Oddychanie

Marcin Jakimowicz


publikacja 04.10.2015 06:00

Brewiarz made my day – mogą śmiało napisać świeccy, którym literki LG nie kojarzą się jedynie z marką telefonów, ale bliskim im skrótem od liturgii godzin. 


Oddychanie Henryk przondziono /foto gość

Od jakiegoś czasu w internecie i świecie pana Fejsbuka furorę robi hasło „made my day” („stworzyło mój dzień”). Internauci wklejają na przykład teledysk, który ich zainspirował, jakiegoś zabawnego mema lub cytat, który odpowiednio nastawił ich do przeżycia z podniesioną głową kolejnego dnia, i dopisują „made my day”. Ile osób może napisać „brewiarz made my day”? Mnóstwo. I nie mówię o osobach konsekrowanych, bo one – jak powiedziałby Jerzy Dobrowolski w „Rejsie” – wchodzą na statek służbowo. Co chwilkę spotykam ludzi świeckich, którzy nie wyobrażają sobie dnia bez modlitwy brewiarzowej.


Nie pękaj!


– Do brewiarza przylgnęłam dwa lata temu – opowiada Marysia Bartold z Katowic. – Gdy wyjechałam na Ukrainę jako wolontariuszka. Modliliśmy się w pięcioosobowej ekipie, codziennie zaczynaliśmy dzień od jutrzni, a potem pojechaliśmy na wakacje i… nie mogliśmy przestać. (śmiech) Kiedyś przez wiele godzin jechaliśmy pociągiem i zaczęliśmy odmawiać brewiarz. Nagle podeszła do nas siostra zakonna. Siedziała kilka przedziałów dalej, zaczęła odmawiać brewiarz i usłyszała, że ktoś odmawia po polsku tę modlitwę. „Mogę się przyłączyć?” – spytała.

Gdy wróciłam do Polski, zaczęło mi brakować tej formy modlitwy. U dominikanów po Mszy św. o 18.00 wspólnota odmawiała nieszpory, więc często zostawałam dłużej. A potem już na dobre sięgnęłam po brewiarz. Dziś zaczynam każdy dzień od tej modlitwy. Rano muszę wydrzeć konkretny czas na ten kwadrans ze słowem. To bardzo mobilizujące. Mówię: „Panie, rozpoczynam dzień z Tobą, ustaw mi cały dzień!”. (śmiech) Mam takie odczucie, że modlitwa brewiarzowa ustawia mnie na właściwej pozycji w układzie Stwórca–stworzenie, Bóg i ja, że układa mój dzień w perspektywie tego, co wieczne, w Jego perspektywie.


– Pamiętam, że po powrocie z pierwszego misyjnego wyjazdu miałam ogromne pragnienie, by zaangażować się w to bardziej – opowiada Marysia. – Wszystkie funkcje były jednak obstawione. Myślałam zresztą: kto dopuści do tej pracy takiego świeżaka, bez doświadczenia, bez formacji? Nagle okazało się, że potrzebna jest osoba, która podejmie się prac gospodarczych. Z radością się tym zajęłam. Po roku w wolontariacie potrzebny był koordynator. Zapytano mnie, czy się tym nie zajmę. Znowu wielka radość, ale też strach, że się nie nadaję. W dniu, w którym musiałam podjąć decyzję, przeczytałam w brewiarzu słowo, które dało mi jednoznaczną odpowiedź: „Nie pękaj, Mary! Ja się tym zajmę” (śmiech), a konkretnie: „Pouczę Cię i wskażę Ci drogę, którą pójdziesz, umocnię moje spojrzenie na Tobie” (Ps 32,8). Pomyślałam, że skoro tak, i Bóg chce to wziąć na siebie, to wchodzę w to! 

Pan Bóg ma świetne poczucie humoru i wyczucie chwili. Kiedyś w wielkim upale modliliśmy się z przyjaciółmi na dworze i dopadł nas rój pszczół. Musieliśmy co chwilę zmieniać miejsce modlitwy, upał dawał się we znaki, a pszczoły nie odpuszczały. Z nieskrytą radością wyrecytowaliśmy słowa Psalmu 118: „Niczego się nie boję, bo Pan jest ze mną. Osaczyły mnie wszystkie narody, lecz w imię Pana je pokonałem. Ze wszystkich stron mnie okrążyły, lecz w imię Pana je pokonałem. Opadły mnie zewsząd jak pszczoły, paliły, jak ogień pali ciernie, lecz w imię Pana je pokonałem”. 


Jak w ulu!


À propos pszczół… – Wierzymy, że słowo Boże jest żywe – opowiada Maria Miduch, judaistka, autorka książki „Biografia Ducha Świętego”. – A jest żywe! Hebrajskie „dabar” – „słowo” posiada ten sam rdzeń, co „dwora”, czyli… pszczoła. Słowo Boże jest dynamiczne, jest w ruchu, ma pracę do wykonania. Krąży tak długo, aż wyda owoc…


– Cokolwiek dobrego udało mi się zrobić, to zawsze początkiem była prośba: „Zrób coś, bo ja jestem pusty” – opowiada lider Lux­torpedy Robert Friedrich. – Gdy walczyłem sam, to najczęściej nic z tego dobrego nie wychodziło, a ja byłem totalnie wykończony. Mówię o konkretach, o pisaniu piosenek do Arki, o komponowaniu do Luxtorpedy, o byciu mężem, ojcem. Widzę, że gdy dobrze „zrobimy” z żoną jutrznię, to łatwiej nam jest wejść w dzień, znosić swoje słabości. Bez tego startu wszystko jest bardzo trudne. 


– Czy brewiarz ustawia mój dzień? To słowo Boże, więc bez wątpienia będzie ono prorokować i oświetlać. Ale dla mnie brewiarz jest rodzajem lustra. Przeglądam się w liturgii godzin – nie ma wątpliwości Rafał Tichy, autor znakomitej monografii „Ukryte oblicze”, poświęconej mistyce chrześcijańskiej. – Brewiarz wyraża uczucia, myśli, stan ducha, w którym akurat jestem. Ja przeglądam się w psalmach. Nie są one czymś abstrakcyjnym, hymnami napisanymi przed tysiącami lat w Izraelu. Są niesamowicie bliskie. Czy łatwo wejść w brewiarz? Nie, nie oszukujmy się. To czas zmagania. Ja przylgnąłem do niego ponad pięć lat temu i wiem, że to czas walki.


– Odnowa w chrześcijaństwie dokonywała się przez małe wspólnoty. Od czasów Konstantyna dokonywała się przez wspólnoty monastyczne. Od Soboru Watykańskiego II, jak mówi kard. Ratzinger w „Raporcie o stanie wiary”, ten powiew Ducha Świętego dokonuje się w małych wspólnotach – opowiada Tichy. – Ale to już nie są wspólnoty monastyczne! Tym razem są to wspólnoty świeckie! Nie ma już chrześcijaństwa dla elity i szaraczków. Chrześcijaństwo albo jest radykalne, albo go nie ma! W tych nowych wspólnotach ludzie w czasie Adwentu wstają w nocy, by modlić się psalmami…
 Członkowie drogi neokatechumenalnej nie rozstają się z brewiarzem. I jak często słyszałem od przyjaciół, to zaproponowane przez Kościół słowo jest konkretną odpowiedzią na pytania, które ich nurtowały, wyjaśnieniem sytuacji, które przynosi życie.


– Przed laty wydawało mi się, że moje dynamiczne poszukiwania żywej wspólnoty i ekspresyjnego przeżywania wiary nie pójdą w parze z odmawianiem brewiarza. Okazało się, że myliłem się – wspomina Adam Dylus, od lat zaangażowany w dialog ekumeniczny. – Dziś każdy dzień zaczynam od brewiarza. Być może moja droga odkrywania tej formy modlitwy będzie dla wielu zaskakująca, ale do brewiarza zbliżyłem się, odkrywając… żydowskie korzenie chrześcijaństwa. Przecież brewiarz wywodzi się z liturgii synagogalnej, która układała psalmy w konkretnym ustalonym porządku. Skoro przez tyle wieków naród wybrany modlił się w ten sposób, Bóg musi błogosławić tę formę! I tak rzeczywiście jest. Brewiarz to przecież nic innego jak oddychanie słowem Bożym. To kwintesencja tej modlitwy. Jest ona bardzo uprzywilejowana, powoduje, że przepływa przeze mnie słowo Boże. To nie jest „moje”. To nie produkcja mojej wyobraźni, emocji… Jeśli pozwalam słowu przepływać przez moje życie, ono wykonuje wielką pracę, jestem tego pewien.


W jaki sposób protestanci patrzą na brewiarz? Czy nie obchodzą szerokim łukiem tego „ultrakatolickiego patentu”? – pytam Adama Dylusa. – Nie. Często go po prostu nie znają. Ważne, w jaki sposób opowiadamy o tym zaproponowanym przez Kościół sposobie modlitwy. Gdy opowiadasz o liturgii synagogalnej, o kontekście żydowskim, otwierają ze zdumienia usta i mówią: rzeczywiście tak jest! Znam świetnie pastora z Puław, Jarka Batora, który regularnie odmawia brewiarz. Porusza mnie historia zza oceanu z Domu Modlitwy w Austin. To miejsce, gdzie nieustannie oddaje się Bogu chwałę, „dziecko” IHOP-u z Kansas. Ten dom modlitwy prowadzony jest przez małżeństwo Amy i Thomasa Cogdellów. Oboje byli protestantami. Na pewnym etapie swego życia Amy bardzo mocno poczuła, że Bóg pociąga ją do Kościoła katolickiego. To długa, fascynująca opowieść. Została katoliczką, a Thomas pozostał protestantem. Jaki jest efekt tego mariażu? W tym dynamicznie działającym Domu Modlitwy obok bardzo ekspresyjnej modlitwy protestanckiej, nowocześnie zaaranżowanych pieśni wielbienia zaczęto wprowadzać różne elementy, które są dziedzictwem Kościoła katolickiego: modlitwę w ciszy czy właśnie brewiarz. W Austin brewiarz jest częścią tej nieustannej modlitwy (24/7), a liturgię godzin odmawiają wspólnie i katolicy, i protestanci.

TAGI: