Dorothy Day lekką ręką podarowała go z kolei samotnej kobiecie. Jeden z wolontariuszy zaprotestował i zapytał, czy nie lepiej byłoby sprzedać ten pierścionek i zapłacić za mieszkanie tej kobiety za cały rok. „Ona ma swoją godność i może zrobić z tym pierścionkiem, co będzie chciała. Może go sprzedać i zapłacić czynsz lub wyjechać na wakacje na Bahamy. Może też cieszyć się noszeniem go na palcu. Czy wydaje ci się, że Bóg stworzył brylanty jedynie dla bogatych?” – odparła.

Gdy w latach 50. czarnoskórzy walczyli o swoje prawa, dostali od niej wsparcie. W 1956 roku postanowiła spędzić Wielki Post w chrześcijańskiej wspólnocie Koinonia w stanie Georgia, w której czarnoskórzy i biali żyli razem w spokoju od 1942 roku, wspólnie zajmując się hodowlą zwierząt i pracą na roli. Nawet w starszym wieku brała udział w manifestacjach na rzecz praw człowieka i w protestach przeciwko wojnom, za co wielokrotnie – choć na krótko – trafiała do więzienia. W 1971 roku dostała za swoją działalność społeczną nagrodę „Pacem in Terris”. Do śmierci nosiła przy sukni krzyż otrzymany od Matki Teresy z Kalkuty, która powiedziała, że uważa Amerykankę za honorową członkinię swojego zgromadzenia.

Trwa proces beatyfikacyjny Dorothy Day. Biskupi Stanów Zjednoczonych, akceptując starania o wyniesienie jej na ołtarze, podkreślili, że jej „augustyńska droga nawrócenia może być szczególnie ważna dla współczesnych Amerykanów”. Ewangelizacyjną wartość jej historii dostrzegł Benedykt XVI, który podczas audiencji w Wielkim Poście dwa lata temu stawiał ją za wzór „umiejętności przeciwstawienia się iluzjom ideologicznym swojej epoki i wyboru poszukiwania prawdy oraz otwarcia się na odkrywanie wiary”.