Piekło pogranicza

Dawid Wildstein

publikacja 04.09.2015 06:00

Suruç i Kobane. Dwa sąsiadujące ze sobą miasta leżące na pograniczu turecko-syryjskim. Konieczny przystanek dla tysięcy uchodźców uciekających przed terrorem Państwa Islamskiego. Odwiedziliśmy Kurdów – chrześcijan w obozach dla uchodźców na pograniczu spływającym krwią.

Jeden z obozów  dla syryjskich uchodźców na obrzeżach tureckiego  miasta Suruç Piotr Apolinarski Jeden z obozów dla syryjskich uchodźców na obrzeżach tureckiego miasta Suruç

Stambuł, okolice placu Taksim. Tłum, gwar, w kolorowych knajpach alkohol leje się strumieniami. Świat zabawy i beztroski. Ale i w taką przestrzeń wkrada się wojna, toczona tysiąc kilometrów dalej na południe. Tuż przed naszym przyjazdem policja spacyfikowała kurdyjską demonstrację. Na imprezie w hostelu spotykamy grupkę Kurdów, w rozmowie pojawiają się elementy polityczne. Dość standardowe. Złe historie o rządzie tureckim, o IS, jakaś nadzieja, że jednak coś się uda zrobić. I nagle jeden z nich wyznaje: „Ale wiesz, tak naprawdę to ja wierzę w Armagedon. Może tak wygląda początek końca tego wszystkiego…”.

Tylko strachu nie brakuje

Tysiąc kilometrów dalej, na pograniczu, ziemia płowieje. Kraj- obraz staje się momentami pustynny, podmuchy wiatru wzbijają przy drodze pył, który tworzy małe trąby powietrzne. Upał i spiekota powodują, że kolory rdzewieją. Dojeżdżamy do Suruç, maleńkiego miasta granicznego między Turcją a Syrią. Położone jest kilka kilometrów obok Kobane. Suruç to jedno z miejsc, do którego masowo uciekają syryjscy uchodźcy. Na obrzeżach miasta, w jego okolicach i na pograniczu powstają dla nich obozy. Znaczna część z uciekinierów to ludzie z Kobane, opuszczenie domów okazało się jedynym ratunkiem przed atakami Państwa Islamskiego.

Kurdowie byli przez całe dekady realną siłą na południu Turcji. Jednak w związku z wojną w Syrii udało im się przez ostatnie lata, walcząc z IS, zdobyć kontrolę nad znacznym obszarem pogranicza turecko-syryjskiego i stworzyć tam zalążki autonomii, na kształt tej, która funkcjonuje już w Iraku, wokół Irbil. Tę „dominację” kurdyjską bardzo mocno widać w Suruç i okolicach. Znaczna część obozów jest kontrolowana przez kurdyjskie ugrupowania. Zdarza się, że setki osób przechodzą z lepiej zaopatrzonych obozów kontrolowanych przez Turcję do tych kurdyjskich. Gdy pytamy ich dlaczego – odpowiadają: „Tam są szykany i agresja jak w więzieniu”.

Obozy to zbiorowiska utopionych w pyle i żarze namiotów, otoczonych drutem kolczastym. Brakuje w nich wszystkiego: leków, ubrań, środków higieny, także jedzenia. Z powodu upałów jedzenie psuje się błyskawicznie, a w obozach brak lodówek. Uchodźcy śpią całymi rodzinami w małych namiotach. Ścisk jest tak duży, że czasem część rodziny przenosi się na zewnątrz. Jednak są rzeczy, których w obozach nie brakuje. Napięcia, strachu, koszmarnych wspomnień. Nie ma tu nikogo, kto by nie stracił kogoś bliskiego, wiele osób zginęło w okrutny sposób. Boją się, że pod obozy podejdą wojownicy Państwa Islamskiego i będą ich zabijać.

W opowieściach powraca wątek współpracy między IS a częścią sił tureckich działających na pograniczu. Wiele osób opowiada o tym, jak Turcy umożliwiali fanatykom zbliżanie się do obozów. W związku z ostatnimi zamachami terror się rozszerza. Do części obozów Kurdowie nie wpuszczają już nikogo – ze strachu przed kolejnymi eksplozjami. Z tego powodu w obozach działa też rodzaj uzbrojonej „samoobrony”, na wypadek konieczności walki. W ten sposób obozy te stają się de facto terytorium kurdyjskim, na które boją się wkraczać tureccy policjanci.

Noc w namiocie uchodźców

Na pograniczu trafiamy na blokadę sił tureckich. Nocą. W tym regionie, zwłaszcza o tej porze, lepiej na nich nie wpadać. Oczywiście Europejczycy nie mają czego się bać ze strony Turków. Jednak na pograniczu szybko strzelają, a nocą nie bardzo da się rozpoznać narodowość celu. Może być więc nieprzyjemnie, musimy się wycofać. Tyle że nie bardzo mamy gdzie. Pomagają nam… uchodźcy z pobliskiego obozu, kontrolowanego przez siły kurdyjskie. W ten sposób ci, którzy przyjechali opisywać i pomóc, sami stają się dłużnikami uciekinierów. Ironia losu.

Noc spędzamy w namiocie jednej z rodzin. Małżeństwo z pięciorgiem dzieci. Opiekują się nami, dają nam jeść mimo naszych oporów (wiemy, jak brakuje jedzenia w obozach), śpią na zewnątrz, zostawiając nam miejsce w namiocie. Opowiadamy sobie nawzajem o losie naszych narodów. Kurdowie przypominają w pewnym stopniu Polaków. Naród od wieków pod swoistymi zaborami, rozdzielony między największe potęgi regionu, które współpracują ze sobą i zrobią wszystko, żeby nie dopuścić do powstania niezależnego Kurdystanu. Kurdowie są więc niesamowicie przywiązani do swoich symboli narodowych.

Rano można ruszyć dalej. Trzeba się rozstać. Decydujemy się zostawić im prezent. Polską flagę, którą wzięliśmy ze sobą w podróż. Mężczyzna przyjmuje prezent. Z szacunkiem składa flagę i podaje kobiecie. Ta milczy przez chwilę, delikatnie ją głaszcze i mówi: „Dziękujemy Wam. To zaszczyt. Odbędzie się pogrzeb naszego wojownika, męczennika z Kobane, zamordowanego przez Państwo Islamskie, położymy ją wraz z nim do grobu”.

Rasmi z miasta Kobane

Stoimy na szczycie wzgórza, z którego możemy „podziwiać” panoramę syryjskiego miasta Kobane. Ktoś, kto był tam wcześniej, powiedział mi, że miejsce to przypominało mu zdjęcia Warszawy z czasu powstania. Coś w tym jest. Gruzy, ruiny, miasto rozerwane na części. Szkielety domów, podziurawione pociskami artyleryjskimi mury. Metalowe bebechy. Przypomniałem sobie, gdzie widziałem wcześniej taki obraz zniszczenia. Na przedmieściach Doniecka. Był to efekt wielomiesięcznego ostrzału rosyjskiego. Ale tam nie było już cywili. W Kobane wciąż żyją ich tysiące. I przybywają kolejni. Uchodźcy chcą wracać do swojej ziemi. Więc wracają i często giną.

W jednym z obozów spotykamy Rasmi. To Kurdyjka w średnim wieku, mieszkanka Kobane. Siedzimy w kucki w jej namiocie. Częstuje herbatą. Powoli snuje swoją opowieść: – Przyszli nocą, nikt się nie spodziewał. Strzały, wybuchy, płomienie. Mieliśmy szczęście, uznali, że nasz dom jest pusty. Przeżyliśmy jako jedyni z całej ulicy. Zginęła moja przyjaciółka Aisha, zaledwie dwa dni wcześniej wyszła z obozu. Widziałam jej ciało, a obok uciętą głowę.

Rodzina Rasmi przeżyła, chowając się w piwnicy. Godziny w ciemności, bez jedzenia i picia. I ucieczka przez góry. Odpieranie ataków terrorystów z Państwa Islamskiego. Sama strzelała. W końcu musiała bronić swoich dzieci. Jej wspomnienia, zdjęcia na telefonie. Okrutne. Oderwane kończyny, wyrwane kawałki ciała, rozprute brzuchy niemowląt, śmierć pod gruzami. Gdy człowiek myśli, że to już szczyt bestialstwa, przychodzą jeszcze mocniejsze obrazy. Mała łazienka, wciśnięto w nią na siłę kilkanaście ciał. To zwłoki małych dziewczynek, większość nie skończyła 10 lat. Z pokrwawionej masy ludzkiej wystają kosmyki włosów, kokardki, różowe trampki. Kobiece głowy kładzione na gzymsach domów, nabijane na metalowe pręty. Rasmi opowiada, że na własne oczy widziała, jak bojownicy IS przekraczali nie niepokojeni granicę turecko-syryjską.

Przysłuchuje się jej córka, śliczna dziewczynka. Ma jakieś 9 lat. Historie nie robią na niej wrażenia. Ona i tak chce wracać do Kobane. Chodziła tam do szkoły muzycznej. Śpiewała. Z kolegami i koleżankami. Wie, że nie wszystkich już spotka. Rasmi na zakończenie mówi spokojnym głosem: – To już na zawsze w nas zostanie. Przekażcie te historie innym. Ta potrzeba podzielenia się swoją historią jest wśród mieszkańców obozów powszechna. Słyszymy wiele wspomnień takich jak Rasmi. Ale nikt nie poprosił nas nigdy o pomoc. Jedyne, czego chcieli, to byśmy opowiedzieli ich historie.

Umrę za chrześcijan

W obozach z łatwością można spotkać członków kurdyjskich bojówek walczących z Państwem Islamskim. Bo to teren, w mniej lub bardziej oficjalny sposób, wyjęty spod władzy tureckiej. Ta „pierwsza linia” frontu walki z IS jest też niezwykle ważna dla losu uchodźców. To dzięki kurdyjskim bojówkom tworzone są korytarze terytorialne, którymi mogą uciekać ludzie, których czeka śmierć ze strony IS, czyli głównie chrześcijanie i syryjscy Kurdowie. Można wręcz odnieść wrażenie, że oddziały kurdyjskie za punkt honoru postawiły sobie pomoc wszystkim, którzy są prześladowani przez fanatyków z Państwa Islamskiego.

W jednym z obozów spotykamy Nihata. To członek oddziału kurdyjskiego działającego na pierwszej linii, obok Kobane. „Wracaj, zabili właśnie naszą matkę” – to ostatnie słowa, jakie Nihat usłyszał od swojego brata. Telefon odebrał w środku nocy. Próbował wrócić, ale okazało się, że Turcy akurat zwiększyli siły pograniczne i zablokowali przejście. Zdołał dostać się do Kobane dopiero nad ranem. Było już za późno. Zamordowano 16 członków jego rodziny. On miał szczęście – w czasie masakry był w obozie. Chociaż Nihat nie uważa tego za szczęście.

Nihat jest wysokim, wytatuowanym mężczyzną. Ma oczy nabiegłe krwią. Intensywnie gestykuluje. – To tchórze, Dawid. Przychodzą nocą, mordują nasze kobiety i dzieci, potem uciekają. To tchórze – podkreśla. Widać, że nasza rozmowa sprawia ból Nihatowi. Przywołuje wspomnienia nocy, gdy jego rodzinie podrzynano gardła. – To już nie jest zwyczajna wojna, Dawid. To walka o zemstę i istnienie. Gdziekolwiek będzie Państwo Islamskie, ja tam będę i będę ich zabijał. I każdy, kogo chce zniszczyć Państwo Islamskie, jest moim przyjacielem. Chronię go, będę o niego walczył. Umrę za chrześcijan – zapewnia. Takich Nihatów są setki…

Warto zauważyć pewien paradoks historii. Otóż naród, którego członkowie ryzykują dziś własne życie, by chronić chrześcijan, prawie sto lat temu sam uczestniczył w ludobójstwie Ormian. Być może to, co się dzieje dziś, jest jakąś formą odkupienia?

Jak oni trzymają się wiary!

W tych koszmarnych warunkach, wśród obrazów i wspomnień piekła, strachu, wiara w Ukrzyżowanego trwa. W obozach zdarzają się też nawrócenia. Okazuje się, że Ten, który cierpi dla ludzkości, staje się ukojeniem w tej beznadziejnej sytuacji. W Kobane, wśród gruzów, tworzy się nowa wspólnota chrześcijańska, ma w planach budowę kościoła. W historii Chrystusa i jego pierwszych wyznawców uchodźcy odnajdują pespektywę sensu – przyrównując swój los do męczenników z pierwszych wieków. Postrzegając Krzyż i jego ciężar jako cud. Ksiądz zajmujący się uciekinierami opowiada: – W obliczu tego koszmaru nie tracą wiary. Oni mnie uczą, jak mam wierzyć. Ich wiara staje się nawet silniejsza – staje się najważniejszym elementem życia. Trzymają się jej z całych sił, jakby bez niej mieli zniknąć.

Opowiadam kapłanowi o europejskim strachu przed falą uchodźców. Chwilę się zastanawia i mówi: – Rozumiem ten strach. Ale wiem też, że każdy chrześcijanin musi być zawsze gotowy do drogi. Że powinien zawsze, w pewnym sensie, pozostać obcym. Oni nam teraz o tym przypominają.

Przez większość naszego pobytu korzystamy z gościnności znajdującego się w Suruç „centrum kulturowego”. Kilkupiętrowy budynek, miejsce spotkań Kurdów. To tu świętują koniec ramadanu, tutaj organizują wieczorki filmowe, podczas których wspominają swoich męczenników zamordowanych przez Państwo Islamskie. W ogrodzie bawią się dzieci. Centrum jest też miejscem spotkań dla wolontariuszy i dziennikarzy chcących pomóc uchodźcom.

Półtora dnia po naszym wyjeździe w centrum kulturalnym Suruç wybucha bomba. Rozrywa kilkadziesiąt osób, giną także kobiety i dzieci. Wśród ofiar Kurdowie i europejscy wolontariusze. Tego samego dnia Kurdowie dokonują egzekucji dwóch policjantów tureckich, którzy mieli współpracować z zamachowcami. Zamach w Suruç staje się dla tureckiego przywódcy Erdoğana pretekstem do rozpoczęcia „antyterrorystycznej operacji”. Jej oficjalnym celem ma być Państwo Islamskie, wszystko jednak wskazuje na to, że prawdziwym wrogiem dla Erdoğana są Kurdowie, i to oni mają być ofiarami. Warto jednak pamiętać, że dziś to Kurdowie są tymi, którzy na pierwszej linii walczą z IS. I to dzięki działaniom grup kurdyjskich tysiące uciekinierów ocaliło życie. Erdoğan bombarduje dziś tych, którzy ratują chrześcijan. Dlatego każdy atak Turcji na pozycje kurdyjskie to śmierć ludzi, których Kurdowie nie uratują, bo będą musieli bronić się przed turecką armią.

Tragedia kurdyjska polega na tym, że ludzie ci są właściwie bez szans. Mają trzech potężnych wrogów – Turcję, Państwo Islamskie oraz Asada – którzy dążą do zniszczenia najdrobniejszego przejawu autonomii i niezależności kurdyjskiej. Przeciwstawić im mogą tylko swoją odwagę. Ale to za mało. Dodatkowo Turcja jest zbyt ważnym sprzymierzeńcem Zachodu na Bliskim Wschodzie, by ten mógł realnie powalczyć o prawa Kurdów. Zaś klęska Kurdów zmniejszy szanse przeżycia tysiącom uciekinierów, w tym chrześcijanom. Już teraz pogranicze spływa krwią, codziennie giną ludzie. Wszystko wskazuje na to, że będzie coraz gorzej. Gdy pytam o tę sytuację jednego z wojowników kurdyjskich, ten odpowiada: – Musimy wygrać. Za dużo krwi męczenników już spłynęło do ziemi.

Możesz pomóc

Kurdowie, chrześcijanie, których barbarzyństwo Państwa Islamskiego zmusiło do ucieczki, proszą o pomoc. Brakuje im wszystkiego. Najbardziej: lekarstw, środków higienicznych, ubrań, pokarmu dla noworodków i małych dzieci, żywności. Stowarzyszenie „Pokolenie” organizuje konwój humanitarny do Suruç i Kobane. Kupione za zebrane pieniądze leki, jedzenie i ubrania, chciałbym osobiście zawieźć do Suruç i Kobane. Pieniądze można wpłacić na konto: ING Bank Śląski o. Katowice 46 1050 1214 1000 0023 2833 5191

TAGI: