Podano do stołu

Aleksandra Pietryga

publikacja 29.11.2015 06:00

Piotr: – Przyjechałem tu jak ten rolnik z Ewangelii, który zebrał wszystkie plony, zgromadził je w swoim spichlerzu i pomyślał sobie: „Teraz mam czas, mogę balować”. A Bóg pokazał mi, że jeszcze tej nocy stracę wszystko, a On odbuduje mnie na nowo.

Spotkanie na Opolszczyźnie Aleksandra Pietryga /Foto Gość Spotkanie na Opolszczyźnie

Jak wygląda przeciętny wieczór Kowalskiego? Wraca do domu po pracy, siada przy stole i je. Potem ogląda telewizję, a w wersji optymistycznej – rozmawia z rodziną. – Zapraszając ludzi do Kursu Alfa, kierujemy się tym rytmem – zapewniają organizatorzy związani ze Stowarzyszeniem „Kahal”. – Zapraszamy na kolację, najczęściej do restauracji. Po kolacji film, a potem dyskusja przy kawie. – I to działa?! – Jakoś działa. My stwarzamy naszym gościom komfort, żeby czuli się naprawdę chciani i chcieli przyjść na kolejne spotkanie, drugie, trzecie, dziesiąte…

Po pierwsze: Nie oceniaj

Przychodzą. Siedzą, jedzą, oglądają telewizję, rozmawiają. I przekonują się, że Kościół nie jest taki zły, jak go niektórzy ateiści malują. – To jest moment, kiedy my dajemy im się wygadać – mówią odpowiedzialni za kurs i podkreślają, że najważniejsze, by nie oceniać, nie prostować wypowiedzi, nie ewangelizować przy stole. – Kiedy goście czują, że ich nie krytykujemy, a wyłącznie słuchamy z uwagą, coraz bardziej się otwierają przed nami, przed sobą nawzajem, a Pan Bóg już zasiewa ziarno…

Dziś coraz częściej słyszy się, że Kursy Alfa to najskuteczniejsze narzędzia docierania do ludzi z dobrą wiadomością, że są kochani, że Komuś na nich naprawdę zależy. Brak takiego doświadczenia to największy deficyt serca współczesnego człowieka. Ludzie mają dość nachalnego narzucania, jak mają żyć, w jaki sposób pracować czy jak być szczęśliwymi. Obciążeni niezliczonymi problemami, niepokojem o przyszłość i brakiem czasu na spotkania, instynktownie ciągną do ludzi, którzy chcą ich wysłuchać i zrozumieć. Przy stole rodzi się relacja. – Choć początkowo widać też podejrzliwość – przyznają organizatorzy. – Ludzie pytają: „Po co tu jesteśmy? Co to za jakaś sekta? Kto płaci za te kolacje?”. Po kilku wieczorach nabierają zaufania. A pod koniec kursu trzeba ich na siłę wyganiać do domów – śmieją się.

Po drugie: Nie zmuszaj

Wielu twierdzi, że strategicznym momentem jest tak zwany Weekend Alfa, czyli trzy dni specyficznych rekolekcji, spędzone najczęściej na wyjeździe. Tam zwykle ludzie, oderwani od domu i codziennych kłopotów, otwierają się na doświadczenie Bożej obecności, przyjmują fakt, że są przez Boga kochani, że On się o nich troszczy. Często podczas takiego weekendu dochodzi do radykalnego oddania życia Jezusowi. Ludzie, którzy przez kilkadziesiąt lat omijali kościoły szerokim łukiem, przystępują do spowiedzi, wracają do Boga. – Pewnego razu na kurs przyszedł człowiek, który 30 lat nie był w kościele – opowiada Witek Kacała, prezes Stowarzyszenia „Kahal”. – Nastawiony szczególnie agresywnie do księży. Nie wiedział, że przy jego stoliku siedzi ksiądz – „tajniak”, bo był ubrany „po świecku” i się nie ujawniał. Podczas pierwszych spotkań mężczyzna bluzgał, ile się dało na Kościół, na księży. Używał niewybrednych epitetów. Ten ksiądz brał to wszystko „na klatę” i słuchał. Podczas weekendu na Górze św. Anny facetem tak rąbnęło, że poszedł do spowiedzi i trafił akurat na tego księdza. To była bardzo dobra spowiedź, a ten mężczyzna dzisiaj jest jednym z prowadzących Kurs.

Na Górze św. Anny Weekendy Alfa odbywają się kilka razy w roku. Jednorazowo bierze w nich udział nawet 500-600 osób. Świadectwa nawróceń są mocne. – Przez siedem lat nie potrafiłam przebaczyć Panu Bogu – mówi jedna z uczestniczek. – Tutaj odkryłam, że to nie Bóg jest zły, ale ja mam problem z tym, jak Go widzę. Po latach ciągłego żalu, pretensji, rozpaczy nareszcie pogodziłam się z Bogiem i mam pokój w sercu. Są osoby, które po kursie odbudowują swoje małżeństwa, biorą śluby kościelne, wychodzą z nałogów. Nikt ich do tego nie zmusza, nie grozi ogniem piekielnym. To doświadczenie miłości Boga jest na tyle mocne, że ludzie z dnia na dzień zmieniają swoje życie, bo chcą być coraz bliżej Niego.

– Całe życie czułem w sobie jakiś lęk, ból – opowiada Łukasz, tata dwóch małych chłopców. – Ciągle czegoś szukałem, prosiłem Pana Boga o znak. On przyprowadził mnie na Weekend Alfa i tam dosłownie zatrząsł moim światem. Podczas sekundy minął cały lęk, który ciążył mi przez lata. Czuję niesamowity pokój. – Mieszkam z córką, która samotnie wychowuje mojego 5-letniego niepełnosprawnego wnuka – pani Maria przyjechała na weekend z Radzionkowa. – Bardzo często dopadał mnie straszliwy strach przed przyszłością. Co się stanie z moją córką, wnukiem, kiedy nas, dziadków, zabraknie? Bóg tutaj powiedział mi wyraźnie, że mam się tego naprawdę nie bać, że On się sam o nich zatroszczy. Dziękuję Bogu za mojego wnuka, takiego, jaki jest: cudowny, kochany, uczy nas kochać bezwarunkowo, jest testem miłości dla całej rodziny i pokazuje, w jaki sposób kocha nas Pan Bóg. On sam sprawi, że mój wnuk będzie szczęśliwy i będzie Go chwalił.

Po trzecie: Oddaj pole

Jak to się dzieje, że ludzie, którzy przychodzą się najeść i pogadać, często odkrywają nową jakość wiary, żywy Kościół, Bożą miłość? – Alfa, jako narzędzie ewangelizacji, jest tak skuteczna, bo każe nam – organizatorom jakoś się wycofać, oddać pole walki Bogu – twierdzi Paweł Grabarczyk, związany ze Stowarzyszeniem „Kahal”. – Nie skupiamy się na swoich „sukcesach”, nic nie zależy od nas, Pan Bóg sam buduje coś nowego. – My sami czerpiemy najwięcej – dodaje jego żona, Marysia. – Uwielbiam obserwować, jak ludzie zmieniają się ze spotkania na spotkanie, aż wreszcie pozwalają, by Boża obecność dosłownie w nich wybuchła.

A co z tymi, którym ani Kurs Alfa, ani weekend nie smakował? Którzy na pierwszy rzut oka nie nawrócili się? – Nie ma takiego narzędzia, nawet w Kościele, które działa w stu procentach – tłumaczy ks. Janusz Badura, asystent kościelny Stowarzyszenia. – Jednak nigdy nie mamy pewności, czy naprawdę nic się nie wydarzyło w życiu czy sercu konkretnego człowieka. Nie możemy traktować tego jako osobistej porażki, bo to jest sprawa Pana Boga. Skąd możemy wiedzieć, że coś nie zaczęło już pracować w człowieku, nawet jeśli on sam twierdzi, że to pomyłka i nigdy więcej nie da się nabrać na taki wyjazd? To tajemnica Boga. On nie niszczy ludzkiej wolności. Jestem jednak pewny, że kiedy człowiek staje w Bożej obecności, nawet jeśli nie jest tego świadomy, to jakieś ziarno w jego sercu zostaje zasiane i ono będzie sobie powoli wzrastać…

TAGI: