Potrzebują... wszystkiego

mk

publikacja 09.10.2015 13:32

- Chrześcijanie z Mosulu wciąż mają nadzieję, że będą mogli wrócić do domu - mówił w Krakowie abp Yohanna Petros Mouche, arcybiskup katolicki Mosulu, Kirkuku i Kurdystanu.

Potrzebują... wszystkiego Miłosz Kluba /Foto Gość - To są ludzie pokojowo nastawieni. Zależy na dobru kraju, do którego trafią. Mimo tak trudnej sytuacji, wciąż pozostają wierni swojej wierze - zapewniał abp Youhann Boutros Mouche

Jak opowiadał hierarcha, który podczas pobytu w Krakowie spotkał się m.in. z dziennikarzami, czas tuż po zajęciu Mosulu przez Państwo Islamskie (ISIS) w czerwcu 2014 roku był próbą zjednania sobie przez islamistów przychylności miejscowej ludności. - Mieliśmy wrażenie, że oni są tu tylko przejściowo, a idą w stronę Bagdadu, by obalić rząd - mówił abp Mouche.

Potem zaczęło się prześladowanie - chrześcijanie mieli do wyboru przejście na islam, płacenie wysokich podatków (to, jak tłumaczy arcybiskup, oznaczało zostanie obywatelem drugiej kategorii, niewolnikiem) lub pozostawienie absolutnie wszystkiego i opuszczenie Mosulu. W innym przypadku groziła im śmierć.

- ISIS nie musiało właściwie zajmować miasta. Nasza armia wycofała się, zostawiając im otwarte drzwi, zostawiła nas, zdradziła. Rząd, który powinien zareagować, gdy straciliśmy nasze domy, nie zrobił nic. Dlatego jesteśmy zmuszeni do emigracji - wspominał arcybiskup, który z Mosulu musiał uciekać w nocy z 7 na 8 sierpnia ubiegłego roku. Dodaje, że jedyna pomoc nadeszła od organizacji międzynarodowych.

Zmuszeni do opuszczenia Mosulu i doliny Niniwy chrześcijanie udali się w stronę Kurdystanu, jednak gdy sytuacja nie poprawiała się, zdecydowali się uciekać dalej - do Libanu, Jordanii, Turcji, Europy. Z jego diecezji, w której było ok. 12 tys. rodzin, na miejscu pozostało ich zaledwie ok. 4 tysięcy.

- Sytuacja tych, którzy zostali w Iraku czy udali się do Libanu i Jordanii, jest opłakana. Są zmęczeni, potrzebują wszystkiego, brakuje im nawet pieniędzy na ubrania, jedzenie czy opłacenie mieszkania. Wciąż mają nadzieję, że ich miasta zostaną wyzwolone i będą mogli tam wrócić, ale sytuacja jest taka, jaka jest, dlatego rozważają udanie się do Europy - mówił abp Mouche.

- To są ludzie pokojowo nastawieni. Zależy im na dobru kraju, do którego trafią. Mimo tak trudnej sytuacji, wciąż pozostają wierni swojej wierze - zapewniał.

Zdaniem abp. Mouche, chrześcijanie z Mosulu powinni docierać do krajów europejskich w grupach liczących kilkaset lub kilka tysięcy osób, by mogli w swojej wspólnocie podtrzymywać wiarę i tradycje. Takie wspólnoty powinny też, jak podkreśla arcybiskup, być pod duchową opieką kapłanów.

- To będzie miało znaczenie także dla ich kultury, języka. Dzięki temu, kiedy ich domy będą wyzwolone, będą chcieli i mogli do nich wrócić - zaznaczył duchowny.

Pytany o to, w jaki sposób można pomóc chrześcijanom z Mosulu, arcybiskup podkreślił, że jako ludzie wiary liczą oni przede wszystkim na modlitwę. - Ona ma wielką moc, zmienia nie tylko tego, kto się modli, ale i tego, za którego się modlimy. Potrafi także wpłynąć na mentalność innych - mówił arcybiskup.

Dodał jednak, że także pomoc materialna jest pilnie potrzebna. Przekonywał, że najlepszą jej formą jest zaangażowanie w projekty odpowiadające na konkretne potrzeby. Jako przykład podał on młodzież z Francji, która dostarczała prześladowanym leki, stworzyła tam piekarnię, a w tej chwili ze starych przyczep konwojowych budują kościół.

Potrzeby są ogromne. 200 tys. dolarów, które arcybiskup otrzymał ze Stanów Zjednoczonych, a które przeznaczał na operacje chirurgiczne dla najbardziej potrzebujących, wystarczyło na 5 miesięcy.

- Pomoc z dużych, międzynarodowych organizacji także dociera, ale bywa źle rozdzielana. Najlepiej byłoby przed jej udzieleniem być na miejscu, zobaczyć, jak żyją ludzie, stanąć obok nich i zobaczyć, jakie mają potrzeby - zachęcał abp Mouche.