Ciastka od matki Marceliny

Agata Puścikowska

publikacja 13.08.2015 12:22

Mur z kamieni. Za murem stary ogród. I Biały Klasztor. A im jesteś bliżej, tym bardziej pachnie. Słodko, słodziej i najsmaczniej.

Siostra Daria prezentuje wyjątkowe wypieki:  serduszka z okazji ślubu zaprzyjaźnionej młodej pary roman koszowski /foto gość Siostra Daria prezentuje wyjątkowe wypieki: serduszka z okazji ślubu zaprzyjaźnionej młodej pary

Do ciastkarni Biały Klasztor prowadzi kilka schodków. W środku stoliki, ekspres do kawy. I lada, a za nią słodkości wszelakie. Ciasteczka, ręcznie robione i zdobione pierniki, kuszące smakołyki o oryginalnych nazwach. Brzoskwiniowe wydmy, tofik, pod pierzynką. Wiadomo: w kuchni trzeba i z sercem, i z polotem. Wtedy lepiej smakuje. Więc mieszkańcy Nowego Sącza chętnie przychodzą na latte z najpyszniejszą drożdżówką w mieście. A i coraz więcej turystów, odwiedzając miasto, specjalnie wybiera się do cukierni. Bo być w Nowym Sączu i nie zjeść ciastek od sióstr niepokalanek – to wręcz nie wypada. Bo to właśnie siostry niepokalanki pięć lat temu stworzyły wyjątkową cukiernię: ze słodkościami pieczonymi naturalnie, bez polepszaczy, konserwantów. Samo zdrowie, choć słodkie.

Słodki szczytny cel

Pomysł był prosty: wykorzystując stare zakonne przepisy i korzystając z doświadczeń prowadzenia szkoły gastronomicznej dla dziewcząt, stworzyć ciastkarnię, która będzie się wyróżniać jakością wypieków, smakiem i zapachem. Będzie po prostu najlepsza. A zyski ze sprzedaży pozwolą na bezpłatne funkcjonowanie szkoły gastronomicznej dla dziewcząt, którą na terenie Białego Klasztoru prowadzą niepokalanki. Wiele trudu, ogrom pracy. Ale udało się! Obecnie, dzięki sprzedaży słodkości, kształci się u niepokalanek kilkadziesiąt dziewcząt. Niektóre z nich, jak pani Agnieszka, absolwentka, być może również znajdą zatrudnienie w ciastkarni. Pani Agnieszka (matura w 2007 r.) dwoi się i troi, by na czas zdążyć z babeczkami. Babeczki z ciasta półkruchego, malutkie i chrupiące po upieczeniu, będą nadziewane masami z kajmaku, czekolady i innych dobrodziejstw.

– U sióstr pracuję już 4 lata. Wcześniej nauczyłam się tu fachu. Szkoła była dobra: trzeba było się rzetelnie uczyć i panowała dyscyplina. A w cukierni zajmuję się wszystkim po kolei, ale najchętniej robię torty (w kilku smakach) i pierniki (niemal każdy jest inny) – opowiada. Pani Agnieszce cukierniczego kroku dotrzymuje Kinga, jej rodzona siostra. Babeczki skończone, można zabrać się za zdobienie pierników. Spod wprawnych palców pani Kingi wyłania się słodka koronka. Z lukru naturalnego: na pół kilograma cukru pół szklanki białek. Oraz barwnik. – Zawsze mamy dużo pracy. Ale przed świętami zamówień jest zatrzęsienie. Sama się dziwię, że dajemy radę – śmieje się pani Kinga. – Wtedy trzeba dokładnie przemyśleć, jak rozłożyć pracę, żeby wszystko się udało. Klienci muszą być zadowoleni.

Drożdżówki z serca

W drugim pomieszczeniu kończą się piec drożdżówki. Z jagodami przyniesionymi wprost z nowosądeckich lasów, ze słoneczną morelą i białym, świeżutkim twarogiem. Takim z małej mleczarni, nie z supermarketu. Jeszcze trzy minuty i pani Maria wyjmuje obłędnie pachnące bułeczki z gorącego pieca.

– My tu pieczemy jak w domu, jak dla siebie. Nie za dużo, żeby codziennie były świeże wypieki i żeby nic się nie marnowało – tłumaczy. – A jaka dobra atmosfera tu panuje. Jestem w ciastkarni od roku i bardzo sobie chwalę tę pracę. Wcześniej pracowałam w różnych miejscach i nie wszędzie było tak miło... – dodaje. Natomiast pani Teresa u sióstr pracuje aż 10 lat. Najpierw w zakonnym refektarzu, potem w szkole. – Tu się żółtka z cukrem na białą masę ubijają. Potem dodam ser biały, masę budyniową, na końcu pianę z białek. I sernik będzie: prosty i smaczny – opowiada pani Teresa.

– Ale robimy też inne serniki. Na przykład „sernik z Kędziorem”. Żeby zabawniej brzmiało – śmieje się pani Teresa. – Dzieeeeń doooobryyyy!!! – przez okienka zaglądają maluchy. Gdy idą na plac zabaw, zawsze któreś zajrzy, bo zapachy nęcą... – A jak mnie mama odbierze, to przyjdę na ciastko z kremem! – chwali się jakiś przedszkolak. Bo w Białym Klasztorze, tuż po sąsiedzku, siostry niepokalanki  prowadzą też przedszkole.

Chlebuś i inne

Ale nie samymi ciastkami i drożdżówkami człowiek żyje. Czasem potrzebuje też chleba. Więc i chleb tradycyjny piecze się w blaszanych formach. Ale najpierw, wieczorem dnia poprzedniego, s. Daria, kierowniczka ciastkarni, przygotowuje w wielkiej misie rozczyn. Miesza z wodą mąkę żytnią, dodaje zakwas. Kilka godzin później zakwas jest już gotowy. Po dodaniu ziaren słonecznika, pestek dyni, innych zdrowych dodatków i oczywiście mąki staje się najprawdziwszym ciemnym chlebem. – Pieczemy chleb na zakwasie i na drożdżach. Amatorzy naszego chleba nawet z daleka przyjeżdżają, bo kto raz skosztuje chleba z Białego Klasztoru, nie zapomni tego smaku – uśmiecha się s. Daria.

– Tylko klienci muszą się spieszyć, żeby nie zabrakło! Chleb, rogaliki i wyjątkowe rurki z wyjątkowym nadzieniem zawsze szybko znikają. A co to za wyjątkowe nadzienie? Dość powiedzieć, że nie tylko jest słodkie, ale również... mocne. I stanowczo nie dla dzieci. W ostatniej sali miła pani coś nuci pod nosem i zmywa stos naczyń. – Pracuje się na chwałę Bożą. Każdy ma swoją misję, każdy ma specjalne zadanie. A jak je dobrze wykona, to i szczęśliwy jest.

Z matematyczki – menedżer

Siostra Daria zaprasza na degustację. Drobniutkie owsiane ciasteczka są jej ulubionymi. To zresztą nic dziwnego, bo nie dość, że subtelne w smaku i kruche, to  jeszcze dietetyczne. – Pracuję w ciastkarni rok. Wszystkiego musiałam się uczyć od początku, bo... jestem matematyczką i pracowałam wiele lat w zawodzie. Na szczęście nasze panie wszystko doskonale potrafią zrobić. Pomagam im, w czym mogę, ale tak naprawdę one są mistrzyniami.

Uczyły się od najlepszych: sióstr z naszego zgromadzenia. Przepisy wynajdywała s. Eugenia, doskonaliły je nasze panie kucharki. Teraz już wszystko toczy się własnym rytmem, ja doglądam. Obecnie nie tylko sprzedajemy na miejscu, ale też prowadzimy sprzedaż wysyłkową. Oczywiście wysyłamy tylko te ciastka, które przetrwają podróż. Siostra Daria prowadzi do malutkiego pokoju na tyłach klasztoru. Pokój, cela właściwie, ma dwa wejścia: od strony ogrodu, jakby ze świata, i drugie – łączące celę z klasztorem. – Oto cela naszej założycielki, bł. matki Marceliny Darowskiej. Matka Marcelina dbała o nowoczesne, a jednocześnie osadzone w tradycji wychowanie i kształcenie młodych kobiet.

Była zakonnicą, a jednocześnie matką (wcześnie owdowiała). Miała czas i dla swojego zgromadzenia, i dla córki Karoliny. Stąd dwoje drzwi... A nasza praca? I w szkole, i w przedszkolu, i w tej ciastkarni jest kontynuacją dzieła założycielki... W kącie celi, w wielkiej drewnianej szafie, leżą stare księgi kucharskie. Z końca XIX w. Może i matka Marcelina z nich korzystała? Większość przepisów jest mocno egzotyczna jak na współczesne gotowanie. Raki, kuropatwy, inne przedziwne składniki. Ale są i desery, są i przepisy na ciasta. Nie tak znowu skomplikowane. – Być może spróbujemy kiedyś sięgnąć i po przepisy z tych ksiąg. Może kolejne ciasta nazwiemy na cześć naszej założycielki... Nazwiemy te ciastka „marcelinki”. Tylko muszą być najlepsze.