Misyjna lekcja wiary

Beata Zajączkowska

Większość ludzi wciąż jeszcze nie zna Chrystusa i nie czyni znaku krzyża przed odejściem z tego świata, mając nawet 90 lat.

Misyjna lekcja wiary

W trwającym właśnie Tygodniu Misyjnym powyższe słowa napisał zaprzyjaźniony misjonarz pracujący od ponad 20 lat w Republice Środkowoafrykańskiej. Uczynił to w kontekście śmierci sześcioletniego chłopca. Pokonała go silna malaria. Pomoc w ośrodku zdrowia przyszła zbyt późno. Chłopiec pochodził z katolickiej rodziny, nie był jeszcze jednak ochrzczony, w tym roku miał dopiero rozpocząć katechezę, często jednak przychodził do kościoła. Tuż przed śmiercią, gdy wszyscy w domu nad nim płakali, gestem dłoni uciszył zebranych i sam uroczyście zrobił znak krzyża. Po czym ze spokojem odszedł. Lekcja prostej wiary. A zarazem ukazanie realiów w jakich przychodzi pracować misjonarzom. Z naszej perspektywy może się zdawać, że cały świat zdobyty jest dla Chrystusa, a misje to głównie fantastyczna przygoda w egzotycznych miejscach, gdzie wielu z nas chciałoby spędzić wakacje. Tymczasem jest się o co trudzić. Katolicy stanowią zaledwie jedną piątą (17,68 proc.) całej ludzkości.

Misyjna praca to nie tylko głoszenie Ewangelii. To także podnoszenie człowieka, pokazywanie mu nowych perspektyw i otwieranie szans na lepszą przyszłość. Zasada działania pierwszych misjonarzy wciąż wcielana jest w życie: powstaje kościół, obok ośrodek zdrowia i szkoła – kolejność obojętna. Tak wciąż wyglądają misje. A liczby mówią same za siebie. Kościół katolicki prowadzi na całym świecie ponad 73 tys. przedszkoli do których chodzi 6.963.669 dzieci; 96.822 podstawówek i 45.699 szkół średnich, a także kilkaset uniwersytetów. Ponadto ma ponad 5 tys. szpitali, prawie 17 tys. ośrodków zdrowia i 611 leprozoriów. Do tej listy trzeba jeszcze dołożyć sierocińce, ośrodki dla niepełnosprawnych, domy starców, hospicja. Lista tego charytatywnego zaangażowania na rzecz potrzebującego człowieka jest zresztą znacznie dłuższa. W wielu zapalnych zakątkach świata to właśnie misjonarze pełnią rolę prawdziwych misji stabilizacyjnych, a ich praca jest o wiele skuteczniejsza niż oenzetowskich błękitnych hełmów. Dla ludzi ich obecność jest znakiem, by ufać w lepszą przyszłość, często wbrew wszelkiej nadziei. Dla mnie osobiście praca tych herosów ducha wciąż niedostatecznie jest doceniona i zauważona. O swej posłudze mówią głównie przez pryzmat ludzi, którym pomagają. Sami pozostając w cieniu.

Tydzień Misyjny dobiega końca. Nasza pamięć o tych ludziach Boga w najdalszych zakątkach powinna jednak wciąż trwać. O to nieustnie proszą. A gdy spotkamy ich na swej drodze sięgnijmy hojniej do kieszeni, bo nasz często wdowi grosz, to też wkład w misyjne dzieło Kościoła.