Kochamy się jak szalone!

Agata Puścikowska

GOSC.PL |

publikacja 10.12.2015 06:00

O powołaniu, siostrzeństwie, kobiecości i miejscu kobiet w Kościele z s. Anną Marią Pudełko i s. Judytą Pudełko rozmawia Agata Puścikowska.

– Nikt tak nie zrozumie siostry jak siostra. I nikt tak nie zrozumie zakonnicy jak druga zakonnica. To podwójny wymiar bliskości, jako sióstr rodzonych i na poziomie duchowym – mówią Anna Maria (z lewej) i Judyta – Nikt tak nie zrozumie siostry jak siostra. I nikt tak nie zrozumie zakonnicy jak druga zakonnica. To podwójny wymiar bliskości, jako sióstr rodzonych i na poziomie duchowym – mówią Anna Maria (z lewej) i Judyta
Tomasz Gołąb /Foto Gość

Agata Puścikowska: Siostry rodzone idą do zakonu. Karkołomne?

S. Judyta Pudełko: Myślę, że gdybyśmy były w tym samym zakonie, byłoby wybuchowo. Ale ponieważ jesteśmy w dwóch różnych, choć sobie bliskich (bo w Rodzinie Świętego Pawła), uzupełniamy się i dopełniamy.

S. Anna Maria Pudełko: We wczesnym dzieciństwie wojenki były, czasem nawet bardzo ostre. Dopiero jak zaczęłyśmy dorastać, Judytka (wtedy Jola) stała się moją powiernicą, a ja jej.

Jak to jest, gdy dwie siostry idą do zakonu?

J.P.: Ania zawsze wszystkim mówiła o swoich planach. Była otwarta, typowy ekstrawertyk. Właściwie wszyscy wiedzieli, że chce wstąpić do zakonu. Myślała o tym od piątego roku życia. Natomiast ja byłam skryta, zamknięta, dość wycofana, nie dzieliłam się swoimi myślami o przyszłości. Mimo że chyba od szóstej klasy szkoły podstawowej myślałam o wstąpieniu do zgromadzenia, jednak nikogo nie dopuszczałam do mojego sekretu, prócz właśnie własnej siostry.

A.M.P.: Pamiętam, że najpierw podpytywałaś mnie o to. A potem zwierzyłaś się ze swoich planów. Miałyśmy wyjątkowy siostrzany sekret.

J.P.: O moim powołaniu wiedziała rzeczywiście tylko Ania. W maturalnej klasie znajomi opowiadali, gdzie idą na studia, a ja uparcie milczałam. Nawet rodzice dowiedzieli się niemal w ostatniej chwili. Mama zdrętwiała, szczerze mówiąc. Bo starsza córka Ania była już w zgromadzeniu apostolinek, a tu młodsza gdzieś się wybiera. Do jeszcze innego zgromadzenia zresztą. Mama raczej była przekonana, że pójdę na dobre studia, będę być może pracować naukowo, ale też spełnię się jako żona i matka: uwielbiałam dom, prace domowe, sprzątanie, gotowanie.

Bliscy protestowali?

J.P.: Byli zaskoczeni, ale nam ufali. Nigdy nie usłyszałam słów „nie idź”. Skoro jesteśmy dojrzałe, dorosłe, to wiemy, co robimy.

A.M.P: Ale oczywiście reakcje na nas, dwie siostry rodzone w zakonach, bywają zabawne. Na przykład: „Ojej, dwie córki matka miała, dwie poszły do zakonu. Chociaż... bywają gorsze tragedie”. Zresztą nasz młodszy brat na pytanie, czy pójdzie do seminarium, odpowiedział kiedyś: „Nie, ktoś musi być w rodzinie normalny”. (śmiech)

Skąd jesteście?

A.M.P.: Pochodzimy z Krakowa, ale mieszkałyśmy i dorastałyśmy w „czerwonej” Dąbrowie Górniczej. Tam nawet sióstr zakonnych nie było widać na ulicach... Jeździłyśmy jednak z Judytką dość regularnie do Częstochowy, gdzie z kolei zakonnic było mnóstwo. Uwielbiałam je obserwować, podziwiałam. Pamiętasz, Judytko, grę w zgadywanie: „jaki to zakon?”. Rozpoznawałyśmy, z daleka, siostry po habitach czy po krzyżach. Prawda, że dobra zabawa? Ja też miałam specjalnie założony zeszyt, w którym opisywałam różne zakony – ich charyzmaty, posługę. Pełna fascynacja. Kwestia była jedynie taka, które zgromadzenie wybrać.

J.P.: Ja natomiast weszłam któregoś razu do kaplicy przy ul. Kapucyńskiej w Częstochowie i zobaczyłam „moje” siostry, czyli Uczennice Boskiego Mistrza, podczas adoracji Najświętszego Sakramentu. I już wiedziałam: to jest to! Żadne inne zgromadzenie nie wchodziło w grę. Inna sprawa, że potem przechodziłam fazę wypierania, okres negacji powołania. To było w trzeciej klasie liceum. Więc z tego buntu, podczas modlitwy wiernych o powołania kapłańskie i zakonne, nie odpowiadałam: „Wysłuchaj nas Panie”. (śmiech) Jednak powołanie wzięło górę i już w kolejnej klasie byłam absolutnie pewna wyboru. To było ogromnie silne! Miałam się stawić w częstochowskim postulacie 8 września, ale... nie dałam rady wysiedzieć. Przyjechałam dzień wcześniej. Taki to wartki prąd, który ciśnie człowieka do powołania.

A.M.P.: Ja od wczesnej młodości stykałam się z księżmi i siostrami zakonnymi w kryzysach. Widziałam, że nikt im nie pomaga i bolało mnie to. Nie bardzo rozumiałam, dlaczego poznaję pewne sytuacje, zagmatwane drogi. Jednocześnie fascynowało mnie zagadnienie osobistego powołania, odkrywania osobistej drogi szczęścia. Również przekraczania własnych słabości w powołaniu, pokonywania kryzysów. Wiedziałam, że jeśli pójdę do zakonu, to właśnie tymi zagadnieniami chciałabym się zajmować. Nie bardzo tylko wiedziałam, które zgromadzenie będzie tu odpowiednie. Poszłam kiedyś do spowiedzi do ojca paulisty. Nie znał mnie. Po spowiedzi zapytał o plany życiowe. Szczerze opowiadałam, że chciałabym w zgromadzeniu zakonnym oddać się powołaniom, ale jeśli nie znajdę swojej drogi, wybiorę małżeństwo. Ksiądz na chwilę zniknął i wrócił z malutkim obrazkiem. Wydało je moje obecne zgromadzenie, siostry apostolinki. Na odwrocie była modlitwa, którą siostry modlą się o powołania: „Ojcze, ofiaruję Ci samą siebie jako uwielbienie i dziękczynienie, bo w Synu Twoim jesteś dawcą kapłaństwa, życia zakonnego i każdego powołania, jako wynagrodzenie za powołania zaniedbane, uniemożliwione i zdradzone”. I to był strzał w moje serce! Pełne zakochanie. Poczułam, że właśnie temu chcę oddać życie.

I Siostra oddała.

A.M.P.: Tak. Wstąpiłam do apostolinek. W Polsce jest nas tylko cztery. Jak inne zgromadzenia Rodziny Świętego Pawła powstałyśmy we Włoszech i w Skierniewicach mamy naszą pierwszą fundację. Moja praca i posługa to wielka radość, bo nieustannie zachwycam się pięknem Chrystusa, czystego, ubogiego i posłusznego. Kontempluję Go bez znużenia i zmęczenia. Odkryłam, że śluby to nie jest suchy przepis. Czystość, ubóstwo i posłuszeństwo to Chrystusowy sposób wchodzenia w relacje. Jezus kocha miłością niezaborczą, która nie jest chciwa, jest darem. Jego miłość jest zasłuchana w człowieka. Dobro człowieka jest tu w centrum. I właśnie takiej miłości chcę się uczyć w relacjach do każdego człowieka.

J.P.: Mnie fascynuje odkrywanie powołania w powołaniu. Życie słowem Bożym i odkrywanie Zmartwychwstałego, który żyje. To niesamowite doświadczenie – móc obserwować, jak Jezus poprzez słowo dotyka serc ludzi, jak się objawia. Wyjątkowe jest też doświadczenie następującej wymiany w Kościele: dzielenia się słowem i doświadczania mocy Chrystusa.

Czym się Siostra konkretnie, na co dzień, zajmuje?

J.P.: Jestem biblistką, wykładowcą Pisma Świętego na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie. Prowadzę też konferencje biblijne, spotkania lectio divina. Oprowadzam również grupy pielgrzymów po Ziemi Świętej. Podczas tych wypraw cały czas objaśniam Pismo Święte, co jest o tyle frapujące, że dzieje się to w konkretnych miejscach, o których mowa w Biblii.

Sporo. A podobno kobiety nie mają swojego miejsca w Kościele.

J.P.: Kobiety w Kościele mają nie tylko miejsce, ale też wielką przestrzeń działania. Problem leży raczej w tym, że wielu kobietom brakuje pomysłu na siebie.

A.M.P.: Albo też umiejętności, chęci współpracy z mężczyznami. Oczywiście czasem także mężczyźni muszą nauczyć się współdziałać i nie traktować kobiet jako zagrożenia dla siebie. Moim zdaniem bez „wskakiwania” w męskie role my, kobiety, mamy ogromne zadanie w Kościele. Jestem psychopedagogiem powołania. Wykładam w seminarium łowickim, współpracuję z innymi seminariami. Moja działka to formacja ludzka, czyli pomoc w odkrywaniu i poznaniu samego siebie. Prowadzę warsztaty na ten temat, ale też podejmuję się osobistego prowadzenia. Jestem zarówno przy pierwszych decyzjach dotyczących powołania, jak i towarzyszę w delikatnych momentach: kryzysach, czasie pogłębiania raz dokonanego wyboru. Zajmuję się też ciągłą formacją kapłanów, prowadzę zajęcia dla małżeństw. Tak więc absolutnie nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że kobiety nie mają w Kościele swojego miejsca. Natomiast zauważam, że często panie boją się zająć swoje miejsce, zagospodarować je. Trzeba odważnej pokory, żeby bez kompleksów, opierając się na otrzymanych od Pana darach, działać.

Co to za dary?

A.M.P.: Każda kobieta zapewne ma inne. Jednak „stałe” dary u nas wszystkich to zdolności intelektualne, wrażliwość, uważność na drugiego człowieka, empatia i intuicja.

J.P.: Chodzi o to, by się wzajemnie uzupełniać i wspierać z mężczyznami. Nie zawadzać sobie. Pokażę to na przykładzie bardzo mi bliskim: inaczej tłumaczy Pismo Święte kobieta, inaczej mężczyzna. Gdy robią to razem, obok siebie, powstaje ciekawy dla odbiorców dwugłos. Nie tyle różny merytorycznie, co różny na poziomie wrażliwości. Powstaje wartość dodana.

Współpracujecie, drogie Siostry?

A.M.P.: Miałyśmy wspólny debiut pt. „Maryja inspiratorką kobiecości” podczas konferencji biblijno-antropologicznej w Częstochowie. Rodzą się również inne pomysły.

A na poziomie takim bardziej... siostrzanym?

A.M.P.: Bardzo się wspieramy, bo po prostu jesteśmy sobie bliskie. Nawet gdy już po ślubach wieczystych przeżywałam osobisty kryzys i „pakowałam się”, to właśnie Judytka była dla mnie wielkim wsparciem.

J.P.: I nikt tak nie zrozumie siostry jak siostra. Nikt nie zrozumie tak zakonnicy jak druga zakonnica. To podwójny wymiar bliskości, jako sióstr rodzonych i na poziomie duchowym. Rozumiemy swoje życie od kuchni. Nawet wiele nie trzeba tłumaczyć.

W niektórych środowiskach już o Was głośno: „siostry Pudełka” to marka.

A.M.P.: A będzie głośniej. (śmiech) Myślę, że każda z nas ma swoją działkę, dużo do zrobienia. To, co możemy ofiarować innym, jest ogromnym darem i łaską. Natomiast ogromną wartością jest również to, że mamy siebie nawzajem. Wielki podziw mam dla Judyty, jej pracy. Podziwiam w niej wrażliwość na Słowo, chociażby to, jak wzrusza się do łez, tłumacząc Pismo...

J.P.: A ja od dziecka podziwiałam otwartość i komunikatywność Ani. Ja byłam nieśmiała, gdy przychodzili goście, chowałam się pod stół. Ania brylowała. Nawet jak szłam do zakonu, cieszyłam się, że „nie będę musiała bardzo wychodzić do ludzi”. (śmiech) Okazało się oczywiście coś zupełnie innego.

A.M.P.: Już krótko po wstąpieniu przez Judytę do zgromadzenia, gdy odwiedzili ją nasi rodzice, byli w szoku: rozkwitła, otworzyła się. Przekroczyła samą siebie, czując się wspaniale w miejscu, które przygotował jej Pan Jezus. Co ciekawe, ja przeszłam drogę odwrotną: od ekstrawersji, ciągłego mówienia, do wyciszenia i słuchania drugiego człowieka.

Mam nieodparte wrażenie, że się lubicie, drogie Siostry.

Lubimy? Kochamy się jak szalone!

TAGI: