Kowalski, ojciec świętej

Ewa K. Czaczkowska

publikacja 05.10.2015 06:00

Dla św. siostry Faustyny ważnym autorytetem był jej ojciec Stanisław, ale i jemu w pewnym momencie musiała się przeciwstawić, aby być wierna swemu powołaniu.

Kowalski, ojciec świętej roman koszowski /foto gość S. Faustyna (w drugim rzędzie w środku) z rodziną. Stanisław Kowalski pierwszy z prawej. Zdjęcie z 1935 r.

W tym roku minęło 110 lat od urodzin świętej siostry Faustyny. To dobra okazja, aby spojrzeć na relację przyszłej świętej z ojcem, gdyż płyną z niej, jak sądzę, nieprzemijające nauki dla wszystkich ojców i – szerzej – rodziców, ale też dzieci.

„...już nigdy wstydu ojcu nie zrobię”

  Kiedy Helena Kowalska miała 14, może 15 lat i mieszkała w rodzinnym Głogowcu, wydarzyło się coś, co bardzo przeżyła i zapamiętała i co, jak się wydaje, miało wpływ na jej dalsze życie. Helena wybrała się ze starszą siostrą Józefą na potańcówkę do sąsiedniej wsi Świnice Warckie, znanej jej ze szkoły i kościoła parafialnego. Dziewczęta pewnie bawiły się dobrze, bo wróciły późno, odprowadzone do domu przez pana Kociurskiego. Ojciec nie spał, niespokojny czekał na córki. Nie wiadomo, co głównie było tego powodem: późny powrót, towarzystwo mężczyzny czy to, że – jak mówi jeden z kilku różnych przekazów rodzinnych – poszły bez wiedzy ojca, co wydaje się mało prawdopodobne. Faktem jest, że Stanisław Kowalski zrobił pannom potężną awanturę: „Czy na to ja was chowałem, żebyście mi wstyd i hańbę do domu przyniosły” – mówił z wyrzutem. Helena, zawsze posłuszna ojcu, bardzo mocno przeżyła reprymendę.

Minęły lata. Helena-Faustyna była już zakonnicą, gdy pewnego dnia odwiedziła ją w klasztorze w Warszawie siostra Józefa. Helena, wspominając tamten wieczór, wyznała, że gdy ojciec się rozgniewał, pomyślała: „Już nigdy ojcu wstydu nie zrobię, ale tak się postaram, żeby nie hańbę, ale sławę przynieść i pociechę”. Czy wtedy postanowiła zostać świętą? Nie tylko wieść „życie doskonalsze”, jak myślała jako siedmiolatka o powołaniu do życia zakonnego, nie wiedząc jeszcze, że taka forma istnieje i czym są zgromadzenia zakonne. Nie znamy odpowiedzi na to pytanie, ale można wnosić, że miała duży wpływ na jej dalsze życie, skoro wspominała o tym wydarzeniu po kilku latach, w zupełnie innych okolicznościach. 

Ojciec, jak pokazuje ta historia, był dla Heleny Kowalskiej ważnym autorytetem. Liczyła się bardzo z jego opinią. To on kształtował w dzieciństwie jej religijność, ale także, niestety, opóźniał realizację powołania.

Stanisław, ojciec Heleny

Kim był, a może jaki był Stanisław Kowalski? Na pewno wymagający i pobożny. Bez wątpienia to on był głową rodziny. Kiedy 25 sierpnia 1905 roku w Głogowcu urodziła się Helena-Faustyna, Stanisław Kowalski miał 37 lat. Na późniejszych o 30 lat zdjęciach widać szczupłego mężczyznę, z ciemnymi włosami przyprószonymi siwizną, z sumiastym wąsem. Urodzony w 1868 roku w pobliskiej wsi Kraski, zanim zamieszkał w Głogowcu, pracował w Dąbiu nad Nerem jako cieśla w browarze. Ten fach przydał mu się bardzo, gdy zamieszkał w Głogowcu, dokąd sprowadził się około 5 lat przed narodzeniem Heleny.

Przyjechał tu z młodszą o 7 lat, poślubioną w 1892 roku żoną Marianną. Sam postawił dom, uprawiał 5 hektarów lichej ziemi i dorabiał jako cieśla u okolicznych chłopów. Jego warsztat ciesielski stoi do dziś w dawnym domu Kowalskich w Głogowcu, zamienionym w muzeum świętej Faustyny. Przez 10 lat małżeństwa Kowalscy nie mieli dzieci, co musiało być dla obojga cierpieniem, ale nikt, chciałoby się dodać, nie proponował im in vitro. Modlili się. Pierwsze dziecko urodziło się w 1902 roku, kolejne rok później, Helena była trzecim dzieckiem, a następnie przyszło na świat jeszcze siedmioro, z tym że dwie dziewczynki zmarły.

Stanisław musiał ciężko pracować, by wyżywić tak liczną rodzinę, a i tak żyli bardzo biednie. Wszystkie dzieci od najmłodszych lat miały obowiązki. Helena nie tylko pomagała matce w opiece nad młodszym rodzeństwem, ale także pasła krowy oraz bronowała, co musiało być ciężkim zajęciem dla nastolatki. Ojciec uczył odpowiedzialności, pracowitości. Bywał twardy.

„Był srogi, bezwzględny, wymagający dla wszystkich w domu” – wspominał syn Mieczysław. Wychowywał w karności, posłuszeństwie i uczciwości. Kiedy syn Stanisław zerwał witki z brzozy sąsiada, sprawił mu tęgie lanie. Helenie jako małej dziewczynce imponowało, że ojciec był jedną z dwóch osób we wsi, które umiały czytać i pisać, a przynajmniej się podpisywać. To on nauczył Helenę czytać. 

„...nie umiałabym się tak szczerze i gorąco modlić

” Helena-Faustyna miała wrodzoną wrażliwość religijną, od dziecka odczuwała, choć nie umiała tego nazwać, powołanie do życia zakonnego i doznawała nadprzyrodzonych przeżyć. I chociaż rodzice nie umieli jej pomóc w rozeznaniu powołania, religijna atmosfera domu miała na nią duży wpływ. Stanisław Kowalski wprowadzał Helenę, podobnie jak pozostałe dzieci, w życie religijne, uczył swoim przykładem pobożności. Po pracy czytał dzieciom religijne książki czy artykuły z czasopism, które prenumerował. Ze wspomnień rodzeństwa, ale też z zapisków św. Faustyny w „Dzienniczku”, można wnioskować, że bardziej niż matka pobożny był ojciec. To on pielgrzymował do Częstochowy, skąd przywiózł krzyż i fajansowe figurki Jezusa i Maryi, stojące odtąd na stole w pokoju. Stanisław Kowalski codziennie rano śpiewał głośno Godzinki o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, nucił „Kiedy ranne wstają zorze”, a w Wielkim Poście Gorzkie Żale. „Wstawał pierwszy, gdy rodzina jeszcze spała i – nie zważając na dzieci ani też zmęczoną i przy dzieciach w dzień i w nocy zapracowaną matkę – śpiewał głośno i zawzięcie swoje Godzinki, pragnąc nade wszystko uczcić Najświętszą Pannę. Matka, ledwo żywa, prosiła lub nawet gniewała się za to budzenie jej. Nic nie pomogło...” – wspominało rodzeństwo. Była to, można powiedzieć, pobożność twarda, ale konsekwentna. Codziennie wieczorem rodzice z dziećmi klękali do pacierza. Helena była pod wrażeniem postawy ojca – silnego, twardego mężczyzny, który modlił się na kolanach.

W takiej postawie widziała go, gdy w 1935 roku przyjechała z Wilna do Głogowca, zaalarmowana ciężką chorobą matki. Widząc, jak ojciec się modli, napisała: „(...) zawstydziłam się bardzo, że ja po tylu latach w zakonie nie umiałabym się tak szczerze i gorąco modlić, toteż nieustannie składam Bogu dzięki za takich rodziców” („Dzienniczek”, 398). 

Ojciec trwał w uporze

Posłuszeństwo Heleny ojcu, a z drugiej strony stanowczość, a nawet upór Stanisława Kowalskiego długo były przeszkodą w realizacji powołania przyszłej świętej. Było to powodem jej bólu i rozdarcia między byciem posłuszną ojcu ziemskiemu a Bogu Ojcu. Aby zrealizować życiowe powołanie i wstąpić do zgromadzenia zakonnego, Helena musiała więc sprzeciwić się woli pierwszego. To było dla niej bardzo trudne doświadczenie. Stanisław Kowalski otwierał przed Heleną świat wiary taki, jaki znał sam, jak go przeżywał. Nie potrafił wytłumaczyć córce jej przeżyć duchowych, bo sam nie miał takich, co można zrozumieć, ale nie miał też na tyle wrażliwości, by chcieć towarzyszyć córce w jej drodze wewnętrznego rozwoju. Mała Helena widząc zatem, jak ojciec i matka zbywają ją lekceważącym: „Przywidziało ci się”, gdy opowiadała o blasku, który widziała, o Maryi, aniołach budzących ją w nocy, by się modliła, zamknęła się w sobie.

Gdy już dowiedziała się o życiu zakonnym i zrozumiała, że ono jest jej powołaniem, Stanisław Kowalski długo nie pozwalał córce wstąpić do zakonu. Kilkakrotnie w sposób zdecydowany, podobnie jak matka, odmawiał. Helena prosiła o to kilka razy, gdy miała 16–17 lat i po skończeniu 18 lat. Ojciec znajdował wiele kontrargumentów, głównie finansowych – nie miał na posag wymagany wówczas przez zakony. Na nic zdały się zapewnienia Heleny, że „żadnych pieniędzy nie potrzebuje”, bo „sam Pan Jezus zaprowadzi ją do klasztoru”. Dla Kowalskich na pewno ważne było, że Helena, pracując w mieście, przysyłała pieniądze do domu, przynosząc ulgę w biedzie.

Nie wiadomo, jak długo ten stan by trwał, gdyby nie upomniał się o nią sam Jezus, gdy ukazał się na innej potańcówce – w parku Wenecja w Łodzi w 1924 roku. Helena po tym wydarzeniu natychmiast wyjechała do Warszawy, szukając zgromadzenia, które ją przyjmie. Na pół roku zerwała kontakt z rodziną, by jej nie szukała i nie próbowała wymóc zmiany decyzji, co musiało być dla niej bardzo trudne. Ojciec długo trwał w uporze. Nie przyjechał na obłóczyny córki do Krakowa w 1926 roku. Ale był już na jej ślubach wieczystych w klasztorze w Krakowie 1 maja 1933 roku.

Stanisław Kowalski pogodził się z wyborem córki. Dwa lata później siostra Helena-Faustyna po tym, jak pożegnała się z rodzicami w Głogowcu, widząc ich po raz ostatni, zanotowała: „Ojciec, matka i matka chrzestna wśród łez błogosławili mi i życzyli jak największej wierności łasce Bożej, i prosili, żebym nigdy nie zapomniała, jak wiele mi Bóg łask udzielił, powołując mnie do życia zakonnego” („Dzienniczek”, 402).

Stanisław Kowalski zmarł w 1946 roku.

Ewa K. Czaczkowska jest autorką m.in. książek „Siostra Faustyna. Biografia Świętej” oraz „Cuda świętej Faustyny”. 

TAGI: