Dotknęli Zmartwychwstałego

ks. Zbigniew Wielgosz

publikacja 09.10.2015 13:25

Prezydent Mielca, kapucyni, mieleckie parafie stworzyli niepowtarzalną szansę spotkania z ludźmi, którzy zajrzeli do pustego grobu. I uwierzyli.

Brat Marcin prowadzi warsztaty pisania ikon ks. Zbigniew Wielgosz /Foto Gość Brat Marcin prowadzi warsztaty pisania ikon

Podczas Festiwalu można było oglądać wystawę ikon w muzeum regionalnym w Jadernówce, ale kilkanaście kobiet postanowiło zapisać się na warsztaty pisania ikon prowadzone przez br. Marcina Świdra OFMCap. Warsztaty zaczyna od modlitwy i czytania Ewangelii o Piotrze i Janie, którzy biegli do pustego grobu i zobaczyli tam leżące płótna i chustę z twarzy Jezusa, leżącą zwiniętą osobno obok. Kapucyn postanowił, że pierwszą ikoną, którą napiszą uczestniczki warsztatów, będzie oblicze Jezusa.

Kiedy jeszcze był chłopakiem, nie ominął go okres buntu. – Hipisowałem trochę, przestałem chodzić do kościoła. Ale, było to w szkole średniej, poszedłem na rekolekcje, które prowadził ks. Stanisław Wojdak. Na jednym z wieczornych nabożeństw na posadzce kościoła leżał krzyż, a ksiądz mówił prosty kerygmat, że Bóg kocha człowieka, takiego jakim jest, że wystarczy dotknąć Jezusa – opowiada br. Marcin. I można to było rzeczywiście zrobić. Marcin podchodzi więc do krzyża, dotyka go, zaczyna płakać. Pęka. Idzie do spowiedzi i w konfesjonale przekonuje się, że Pan Bóg chwyta go za nadgarstek, żeby uratować z otchłani. Z tym przesłaniem prowadzi właśnie zajęcia.

Panie wpatrują się w oblicze Jezusa, które mają przenieść na podobrazie. Na stoliku leżą jajka, pędzle, farby. – Technika tempery jest bardzo trudna i w czasie przygotowania farb z ludzi wychodzi cierpienie. Ja wtedy sypię sól życia wiecznego na te rany. Solą jest Boże słowo. Staram się odmitologizować ikonę, żeby ona stała się dla ludzi przejrzysta i zarazem stała się bramą w głąb – wyjaśnia kapucyn.

Piękno drogą

Kino w Samorządowym Centrum Kultury, gdzie odbywa się większość wydarzeń Festiwalu, powoli wypełnia się uczniami mieleckich szkół. Będą oglądać film „Bóg nie umarł”, a wprowadzającymi w seans kinowy są Wojciech i Iwona Raiterowie z misji w Moskwie, gdzie ewangelizują już 24 lata. Żyją 40 lat w małżeństwie. Zaczynali przy kościele św. Ludwika, otoczonym przez wysokie budynki KGB. Nie zapomną widoku kościoła Niepokalanego Poczęcia NMP, który w latach 90. XX w. był zdewastowany. – Ktoś powiedział, że jak z kościoła wypędzi się Boga, to staje się on ruiną. Podobnie jest w życiu człowieka – mówi Wojciech.

Z Moskwy przywieźli do Mielca świadectwo, że Bóg kocha grzesznika, że chce mu przebaczyć w Jezusie, który objawia oblicze Ojca. – W Moskwie zniszczono kościoły, odbierając ludziom także doświadczenie piękna, dlatego tak wiele w tym mieście muzeów i teatrów. Cieszymy się, że uczestnicy Festiwalu w Mielcu mają szansę spotkania Boga w otaczającym ich pięknie sztuki, muzyki, że nie zdołano im tego odebrać – mówi Iwona.

Wstępowanie

Tomasz Drozdek zaczął kolekcjonować instrumenty cztery lata temu. – Moja żona powiedziała, że skoro chcę się zajmować muzyką, to muszę to robić na poważnie – mówi Tomek. Rzuca więc pracę nauczyciela języka angielskiego, w miarę bezpieczne życie i robi skok w niewiadome. Zakłada zespół T.ETNO, gra w innych kapelach, jeździ z pokazami instrumentów i prowadzi warsztaty muzyczne. – To, co robię, robię dzięki Bogu. Jest to związane z moją drogą życiową, z podejmowaniem decyzji i oddawaniem ich Panu Bogu – dodaje instrumentalista.

Bóg dla Tomka nie jest „niedzielny”, ale na całe życie. Swoje pokazy lubi kończyć śpiewem ludowej pieśni z akompaniamentem liry korbowej „Wszystka moja nadzieja u Boga mojego”. Jego droga do Boga jest wstępowaniem, dość spokojnym, bo muzyk wychował się w rodzinie katolickiej, wierzącej. Nie zaznał wielkich kryzysów wiary. – Zawsze byłem przy kościele, ministrant, oaza. Mając 16 lat, po raz pierwszy oddałem swoje życie Bogu w czasie misji parafialnych. Oczywiście upadam, jestem grzesznikiem i czuję, że nadal stoję u podnóża góry, na którą muszę się wspiąć. Ale Bóg wciąż mi mówi, że mogę więcej – opowiada Tomek.

Walka z gliną

Wojtek Dzienniak prowadzi na Festiwalu warsztaty rzeźbiarskie. Był zaledwie dwutygodniowym oseskiem, kiedy doznał straszliwego poparzenia. – Dlaczego mi Pan Bóg to zrobił? Czemu nie mam palców, mam poparzoną twarz, dziurę w głowie, padaczkę. Nienawidziłem Boga, chciałem ze sobą skończyć – opowiada. Wydawało mu się, że jeśli Bóg go uzdrowi, wszystko stanie się dobre. Kiedy miał mniej więcej 40 lat, cierpienie związane z wyglądem zostało mu zabrane. – Zauważyłem, że już się nie kurczę wewnętrznie – dodaje. Przeżył jednak długi okres duchowej ciemności, z której wyrwały go katechezy neokatechmenalne, prowadzone m.in. przez Darka Basińskiego z kabaretu Mumio.

– Moim patronem stał się Abraham, który dla Boga potrafił zostawić wszystko, i dzięki temu stał się wolny. Więc i ja zostawiłem za sobą moją przeszłość – mówi Wojtek. Obecnie pracuje z osobami niepełnosprawnymi. Na Festiwalu chce, żeby uczestnicy warsztatów potraktowali glinę jako doświadczenie duchowej walki. – Glina jest jedynie pretekstem, żeby spojrzeć w siebie, w swój prawdziwy obraz, i zastanowić się, po co się żyje – wyjaśnia artysta.

Zielony mix

Julitę Bator niełatwo znaleźć wśród tłumu kobiet, które obległy ją ze wszystkich stron. Na Festiwalu prowadzi warsztaty kulinarne „Zamień chemię na jedzenie”. – Dlaczego na tym Festiwalu warsztaty kulinarne? Jako odpowiedzi użyłabym tutaj trochę z przekorą tytułu znanej książki i filmu „Jedz, módl się i kochaj”, choć tak książka, jak i film promują inną kulturę religijną – śmieje się autorka. Ona również przyjechała opowiedzieć, jak dotknęła Zmartwychwstałego.

– Ja Go dotykam codziennie. Dostałam od Pana Boga wszystko, wspaniałego męża, troje dzieci, On załatwia mi wszystkie sprawy materialne, układa relacje z ludźmi. Doznałam też uzdrowienia fizycznego za wstawiennictwem św. o. Pio – mówi pani Julita. Uczestniczkom warsztatów mówi o zdrowiu i żywności, która nie szkodzi i równocześnie leczy i wzmacnia.

Mówi też o kulturze jedzenia. – Widzę, że coś się w naszej mentalności zmienia. Owszem, w powodzi złych rzeczy, które są w sklepach, są i dobre produkty, które coraz częściej wybieramy. Mnie jednak chodzi też o to, żeby zachęcać do rodzinnego spożywania posiłków. Wtedy można mówić o wszystkim, także o jedzeniu Niech kultura jedzenia rodzi się w domu – zachęca promotorka zdrowej żywności. Na mieleckim festiwalu uczy panie trzech rzeczy: zrobienia zielonego koktajlu, który okaże się prawdziwą witaminową bombą, domowego jogurtu i zdrowych słodyczy. – To propozycja dla mam i babć, które lubią częstować swoje pociechy słodkościami – śmieje się pani Julita.

Nawróciłem się w Rio

Koordynatorem wszystkich wydarzeń Festiwalu jest Piotr Gajda. – Festiwal jest pomysłem prezydenta Mielca Daniela Kozdęby, który razem z br. Marcinem Świdrem, kapucynem, zainicjowali to wydarzenie. Włączyły się w jego organizację wszystkie parafie Mielca. Chcieliśmy dać szansę ludziom, żeby posłuchali kerygmatu chrześcijańskiego, a przy tym mieli możliwość uczestnictwa w ciekawych, profesjonalnych warsztatach, które będą podskórnie ewangelizowały uczestników – mówi Piotr.

On również dotknął Zmartwychwstałego. Swojego spotkania z Jezusem doznał w Rio, na Światowych Dniach Młodzieży. Podczas nabożeństwa w Rio Jezus powiedział mu, żeby dał wszystkiemu, co go trapi, spokój. – Doświadczyłem, że Pan Bóg wydobywa mnie z trudnych spraw, problemów, wydarzeń, jeśli Mu się oddam – podkreśla Piotr.

TAGI: