On zawsze celnie strzela

Monika Łącka

publikacja 15.10.2015 06:00

W ich kaplicy Dzieciątko wystawione jest przez cały rok – po to, by bez przerwy wpatrywać się w tajemnicę wcielenia Boga. On, jak dobry Ojciec, cały czas troszczy się o swoje małe dzieci. Przychodzi do nich cicho i dyskretnie, w zwykłej codzienności. Żeby dostrzec znaki, jakie im daje, trzeba mieć szeroko otwarte oczy.

 – We wspólnotach staramy się żyć jak w rodzinie. Terenia (w głębi)  gotuje nam pyszne obiady – opowiada s. Krystyna Klara Monika Łącka /Foto Gość – We wspólnotach staramy się żyć jak w rodzinie. Terenia (w głębi) gotuje nam pyszne obiady – opowiada s. Krystyna Klara

Bożej opieki doświadczamy nieustannie! – mówią zgodnie małe siostry Jezusa, ubrane w błękitne stroje mniszki, z błękitną chustką przewiązaną na głowie i z prostym krzyżem na szyi. Nie ma na nim wizerunku Jezusa, lecz małe serce – symbol Miłości, która dała się ukrzyżować. – Także ostatnio, gdy remontowałyśmy nasze mieszkanie, bez Jego pomocy i osób, które stawiał nam na drodze, po ludzku nie dałybyśmy rady. Nawet firanki spadły nam z nieba – uszyła nam je i podarowała sąsiadka. Dziękujemy! Bywa też, że dostajemy od różnych osób kwiaty do kaplicy czy kawę, którą lubimy pić. Wiemy jednak, że nie zawsze będą się spełniały wszystkie nasze pragnienia i marzenia – przekonują.

Kwiatek od Pana Boga

Jak tłumaczą, to, że Bóg nas kocha i może dać nam wszystko, co tylko zechce i co będzie dla nas najlepsze, można zrozumieć dopiero wtedy, gdy w sercu człowieka dojrzeje prawdziwa relacja miłości do Ojca. – Czasem czuję się nawet nieco zawstydzona, że On tak bardzo mnie obdarowuje. Zdarza się, że nie zdążę Go o coś poprosić, a Bóg już usłyszał to, o czym dopiero myślałam – opowiada mała siostra Krystyna Klara, odpowiedzialna za krakowską, 4-osobową obecnie wspólnotę. – Kiedyś mieszkałam we wspól- nocie w Kostomłotach, na wschodzie Polski. Gdy pewnego razu wracałam do naszego domu, dopadała mnie ulewa. Będąc w busie, myślałam, jak dojdę do domu, bo kilkukilometrowe pole, które musiałam przejść, zamieniło się w wielkie błoto. Nie miałam też parasola. Gdy wysiadłam z busa, pojawił się samochód, a w nim znajomy, który, widząc mnie, zaprosił do środka, zawiózł na miejsce i pojechał w swoją stronę – wspomina z radością s. Krysia. Innym razem Bóg podarował jej... piękny kwiatek. – Miałam wtedy kiepski dzień, bardzo potrzebowałam usłyszeć coś miłego. Pracowałam w barze, na zmywaku, więc byłam niewidoczna, a koleżankę, która była kasjerką, klienci ciągle zagadywali. Wracając do domu, minęłam bezdomnego mężczyznę, a on podniósł się nagle i krzyknął: „To dla siostry!”. Wręczył mi kwiatek... To Pan Bóg, posługując się ubogim, bezdomnym człowiekiem, postanowił pokazać mi, że zawsze o mnie pamięta. Byłam wtedy bardzo wzruszona – opowiada s. Krysia. Z kolei małej siostrze Teresie Marii ktoś ukradł kilka lat temu etui z okularami. To też – paradoksalnie – było prezentem od Pana Boga. – Inaczej nie poszłabym do okulisty. A u lekarza okazało się, że mam jaskrę! – mówi i dodaje, że dawno temu przestała się również martwić o finanse. – Gdy remontowałyśmy mieszkanie, nie wiedziałyśmy, czy będziemy mieć odpowiednią kwotę, a przecież trzeba było zapłacić robotnikom. Pan Bóg wiedział jednak, ile nam trzeba i na koncie ostatecznie było dokładnie tyle. Nie mniej i nie więcej! Zauważamy też, że gdy dzielimy się z innymi tym, co mamy, a mamy niewiele, dostajemy dwa razy więcej – opowiada.

Siostry z sąsiedztwa

Zgromadzenie Małych Sióstr Jezusa zostało założone w Algierii 76 lat temu, 8 września 1939 r., przez Magdalenę Hutin (1898–1989). Powstało w oparciu o duchowość bł. brata Karola de Foucauld (1858–1916), który całym swoim życiem chciał „krzyczeć Ewangelię”. Mała siostra Magdalena tak bardzo zafascynowała się jego życiem, że i w swoim sercu odkryła bezgraniczną miłość do Jezusa i pragnienie adoracji Pana, a także miłość do Jego braci najmniejszych. Na Saharze, gdzie wyjechała, mając 40 lat, chciała żyć w ukryciu, jak Mistrz z Nazaretu, a założona przez nią wspólnota miała być małym koczowniczym zgromadzeniem, żyjącym kontemplacją Jezusa pośród ubogich muzułmanów. W 1964 r. wspólnoty małych sióstr Jezusa zaczęły pojawiać się w różnych zakątkach świata. Obecnie na wszystkich kontynentach, w 70 krajach, istnieją ok. 274 kilkuosobowe wspólnoty (w tym 6 w Polsce). S. Magdalena przez wiele lat podróżowała bowiem niestrudzenie, odwiedzając kolejne kraje – także te znajdujące się wówczas za żelazną kurtyną. Chciała, by i tam – wśród marksizmu, komunizmu i ateizmu – rozkwitało apostolstwo miłości i adoracji. W ten sposób, w 1957 r., dotarła do Polski. Wkrótce powstała tu pierwsza, mała i rozproszona jeszcze wspólnota – jedna z sióstr mieszkała w Krakowie, druga w Warszawie, a trzecia – w Lublinie. Później, gdy wśród sióstr pojawiły się też Polki, s. Magdalena zdecydowała, że powinny zamieszkać w Krakowie, w Nowej Hucie, w nowo powstałej dzielnicy, która w zamyśle komunistycznych władz miała być „bez Boga”. Zależało jej, by małe siostry swoim życiem pośród robotników i pracą wykonywaną razem z nimi – także w kombinacie – dyskretnie niosły ludziom Jezusa, promieniując swoją więzią z Nim. – Nasza założycielka spotkała wówczas ks. Józefa Gorzelanego, budowniczego Arki Pana, który powiedział, że będzie się cieszył, jeśli małe siostry osiądą w Nowej Hucie i że za rok może znajdzie im mieszkanie – swoje własne, bo wtedy przejdzie już na emeryturę. Tak też się stało, a jedna z sióstr rzeczywiście pracowała wtedy w kombinacie – opowiada s. Teresa Maria. Niebawem minie 30 lat, odkąd „błękitne mniszki” pojawiły się na os. Centrum A, nieopodal pl. Centralnego. Dziś nikogo już nie dziwi, że mieszkają po sąsiedzku, w bloku, a w swoim skromnym mieszkaniu mają kaplicę z Najświętszym Sakramentem. Obecnie nowohucką wspólnotę tworzą 4 siostry: Krystyna Klara, Teresa Maria, Małgorzata Marta i Elżbieta Helena.

Mniszka myje szyby

Na os. Centrum A nikogo nie dziwi też już, że małe siostry Jezusa każdego dnia wtapiają się w tłum mieszkańców Nowej Huty i razem z nimi jadą do pracy. – Charakter naszej pracy jest wpisany w pragnienie życia w Nazarecie, dlatego mamy określone rodzaje zajęć, które możemy wykonywać, niewiele zarabiając na swoje utrzymanie – wyjaśnia s. Krystyna. Zgodnie z wolą s. Magdaleny, małe siostry Jezusa mają dzielić niepewność życia ludzi ubogich, a poprzez bycie z nimi docierać do osób będących daleko od Kościoła i duszpasterstwa. Mogą pracować jako sprzątaczki, pomoce kuchenne czy sezonowo, np. zbierając owoce. Bywa, że pracy szukają bardzo długo: w gazetach, internecie i sprawdzając ogłoszenia rozwieszone na słupach i tablicach. – Czasem zdarzają się śmieszne sytuacje, gdy ktoś z zaskoczenia, gdy dowiaduje się, że rozmawia z zakonnicą, mówi, że pracy nie ma. Czasem też pracodawca nie wie, kim jesteśmy, bo nasz strój nie rzuca się zbytnio w oczy. Tak było w Kostomłotach, gdzie sadziłam truskawki. Dopiero po 2 tygodniach do szefa dotarła pogłoska, że w polu pracuje siostra zakonna. A on myślał, że jestem Romką – śmieje się s. Krysia. Teraz pracuje, sprzątając kilka bloków na os. Piastów. Jego mieszkańcy już się przyzwyczaili, że każdego dnia widzą roześmianą mniszkę myjącą szyby i zamiatającą klatki, ale dla osób, które przychodzą tam po raz pierwszy, jest to zaskoczenie. – Z kolei s. Kasia, która kiedyś była w krakowskiej wspólnocie, pracowała w Zieleni Miejskiej. Jej koledzy chcieli pisać list do biskupa, by ją w końcu przeniósł w lepsze miejsce, bo już „karę” odpracowała. A my do lepszych miejsc nie możemy i nie chcemy iść – dodaje s. Krystyna. Mała siostra Małgorzata, która w krakowskiej wspólnocie mieszka od początku września, z wykształcenia jest pielęgniarką, a pracę znalazła w Szpitalu Rydygiera. Z kolei s. Ela pracuje w kuchni, w pizzerii na Prądniku Czerwonym. S. Teresa Maria z racji wieku już nie pracuje. Wiele lat temu życie zakonne rozpoczęła w Rzymie, gdzie spędziła 1,5 roku we wspólnocie Tre Fontane, dokąd wysłała ją s. Magdalena Hutin. – Do zgromadzenia wstąpiłam późno, mając 37 lat, pracę, mieszkanie. Byłam też bardzo zaangażowana w życie Kościoła, w neokatechumenat, i nagle odczytałam, że słowa Ewangelii z danego dnia to zaproszenie dla mnie od Jezusa. Nie wiedziałam, gdzie mam iść, więc nawiązałam kontakt z moją dawną przyjaciółką Zosią, która była już małą siostrą – opowiada. Następnie poznała s. Magdalenę, a ona zaproponowała jej Rzym. – Przestraszyłam się i chciałam się wycofać, a wtedy moja pani profesor z pracy powiedziała, że „kto przykłada rękę do pługa, niech się wstecz nie ogląda”. Rozpłakałam się i pobiegłam do kościoła. Po godzinie adoracji pogodziłam się z wolą Pana i samą sobą. Wyjechałam i w Tre Fontane poczułam, jakbym była tam od zawsze. Nie tylko odnalazłam szczęście i pokój serca, ale też zrozumiałam, że Bóg dał mi wszystko to, od czego uciekałam całe życie. A uciekałam od mojej rodzinnej wioski i od biedy, a Bóg zawrócił mnie, posyłając do ludzi, którzy są w trudnej sytuacji. On zawsze celnie strzela... – dodaje. Teraz s. Teresa dba o dom. – Terenia gotuje nam pyszne obiady. To bezcenne, gdy wracamy zmęczone po pracy i czeka na nas z ciepłym posiłkiem – cieszy się s. Małgosia.

Kto nie stanie się jak dziecko...

Mówienie do siebie po imieniu to jedna z charakterystycznych rzeczy we wspólnotach małych sióstr. – S. Magdalena chciała, abyśmy żyły tak, jak w rodzinie – prawdziwie i bez udawania, tworząc więzi miłości i przyjaźni. Dlatego znamy swoje rodziny i przyjaciół, dbamy też o dobrą atmosferę w domu – tłumaczą siostry. Siłę do takiego życia i pogodę ducha czerpią, rzecz jasna, od samego Jezusa, naśladując Go w prostocie, uniżeniu i pokorze. – Być małą, młodszą siostrą Jezusa, to dla mnie i dla nas wielkie wyróżnienie, zaszczyt, ale też lekcja pokory – bardzo ważna, bo trzeba umieć iść pod prąd w świecie skażonym nastawieniem na „bycie kimś”. Odwiedzają nas tu różne osoby – przyjaciele, znajomi, sąsiedzi. Nie trzeba wiele, żeby się zapędzić i stawać na pozycji „ja wiem lepiej, co masz robić”. A przecież Jezus tak nie działał. On słuchał człowieka i nie szedł szybciej od osoby, która idzie wolno, bo mógłby ją zgubić – zauważa s. Teresa. – Bycie małą siostrą Jezusa oznacza więc też bycie przystępną dla ludzi. Mam być dla nich siostrą, o czym przypomina mi codzienna modlitwa kończąca się słowami: „Mego umiłowanego Brata i Pana Jezusa”. Bycie bratem jest przed byciem Panem – dodaje s. Małgosia. O tym, by jeszcze bardziej upraszczać relacje z Bogiem i ludźmi, małym siostrom każdego dnia przypomina Dzieciątko Jezus wystawione w ich kaplicy przez cały rok, a nie tylko w okresie Bożego Narodzenia. Tajemnica wcielenia i uniżenia Boga zawsze była bowiem bliska s. Magdalenie, a szczególnie od chwili objawienia, które przeżyła. Maryja dała jej wtedy w ramiona maleńkiego Jezusa. – Dzieciństwo Jezusa było częścią planu zbawienia, więc – choć mało się o tym mówi – było potrzebne. Inaczej Bóg nie traciłby czasu na Jego niemowlęctwo, naukę mówienia, chodzenia. Bezbronne Dzieciątko, leżące na sianie, płaczące i wyciągające ręce ku rodzicom, uczy nas wielu rzeczy, także proszenia innych o pomoc. To ważna umiejętność – zauważają siostry i przypominają, że „kto nie stanie się jak dziecko, nie wejdzie do królestwa...”.

TAGI: