Afrykańskie rekolekcje

Beata Zajączkowska

publikacja 20.09.2015 06:00

O pierwszej pustelni w sercu Afryki i o ludziach uczących księdza wiary z o. Maciejem Jaworskim OCD rozmawia Beata Zajączkowska.

O. Maciej Jaworski archiwum o. Macieja Jaworskiego O. Maciej Jaworski
karmelita od 10 lat pracujący w Rwandzie i Burundi, obecnie na studiach specjalistycznych w Kenii. Pomysłodawca pierwszej pustelni w sercu Afryki. Z reporterskim zacięciem wędruje szlakiem współczesnych męczenników, zbierając świadectwa wiary afrykańskiego Kościoła, o czym pisze w pasjonujących książkach: „Kwemera, czyli wierzyć”, „Wierzyć w nurcie Nilu”.

Beata Zajączkowska: Wybudował Ojciec pierwszą w Rwandzie pustelnię. Okazała się hitem. Na wolny termin trzeba czekać miesiącami. To niezwykłe w Afryce!

O. Maciej Jaworski OCD: Pustelnia powstała z okazji Roku Kapłańskiego, by dać księżom przestrzeń pogłębiania swego powołania i odpoczynku w samotności przy Bogu…

I co się okazało?

Że jest zajmowana głównie przez świeckich. Jedną z pierwszych była Claudinne, 60-letnia Rwandyjka, pracująca w międzynarodowej organizacji pomocowej. Przyszła na dwa tygodnie samotności. Poprosiła jedynie o picie. Na koniec pobytu zapytałem, skąd ten radykalny post, a ona na to: „W intencji świętości naszych kapłanów”. Powiedziała, że kiedyś tylko narzekała na księży, a teraz za nich pości. Z koleżankami z pracy odmawia też za nich Koronkę do Bożego Miłosierdzia.

Przyjeżdża również Eugeni, która przebaczyła koledze z klasy. Zamordował on jej mamę i najbliższych. Użył do tego motyki, którą przez lata pomagał uprawiać im pole przy domu. W jednym z więzień wspiera ona kobiety, które uczestniczyły w ludobójstwie, a dzisiaj opiekują się dziećmi innych więźniarek.

Ale pustelnia to nie jest coś zwyczajnego w Afryce…

W Afryce liczy się wspólnota, a samotność jest podejrzana. W filozofii bantu mówi się: jestem, ponieważ jesteśmy. Indywiduum jest częścią wspólnoty i tylko ze względu na nią istnieje i ma wartość. Dlatego korzystających z rekolekcji w pustelni prowadzimy tak, aby nie uciekali od świata, ale by ukrywając się, pomagali innym, inaczej, na sposób duchowy. Droga indywidualnego uświęcania się w oderwaniu od wspólnoty jest tu trudna do przyjęcia, wiarę przeżywa się we wspólnocie.

Mówiąc o Afryce, najczęściej ukazujemy jej bolączki i potrzeby, zapominając o jej ogromnym potencjale.

Afryka kojarzy się z biednymi dziećmi, plemiennymi konfliktami i głodem. A to bardzo niepełny obraz, nawet nieprawdziwy. Benedykt XVI porównał Czarny Kontynent do płuc świata. A mówiąc o wartościach, którymi te płuca oddychają, podkreślił trzy – sens prymatu Boga w życiu człowieka, poczucie więzi rodzinnych i dziecko jako dar od Boga.

Da się zrozumieć kulturę afrykańską bez Boga?

W Rwandzie Bóg jest nazywany Imana i jest integralną częścią kultury. Imana jest przyczyną wszystkiego. I próba rozdzielania spraw Bożych od ludzkich nie udaje się. W tradycyjnych lepiankach kiedyś znajdował się mały otwór – zwierciadło Boga. Wierzono bowiem, że Bóg widzi przez nie życie rodziny i może nią się zaopiekować.

Afrykańska rodzina to nie tylko rodzice z dziećmi, ale szerokie klany. Tradycyjny podział ról w klanie, np. kto zaopiekuje się którym dzieckiem w razie śmierci rodziców, jest czymś naturalnym i cementuje więzi. Małżonkowie nie są zostawieni sami sobie.

Ciekawe, że np. w Rwandzie trudniej dostrzec bezdomnych aniżeli we Francji. W razie dramatów rodzinnych zawsze znajdzie się ktoś, kto przygarnie opuszczonego. W tym roku w całej Rwandzie rozwiązano wszystkie państwowe i kościelne sierocińce. Skierowano sieroty do rodzin zastępczych. Bo zdrowy rozsądek mówi, że dziecko jest owocem rodziny i tam powinno się wychowywać.

Dziecko jest wciąż darem, czy już staje się przeszkodą do realizacji osobistych marzeń?

Dziecko rozumiane jest jako dar, jednak nie jest stawiane na piedestale, nie ma takich praw jak w Europie, jest elementem większej wspólnoty, która jest wartością nadrzędną. Dziecko zapewnia ciągłość, trwanie rodzinie i klanowi, jest znakiem nieśmiertelności. Ograniczanie dzietności, które Zachód proponuje dziś Afryce w imię rozwoju i walki z ubóstwem, jest sprzeczne z duchem tego kontynentu.

Na granicy między Kenią a Somalią powstaje mur chroniący przed dżihadystami. Islamiści z Al Szabab postawili chrześcijanom ultimatum: przejście na islam albo śmierć… Czy islam zmienia Czarny Kontynent?

Próba ekspansji jest bezsporna, choć strategie różne. Islam we wschodniej Afryce jest obecny od dziesięciu wieków, jednak był ograniczony do terenów wybrzeża Oceanu Indyjskiego. Przez wieki Arabowie kojarzyli się Afrykanom z handlarzami niewolników, bo ten handel organizowali. W głębi kontynentu procent wyznawców islamu jest niski. Fala XIX-wiecznej ewangelizacji praktycznie ogarnęła całe społeczeństwa tej części Afryki. Kraje takie jak Kenia czy Tanzania scalają chrześcijaństwo, a wybrzeże, z historyczną obecnością kultury swahili i większości muzułmańskiej, staje się przyczółkiem ekspansji islamu. Ta linia podziału zarysowuje się coraz wyraźniej.

W jaki sposób ta ekspansja się odbywa?

Strategie ekspansji są różne, zarówno te krzyczące cierpieniem niewinnie zabijanych chrześcijan, czyli zamachy, jak i ekonomiczno-polityczne. W centrum Kampali, miasta, które wkrótce odwiedzi Franciszek, na wskroś chrześcijańskiego, na centralnym wzgórzu stanął największy w Czarnej Afryce meczet. Jego budowę sfinansował Muammar Kaddafi. Poruszający jest widok maleńkiego kościółka, miejsca kaźni męczennika św. Mathiasa Mulumby w Kampali, stojącego w cieniu niewyobrażalnie przestronnego meczetu w sercu stolicy Ugandy, o prawie 100 proc. populacji chrześcijańskiej. Islam rozpycha się coraz śmielej, żądając reprezentacji w rządach, respektowania kalendarza świąt muzułmańskich itp.

Chrześcijanie przegrywają w konfrontacji z islamem?

Tak to wygląda. Wstrząsający jest widok tysięcy chrześcijan wyrzucanych z Sudanu. Zamknięci w obozach na przedmieściach Chartumu są znakiem kończącej się epoki XVI wieków obecności wyznawców Chrystusa na tych terenach. Po ich śmierci z wyczerpania lub po wywiezieniu do Sudanu Południowego chrześcijaństwo pozostanie tu tylko jako „ciekawostka archeologiczna” na terenach Pustyni Nubijskiej. Siostra Teresa, polska misjonarka pracująca w obozach dla sudańskich uchodźców, jest świadkiem tego exodusu. Obrazy stamtąd nie zostawiają wątpliwości, coś w Afryce się zmienia.

Męczeństwo to dziś jakiś znak szczególny Czarnego Lądu...

Tak, wielu chrześcijan cierpi i są coraz bardziej zmęczeni niepewnością, gdzie wybuchnie kolejna bomba. Wszechobecne patrole przypominają o poziomie napięcia. Chrześcijanie w Afryce są często kojarzeni z zachodnim światem. Na nich skupia się nienawiść ekstremistów islamskich do zachodniego świata. To nie wojna religijna, ale starcie cywilizacji.

Ostatnio zauważyłem, że mój nigeryjski współbrat dzwoni do rodziny w poniedziałki. Zastanowiło mnie to. Po kilku miesiącach zapytałem o to. Odpowiedział, że „przecież bomby u nas wybuchają z reguły w niedzielę, więc chcę sprawdzić, czy wszyscy żyją”. Są regiony w świecie, gdzie iść na niedzielną Eucharystię to jak zagrać w rosyjską ruletkę.

Podobnie jest w Egipcie, Sudanie, Ugandzie, Etiopii…

Tak, bardzo podobnie. Arcybiskup Addis Abeby – stolicy Etiopii, który na ostatnim konsystorzu został kardynałem, opowiadał kiedyś o swoich 7-miesięcznych „rekolekcjach” w celi śmierci, gdzie czekał na egzekucję w czasie krwawego reżimu komunistycznego w Etiopii. Zaprowadził mnie do starszego mężczyzny, który właśnie wyszedł z więzienia.

To nawrócony komunista, który odsiedział 15 lat za współpracę z reżimem. Siwiutki mężczyzna opowiadał mi, jak arcybiskup odwiedzał ich w więzieniu i mówił o miłości Jezusa. Ten człowiek został katechistą w więziennej parafii, a potem obiecał św. Józefowi, że jeśli wyjdzie żywy z więzienia, będzie do końca życia sprzątał kościół mu poświęcony, w którym żona modliła się o jego nawrócenie. Wyszedł z więzienia i sprząta. A żona już tylko dziękuje, o nic nie prosi.

Największa lekcja wiary, jaką dostał Ojciec w Afryce...

Trudno wybrać. Przypomina mi się znajomy kapłan, Dennys. Podczas ludobójstwa w Rwandzie był odważny, próbował temperować rozpalone z nienawiści głowy swoich współplemieńców. Między innymi w naszym klasztorze pomógł uratować kilkanaście klarysek. Po wojnie został oskarżony o współudział w rzeziach. Po 4 latach uniewinniony wrócił na parafię.

Po kilku latach nocą w Wielki Czwartek przyjechał samochód i wyciągnięto go z łóżka. Dostał 30 lat bez możliwości odwołania. Gdy go ostatni raz odwiedzałem, powiedział mi, że przez całe życie starał się być posłuszny biskupowi i przyjmował wszelkie decyzje bez szemrania. A na starość to jego oskarżyciele wybrali mu ostatnią parafię. Szeptem, by nie słyszał uzbrojony strażnik pilnujący nas gorliwie, dopowiedział: „Jestem im za to wdzięczny, bo tu więźniowie są często jak owce bez pasterza”.

Inne świadectwo: gdy głosiłem rekolekcje dla karmelitanek w Egipcie, pojechałem do kościoła Koptów, gdzie cztery lata wcześniej wybuchła bomba na koniec nabożeństwa noworocznego. Spotkałem rodziny ofiar. Pewien mężczyzna, który stracił wtedy żonę i trzy córki, na koniec rozmowy powiedział mi: „Ojcze, Bóg wie lepiej, po co to wszystko”. Mimo cierpienia w oczach żadnej nienawiści w sercu. Podziwiam tych ludzi.

TAGI: