Czas się zatrzymał

publikacja 17.08.2015 05:30

O niepozornym zdarzeniu na Podhalu, które miało nieprawdopodobny wpływ na polski Kościół, z Markiem Nowickim rozmawia Marcin Jakimowicz.

Marek Nowicki – dziennikarz telewizyjny, współautor książki „Upili sie młodym winem” poświęconej początkom  Odnowy w Duchu Świętym  w Polsce Jakub Szymczuk /FOTO GOść Marek Nowicki – dziennikarz telewizyjny, współautor książki „Upili sie młodym winem” poświęconej początkom Odnowy w Duchu Świętym w Polsce

Marcin Jakimowicz: 40 lat temu ks. Blachnicki zapisał: „Otwieramy się na Odnowę w Duchu Świętym”. Zaczęły się wakacje. Polska towarzysza Edwarda ruszyła tłumnie na urlop…

Marek Nowicki: To, że ks. Blachnicki otworzył ruch oazowy na Odnowę w Duchu Świętym, było początkiem ogromnego łańcucha wydarzeń. Pierwsza konsekwencja tej decyzji? Tysiące członków ruchu zaczyna w 1975 r. gorąco przyzywać Ducha Świętego, wołać o Jego ogień. Ks. Franciszek wiosną zarządził Nowennę do Ducha Świętego, a całą formację tego roku oparł na tej rzeczywistości. I jak to zwykle bywa, gdy Duch Święty jest gorąco przyzywany, nie daje na siebie długo czekać. (śmiech) Zstępuje z mocą.

Nam łatwo się o tym mówi. Wiemy już, w jaki sposób zstępuje. Ale ówcześni oazowicze to były „świeżaki”. Nie mieli jeszcze takiego doświadczenia….

Wołali o pomoc. Przyzywali nową, nieznaną rzeczywistość. To była dla nich abstrakcja, nie byli bogaci w doświadczenia, obserwacje. Myślę, że dlatego to ich wołanie było niezwykle cenne. Na letnie rekolekcje została przygotowana przez moderatora teczka, w której były artykuły poświęcone Odnowie w Duchu Świętym, darom nadzwyczajnym, zjawisku chrztu w Duchu. Młodzi mieli więc teoretyczne zaplecze. Wołali przede wszystkim o to, by Duch ożywił ich wiarę. Na tym zależało ks. Blachnickiemu. Widział, że ruch jest na rozdrożu.

Był pokorny, nie rozeznawał na własną rękę.

To prawda. Na przełomie lat 1974 i 1975 ruszył do kamedułów na Srebrną Górę. Prosił o. Piotra Rostworowskiego o rozeznanie, czy otwarcie się na Odnowę jest dobrą decyzją. W oazie dochodziło do napięć. Część najbliższych współpracowników ks. Franciszka nie była, delikatnie mówiąc, zachwycona tą perspektywą. Stąd podróż do krakowskich eremów i konsultacje.

Pół roku po odpowiedzi o. Rostworowskiego: „Obraliście dobry kierunek” kończy się pierwszy turnus oazy na Podhalu...

…a w Murzasichlu na Budzowym Wierchu trwa wielkie sprzątanie. Grupka animatorów jest wyraźnie zmęczona. Wynika to jasno z ich relacji. Podsumowują turnus, są trochę przygnębieni, że nie wszystko się udało, tak jak planowali, że mogło być lepiej. Nie ma żadnej euforii, ale raczej takie młodzieżowe smędzenie.

Klasyka gatunku…

Tak. (śmiech) Wieczorem cała ekipa poszła do pokoju kolegi. Był zaziębiony, dostał kataru. Młodzi zaczęli gadać. O różnych rzeczach. W końcu rozmowa zeszła na tematy duchowe, a po jakimś czasie spontanicznie przerodziła się w modlitwę. I nagle ci wszyscy animatorzy doznali czegoś niezwykłego: realnego poczucia Bożej obecności. Czuli – to charakterystyczne dla chrztu w Duchu – że zatrzymał się czas. Czas stanął w miejscu. Dlaczego? Bo przyszedł Ten, który jest ponad czasem… Wspólny mianownik tego doświadczenia? Ogromne, przeszywające doświadczenie obecności Boga. „On jest wśród nas!” – młodzi poczuli to niemal fizycznie. Chcieli wykrzyczeć z mocą i radością: „On jest tutaj!”. Ich modlitwa nabrała nieznanego dotąd żaru. To ciekawe, bo było to zwykłe spotkanie, zwykła rozmowa i najzwyklejsza w świecie modlitwa. I wtedy przyszedł Duch. Nie mogli już zasnąć, nie potrafili rozejść się do pokojów…

Co zrobili?

Mieli w sobie ogromne pragnienie Eucharystii. Napisali na kartce: „Chcemy Mszy świętej” i w ciemnościach ruszyli przez Murzasichle. Do „Wdowca”, jak nazywano dom, w którym skończył się inny turnus oazy. W środku nocy wparowali do ks. Bogdana Giertugi. Nie spał. Zobaczył, co się święci i żywo zareagował na opowieść młodych. On – jak wspominał później – czuł, że to, co przynieśli, nie było z nich.

Rzadki obrazek: wierni w środku nocy przychodzą do księdza i proszą o Mszę…

I to, dodajmy, „bardzo ożywieni wierni”. (śmiech) Ich zachowanie może zrozumieć jedynie ktoś, kto miał podobne doświadczenie wylania Ducha. Animatorzy mieli szczęście: trafili do ks. Bogdana – genialnego kapłana, Bożego człowieka.

Mógł zareagować jak wielu złośliwych komentatorów, którzy zarzucają, że to podejrzane doświadczenie kupione w promocyjnej cenie od zielonoświątkowców. Rodzaj choroby zakaźnej.

Słyszę takie głosy. A jednak wydarzenie w Murzasichlu pokazuje, że to nie jest rodzaj handlu zamiennego, to nie żaden import/eksport. Duch działa, jak chce i kiedy chce. To podstawa naszej wiary, Ewangelii. Spotkanie z Jezusem jest fundamentem wiary. Przecież chrzest w Duchu Świętym to spotkanie żywego Boga, nic więcej. Takie samo jak przed dwoma tysiącami lat. Takie samo, jakie było udziałem Bartymeusza, Zacheusza. Ci ludzie spotykali Jezusa i ich życie ulegało całkowitej przemianie, kończyło się uzdrowieniem.

Wracamy na Podhale. Po północy rozpoczęła się Eucharystia. Trwała…

…do białego rana… Ks. Giertuga zobaczył entuzjazm tych młodych. Wiedział jedno: oni nie udają. Widział, że nie przeczytali tego w książkach, że przed chwilą doświadczyli czegoś, czego sami nie potrafią jeszcze nazwać. Msza trwała do świtu (była długa modlitwa powszechna, uwielbienie, homilie na rekolekcjach oazowych były wówczas dialogowane).

Bardzo dotyka mnie to, że prorok, który zapowiadał te wydarzenia, głosił, pisał, nauczał, sam w nich… nie uczestniczył. Ks. Blachnickiego nie było przecież na Podhalu.

Pamiętajmy, że on miał podobne doświadczenie. Już w więzieniu, zamknięty w celi śmierci, doświadczył czegoś, co według mnie było chrztem w Duchu Świętym. Czegoś, co absolutnie przemieniło, przeobraziło jego życie. Kilka dni po doświadczeniu z Murzasichla, poinformowany przez uczestników i ks. Giertugę, przyjechał na Podhale. Na rekonesans. Rozmawiał z młodymi. Ks. Blachnicki niezwykle uważnie słuchał, ale sam raczej nie zabierał głosu. Milczał. To niezwykła biblijna zasada, którą często stosował.

A jednak – opowiadają świadkowie – niezwykle przejął się tą historią, odwoływał się do niej do końca życia. Zrozumiał, że „Duch Święty przejmuje w oazie inicjatywę”.

Tak. To wynika z dokumentów oazy. Już w materiałach podsumowujących tamten rok formacji pisał o tym, że nastąpiło poruszenie. Zresztą po tym doświadczeniu Duch Święty zaczął objawiać się w podobny sposób w wielu innych miejscach na mapie Polski.

Minął rok. 30 czerwca 1976 r. władze zorganizowały wiece potępiające „warchołów” z Ursusa i Radomia i popierające towarzysza Gierka. A młodzież znów ruszyła na rekolekcje…

Na turnusach w Murzasichlu pojawiły się opisane przez św. Pawła dary epifanijne. Duch przyszedł z jeszcze większą mocą. Zaczął przeobrażać oazy. Młodzi prorokowali, śpiewali w językach. Ks. Blachnicki z całą stanowczością i odpowiedzialnością zawyrokował: to jest od Boga. Potwierdzał to też ks. Marian Piątkowski, który sam rok wcześniej (w 1975 r.) w Krościenku złożył niezwykle mocne świadectwo o tym, jak przeżył w Rzymie chrzest w Duchu Świętym. Ks. Blachnicki widział sprawy jasno: mamy do czynienia z bardzo silnym wylaniem Ducha Świętego. W Kościele nad Wisłą pojawił się nowy powiew, nastąpiło przebudzenie modlitewne. Ludzie wracali z rekolekcji oazowych przemienieni, z nieznanym dotąd żarem.

Ks. Peter Hocken twierdzi, że Ruch Światło–Życie był największym przebudzeniem duchowym w powojennej Europie. Wszystkie te przebudzenia miały wspólny mianownik: zaczynały się od jednej osoby, jednego Bożego szaleńca, który zaczął płonąć. Desperacko szukałkrólestwa, dniem i nocą wołał o ogień.

Tak to działa. (śmiech) Lista takich przełomów jest bardzo długa. Wystarczy wspomnieć papieża Leona XIII, który już na początku XX w. wołał o Boży ogień dla Kościoła, o nowe wylanie Jego łask. To zapomniane historie. My zazwyczaj powołujemy się na Sobór Watykański II, a przecież on nie wziął się z niczego, nie powstał w próżni. W Kościele jest wspaniała kontynuacja apostolska, ciągłość. Ks. Blachnicki był prorokiem. Nie wiem, co by się stało, gdyby przed 40 laty nie podjął pewnych decyzji. To nie był teoretyk! W 1978 r. sam ruszył do Stanów Zjednoczonych, by zetknąć się z tamtejszą Odnową Charyzmatyczną. W 1980 r. na rekolekcjach dla pań ze Wspólnoty Niepokalanej Matki Kościoła w Gorzkowie, opowiadając o Odnowie w Duchu Świętym, z błyskiem w oku rzucił: „A u nas się to zaczęło w Murzasichlu!”.

Ks. Andrzej Grefkowicz, porównując doświadczenie Murzasichla do tego, co wydarzyło się w 1901 r. w Topeka (początek Kościoła zielonoświątkowego) czy w lutym 1967 r. w Pittsburgu (charyzmatyczne przebudzenie w Kościele katolickim), stwierdził, że miały one wspólny mianownik. Nad ludźmi, którzy doświadczyli nowego duchowego poruszenia, nikt się nie modlił! To oni bardzo mocno pragnęli Ducha, wołali o Niego, tęsknili za Jego przyjściem. A On nie mógł nie odpowiedzieć.

Jan Kowalski nie łączy wydarzeń w podhalańskiej wsi z upadkiem muru berlińskiego…

A ks. Blachnicki wiedział, że to właśnie doświadczenie duchowe jest w stanie przeobrazić Polskę. To świadczy o jego prorockiej intuicji. Byliśmy w kleszczach totalitarnego państwa, w kraju stacjonowały wojska sowieckie, słowo „wolność” było jedynie pustym sloganem, a ks. Franciszek wołał: „Teraz jest czas łaski. Teraz!”. Komunizm zaczął się rozpadać właśnie w latach 70. Służba Bezpieczeństwa lekceważyła duchowe doświadczenia oazowiczów. „To rodzaj jakiejś młodzieżowej histerii” – uważano. A one właśnie – jak pokazuje czas – okazały się ważne dla Kościoła.