Chcę ci powiedzieć, że...

Karolina Pawłowska

publikacja 13.08.2015 06:00

My nie jesteśmy żniwiarzami, nie wiemy, jakie będą zbiory. Tańczymy, śpiewamy, modlimy się i… siejemy – wyjaśniają prostą logikę akcji.

 Do Przystani zapraszały ulotki i bezpośredniość ewangelizatorów Karolina Pawłowska /Foto Gość Do Przystani zapraszały ulotki i bezpośredniość ewangelizatorów

Przez trzy dni wcielali ją w życie na jednym z kołobrzeskich trawników i wśród uczestników największego w Polsce festiwalu techno.

Dmuchany kościół i inne haczyki

Boga nie ma! – krzyczy w stronę sceny młody chłopak, triumfalnie wznosząc puszkę z piwem. – Ależ jest! I pytał o ciebie – uśmiechowi s. Dolorosy trudno się oprzeć. Krzykacz wyraźnie traci rezon, tym bardziej że na ewangelizatorach takie manifesty nie robią większego wrażenia. – Co wy bierzecie?! – rzuca z przekąsem inny przechodzień. – Jezusa! – odkrzykują i zachęcają, żeby też spróbować. Najczęściej jednak skaczący i śpiewający ludzie w czerwonych koszulkach budzą sympatię albo przynajmniej zainteresowanie, od którego wszystko się zaczyna. Dmuchany kościół, rapująca zakonnica czy tańczący break dance diakon to niezły punkt wyjścia.

– Tańczy w sutannie?! To jak zapalnik: kogoś to zainteresuje, zaintryguje, podejdzie, zapyta. Okazuje się, że jestem człowiekiem i można ze mną rozmawiać. Choćby o imprezach, o muzyce, o tym, czym żyją. Gdybym zaczął od tego, czym ja żyję, pewnie nie chcieliby słuchać albo bym ich wystraszył i zablokował – wyjaśnia, łapiąc oddech po kolejnym flashmobie dk. Patryk Wojcieszak. – To nie ja mam im powiedzieć, co mają w sercu, ale posłuchać, o czym oni sami mi powiedzą – dodaje.

Nie wszystkim konwencja takiego głoszenia Dobrej Nowiny przypada do gustu. – Nie przemawia do mnie taki „popkatolicyzm”. Masaż z modlitwą o uzdrowienie? Chyba ktoś mocno przesadził – jedna z przyglądających się akcji kobiet odchodzi, kręcąc z dezaprobatą głową. Dla innych ksiądz jeżdżący na rolkach to przykład na to, że warto przełamywać stereotypy. – Zatrzymałem się tylko dlatego, że w życiu nie widziałem czegoś takiego. Fajni, pozytywni ludzie – śmieje się młody mężczyzna, który telefonem komórkowym uwiecznia wyczyny ewangelizatorów. Kilka minut później wdaje się z nimi w długą rozmowę.

Grupa chłopaków krąży wokół księdza. Jeden odważny, chce, żeby się nad nim pomodlić. Po chwili leży na ziemi. – On chciał sprawdzić, czy Bóg istnieje. Sprawdził, padł, wstał jako wierzący – ks. Rafał Jarosiewicz kwituje krótko to, co się przed chwilą wydarzyło. – Jaki ta akcja ma sens? Chłopak, który go przyprowadził, w ubiegłym roku obserwował nas zza płotu, w tym roku przyjechał na rekolekcje. Obejrzał to „od środka” i mówi: to wszystko prawda. Teraz przyprowadza jednego po drugim tubylców z całego osiedla. I mówi im: Bóg istnieje – wyjaśnia szef diecezjalnej Szkoły Nowej Ewangelizacji.

Tańczę dla Jezusa

Dmuchany kościół mija kawalkada samochodów zmierzających do kołobrzeskiego amfiteatru. Siostra Dolorosa w stronę każdego z nich wyciąga ulotkę z napisem: „Jezus o ciebie pyta”. Większość trafia do celu.

– Reakcje są różne, ale raczej życzliwe. Inni są zdumieni, jeszcze inni przybierają lekceważącą pozę. I pod tym lekceważeniem kryje się człowiek. Potem przychodzi taki wytatuowany twardziel z piwem w ręku i pod wpływem miłości Boga zrzuca maski – kiwa głową albertynka z Siedlec, jedna ze 160 ewangelizatorów z całej Polski, która wzięła udział w tegorocznej edycji Przystani z Jezusem.

Stanowisko Przystani nieprzypadkowo wyrasta przy ulicy wiodącej do amfiteatru. Na wielkim, trzydniowym Sunrise Festival bawi się tam tysiące fanów techno. – Kilka lat temu sama tam tańczyłam w strefie VIP. I powiem wam, że te samochody, te ciuchy, pieniądze, alkohol, to jest nic niewarte – Aśka daje mocne świadectwo. – Któregoś dnia, po kolejnej ostrej jeździe, koleżanka dała mi małą książeczkę z Nowenną Pompejańską. I mówi: jak jesteś taka cwana, robisz pompki, brzuszki, to spróbuj odmawiać trzy Różańce dziennie. No, co to dla mnie! Kupiłam sobie różaniec. Po trzech dniach zrozumiałam, co może Jezus. Jak może uleczyć wszystkie rany, które głównie sama sobie zadawałam. Można mieć bardzo dużo rzeczy: piękne samochody, wille, imprezy i grubą kasę. I nie mieć nic, oprócz kaca. Jezus mi dał pokój i radość. Dzisiaj też tańczę, ale dla Niego – opowiada z zapałem ewangelizatorka z Rzeszowa.

Stefa duchowej walki

Prawdziwe wyzwanie zaczyna się, gdy zachodzi słońce, a oddalone o kilkaset metrów elektroniczne party się rozkręca. Ewangelizatorzy nie mają wątpliwości, że wchodzą na terytorium wroga. – Wcale nie chodzi tutaj o ludzi, tylko o duchowego wroga – mówi Magda Plucner. – To wcale nie jest łatwe, bo mocno dotyka nas samych, wiemy, z kim mamy do czynienia. Ale z drugiej strony idziemy przecież w łasce Boga, w Jego mocy, i doświadczamy niesamowitego działania Pana – dodaje i opowiada o rozmowie z dziewczyną, którą ewangelizatorzy odwiedli od popełnienia samobójstwa. Takich historii nie brakuje na Przystani.

– Ja po raz pierwszy zobaczyłam nieszczęśliwych ludzi. To, że mają wypasione samochody i ciuchy to nie sprawia, że stają się szczęśliwi. Widać to w ich oczach. Patrząc na te niekiedy bardzo młode dziewczyny, dziwię się, jak można podeptać swoją godność i wartość. Płacą 500 zł za bilet, ubierają się jak k… i zataczając się, stoją 10 godzin w kolejce, żeby dostać się za festiwalową bramę. To jest szczęście? Albo wyrzucenie w naszym kierunku butelki z taksówki. Ale mimo wszystko do nas przychodzą i szukają pomocy – opowiada Magda Halak z Gryfic.

Wśród tłumnie przemieszczających się imprezowiczów nie brakuje tych, którzy zażyli więcej niż dźwięki. Jaki jest sens iść z kerygmatem do tych, którzy ledwie trzymają się na nogach? – Gdybym miała tak na to patrzeć, to równie dobrze mogłabym zostać w domu. Rzadko kto na Sunrise jest trzeźwy. Ja sieję. Jeden będzie pamiętał, że ze mną rozmawiał, inny nie. Jednemu wpisałam swój numer telefonu, jak zabełkotał: jak masz na imię, dopisałam: „Bóg ciebie kocha”. Jeśli będzie chciał zadzwonić, na pewno się nie pomyli – tłumaczy Magda Plucner. – Otrzymałam też ofertę fantastycznie spędzonej nocy. Nie gorszę się tym. To przecież jest ich świat, co oni mogą zaproponować dziewczynie? No to pytam: OK, ale co dalej? Co jeszcze możesz mi zaproponować? Mówię, że możemy spędzić razem tę noc, ale na moich warunkach. A co to za warunki? No i zaczyna się rozmowa o Bogu – śmieje się ewangelizatorka.

Nie o żniwa

Trzydniowy maraton głoszenia to wyzwanie. – Spałam po trzy godziny na dobę, więc nie bardzo wiem, jak się nazywam, ale z drugiej strony czuję ogromną siłę – przyznaje Magda Halak, chociaż nie ukrywa, że po ludzku czasami trudno przełamać się i podejść do człowieka, który ledwie trzyma się na nogach. – Ale od razu przypomina mi się to, co jest napisane przy przytułku w Kalkucie, gdzie siostry myją i opatrują bezdomnych: „to jest ciało Chrystusa”. To trudne zobaczyć w tych ludziach Jezusa. Po to przed Przystanią mieliśmy rekolekcje, żeby wyjść na ulicę z zupełnie nową optyką – opowiada.

– To niesamowite być współpracownikiem Jezusa. On prowadzi nieustanną akcję poszukiwawczą, a ty wiesz, że pozwolił ci być Jego narzędziem – mówi Zuza Zuzuelska, koordynatorka Przystani. – Przyszedł do nas młody mężczyzna, który w kółko powtarzał, że zazdrości nam naszej wiary. On sam był bardzo poraniony, rozwiedziony, samotny. Powiedzieliśmy mu to, co wszystkim: Bóg cię kocha. Modliliśmy się z nim i o niego, żeby Pan dał mu łaskę, odpowiedział na pragnienie jego serca. Wielki, twardy facet odchodził stąd ze łzami w oczach. Nie płakał z powodu tego, co mu mówiłam, tylko dlatego, że spotkał Jezusa – wyjaśnia.

Biskup Dajczak, przygotowując ewangelizatorów do wyruszenia na akcję, przypominał im, że mają nie myśleć o żniwach. – Ja nie patrzę, czy ci ludzie, z którymi rozmawiałam, pójdą rano do kościoła, czy zaczną się modlić, czy nie. Wiem, że jeżeli oddadzą życie Jezusowi, to On się nimi zajmie, przyprowadzi do sakramentów. Nas posłał, żebyśmy siali. Więc siejemy, jak umiemy – kiwa głową Magda.

TAGI: