Na misje do… parafii!

GOSC.PL |

publikacja 22.10.2015 06:00

O rozdarciu między światem a wiarą, roli parafii w budowaniu żywego Kościoła i pomysłach na wsparcie młodzieży zagubionej w zetknięciu ze zlaicyzowanym społeczeństwem opowiadają Iwona i Marcin Ziemniewiczowie, doświadczeni rodzice czwórki dzieci.

 Iwona i Marcin Ziemniewiczowie, muzycy chrześcijańskiego zespołu Kadosz, są rodzicami Zuzy, Wojtka, Bartka i (od niedawna) Kuby Iwona i Marcin Ziemniewiczowie, muzycy chrześcijańskiego zespołu Kadosz, są rodzicami Zuzy, Wojtka, Bartka i (od niedawna) Kuby
Szymon Zmarlicki /Foto Gość

Szymon Zmarlicki: Gdy przegląda się relacje z synodu, można odnieść wrażenie, że jest on większą atrakcją dla niektórych mediów i środowisk ideologicznych niż dla samych rodzin. A w czym jest cenny dla katolickiej rodziny państwa Ziemniewiczów?

Marcin Ziemniewicz: Synod stanie się cenny dla rodziny wtedy, kiedy będą na nim podnoszone jej realne potrzeby. W Kościele dużo jest mowy o tym, jaką wartością jest rodzina, natomiast ciągle niewiele się dzieje, by realnie ją wspierać.

Iwona Ziemniewicz: Patrzymy na to również z perspektywy zawodowej, bo jesteśmy też terapeutami rodzinnymi. Opierając się na chrześcijańskiej wizji człowieka, chcemy być dostępni dla chrześcijańskich rodzin, nawet nie do końca w wersji komercyjnej. Jednak z tym jest problem, bo w Kościele wciąż jest za mało przestrzeni, gdzie takie inicjatywy będą wspierane.

Jak w takim razie rodzina może wspierać parafię, a jak parafia rodzinę?

I.Z.: To musi działać w obie strony. Służba świeckich często jest traktowana marginalnie. Trzeba uzmysłowić sobie, że każda parafia jest terenem misyjnym! Dobrze, że są świetnie prosperujące parafie, gdzie wiernych w kościele jest jeszcze sporo, jednak często średnia ich wieku wynosi 60+. To znaczy, że za jedno pokolenie w tym samym kościele będzie pustka.

M.Z.: Jeżeli zatem owocem synodu będzie przyjrzenie się od strony bardzo praktycznej kwestii ewangelizacji rodziny z uwzględnieniem jej różnych członków, także tych młodszych, to będzie bardzo dobrze.

Zarówno w mediach, jak i na samym synodzie pojawia się w różnym kontekście wiele dyskusji na temat seksualności czy Komunii dla rozwiedzionych. Ale czy zwyczajna katolicka rodzina bardziej oczekuje zmiany nauczania Kościoła czy zmiany języka nauczania Kościoła?

M.Z.: Na szczęście w Kościele nastaje taki czas, że coraz bardziej otwieramy się na duchowość, jako relację, która wydarza się poprzez duchowe potrzeby, a nie tylko trzymanie się pewnej formy czy odprawianie rytuałów. Wiara jest relacją! Warto naprawdę uważnie przyjrzeć się temu, jakie Bóg wpisuje w nas potrzeby i czego On pragnie dla człowieka, a nie tylko czego my oczekujemy od Boga.

I.Z.: Kiedy patrzy się z tej perspektywy, to w Kościele miejsce jest dla każdego. Największym zadaniem ewangelizacji jest właśnie to, by dotrzeć do wszystkich tych osób i grup, które tylko chcą je znaleźć. To nie jest tak, że Bóg daje szlaban i mówi: „Teraz musicie przeskoczyć wyższą poprzeczkę”, ale chce mieć relację z każdym.

M.Z.: Popatrzmy na Jezusa, bo nie potrzeba innego wzoru. Pierwsze, co robił w kontakcie z człowiekiem, to mówił: „Pójdź za Mną!”. Nie mówił: „To, co robisz, to grzech. Jak najpierw przestaniesz grzeszyć, to potem możesz pójść za Mną”.

Gdzie jest miejsce katolickiej rodziny? Czy musi być rozdarta między współczesnym światem a Kościołem?

I.Z.: Myślę, że jest rozdarta, ale nie musi tak być. Współczesny człowiek rzeczywiście ma problem z łączeniem tych dwóch rzeczywistości, zwłaszcza że nie zawsze idą ze sobą w parze. Natomiast my staramy się ich nie oddzielać, bo one zawsze występowały razem.

M.Z.: Rodzina, która żyje z Chrystusem i w Kościele, powinna żyć też w świecie, tyle że w innej roli. Nie mamy wsiąkać w ten świat i przyjmować wszystko, co proponuje, ale mamy być świadectwem i nie odżegnywać się od wyzwań współczesności.

I.Z.: W pewnych obszarach nie ma kompromisów. Jeśli chodzi o naszą duchowość, to rzeczy są czarno-białe. Mamy konkretne wytyczne, jak żyć, i nie możemy dostosowywać się do świata i lawirować między tymi rzeczywistościami. Jak bardzo jest to trudne, widzę dopiero po naszych dzieciach.

Stąd plany, by w przyszłości najmłodszy potomek uczył się w domu?

M.Z.: Rzeczywiście, bardzo poważnie rozważamy taką możliwość.

I.Z.: Przy czym nie próbujemy powiedzieć, że szkoła jest zła. Ale jako chrześcijanie naprawdę potrzebujemy tworzyć swoje środowiska, żeby się nawzajem wspierać. Nasze dzieci są teraz na takim etapie, że widzą, jak wszyscy ich rówieśnicy żyją inaczej. To dla nich ciągłe zadawanie pytań i konfrontowanie domu ze światem. W tym momencie dzieci muszą same stanąć na fundamencie Jezusa Chrystusa, a my powinniśmy dać im do tego prawo. Jeśli myślimy o wyjęciu dzieci ze środowiska szkolnego i stworzeniu im innego, to musi być to środowisko rówieśników, żeby mogli się nawzajem wspierać, będąc też świadectwem dla świata.

M.Z.: Możemy być wręcz konkurencyjni dla świata!

I.Z.: Tak jest. O ile byłoby prościej, gdyby zamiast natłoku zajęć pozaszkolnych dodatkowe lekcje na wysokim poziomie odbywały się przy parafii! Nie muszą być nawet za darmo, bo rodzice przyzwyczaili się, że za nie płacą. To ostatni moment, bo teraz mamy jeszcze kontakt z tą młodzieżą, ale za chwilę nie „złapiemy” ich i w żaden sposób nie ściągniemy już młodych spoza Kościoła. 

TAGI: