W salkach im duszno

kk

publikacja 03.08.2015 06:00

Bycie misjonarzem to nie tylko katechizacja i przygotowywanie do sakramentów. Aby dotrzeć do człowieka, czasem trzeba wyruszyć na górską włóczęgę.

 Na podróż do wnętrza groty zdecydowała się tylko część uczestników górskiej wyprawy Archiwum ks. Witolda Lesnera Na podróż do wnętrza groty zdecydowała się tylko część uczestników górskiej wyprawy

Misjonarz z naszej diecezji i nasz były szef ks. Witold Lesner jest na Kubie już przeszło 9 miesięcy. Postanowiliśmy sprawdzić, co u niego słychać. Miewa się dobrze, a nawet myśli o przyjeździe z Kubańczykami na Światowe Dni Młodzieży do Krakowa w przyszłym roku. Na razie jednak wybrał się z młodymi na górską wędrówkę. – To była ich inicjatywa. Chcieli wspólnie spędzić ze sobą czas. Do mnie przyszli tylko zapytać: „Y qué Padre, podemos?” (I jak, ojcze, możemy?). Z czasem pomysł z jednego dnia wydłużył się do dwóch oraz poszerzył o osoby z dwóch kolejnych parafii. Ostatecznie do parafii św. Józefa w miejscowości Guisa, w której jestem proboszczem, przyjechało ponad 20 osób – opowiada ks. Witek.

Msza na Wzgórzu Nieba

Nocne oglądanie filmu, Msza odprawiana w górach i kilkugodzinna wędrówka do Rio Macho złożyły się na całość wyprawy. – W piątek po południu wynajętą guaguitą (miniautobusem) przyjechali goście z sąsiednich parafii i – jak to u Kubańczyków bywa – rozpoczęliśmy od meriendy (podwieczorku, przekąski): bocadillo (kanapki) i refresco (napój). Później, by nas trochę rozruszać, Vitico, który jest parafialnym animatorem muzyki, ale i dyplomowanym animatorem kultury, poprowadził śpiew. Ale nie były to pobożnościowe piosenki, lecz karaibskie szlagiery. Inne u młodych Kubańczyków nie przejdą – tłumaczy misjonarz. – Później spaghetti, a po nich film „Bóg nie umarł”. W założeniu mieliśmy iść wcześnie spać, bo wstawanie planowane było na 5.00 rano, ale to się nie udało. Dopiero około 1.00 zrobiło się cicho. Młodzież spała w parafialnej salce. Następnego dnia pobudka skoro świt, szybkie śniadanie i wyjście w góry. Na postoju, po wejściu na pierwszy szczyt, była Msza św.

– Piękne widoki w jej przeżywaniu bardzo pomagały. A później dalsza droga. Kolejny szczyt nosił nazwę Loma del Cielo (Wzgórze nieba). I faktycznie na tę nazwę zasługiwał, jeśli pod uwagę wziąć krajobraz – opowiada ks. Witold. – Dotąd szliśmy łatwym szlakiem. Później było znacznie trudniej. Weszliśmy w gęsty, górzysty las. I odtąd właśnie można było usłyszeć pierwsze: „Ya no puedo mas” (Już więcej nie mogę). Jednak zawsze znalazło się męskie ramię spieszące z pomocą. I uśmiech, i słowa pociechy: „No tengas miedo, te ayudaré” (Nie bój się, pomogę ci) – dodaje. Po kolejnej godzinie przebijania się przez las wędrowcy zobaczyli zielonkawą taflę wody. To Rio Macho! – Mnie osobiście okolica przypominała nasze Pieniny... Zanim ostatni dotarli na miejsce, pierwsi już się kąpali. A było warto. Chłodna woda koiła zmęczenie. I znowu był czas na meriendę. Tym razem suchary z majonezem. Oni naprawdę to lubią! A później to już każdy robił to, na co miał ochotę.

Niektórzy nie wychodzili z wody, inni grali i śpiewali, grali w piłkę, a niektórzy prowadzili poważne dysputy – mówi misjonarz. – Większość odważyła się zanurzyć w ciemność pobliskiej groty. Z pochodniami, z błyszczącymi od emocji oczami, niekiedy na czworakach, a czasami nawet czołgając się, doszliśmy do wewnętrznego jeziorka i stalaktytów... Po południu, w drodze powrotnej, jeszcze częściej można było słyszeć: „No puedo! Y todavía, falta mucho?” (Nie mogę. Dużo jeszcze brakuje?). – Ale jednak już po powrocie, a szczególnie przy pożegnaniu, często powtarzały się słowa: „Hasta prócima vez!” (Do następnego razu!) lub „Padre, cuándo otra excurión?” (Ojcze, kiedy następna wycieczka?) – uśmiecha się ks. Witold.

Si Dios quiere!

Duszpasterstwo młodzieży na Kubie nie jest w swojej szczytowej formie. – Nie ma widocznego, zewnętrznego nacisku ze strony władz, by nie mieszać się w sprawy wiary, ale jednak aktywne bycie w Kościele nie jest modne. Niemniej młodzież w grupkach parafialnych jest. Szału nie ma, ale są. Dla przykładu – w parafii w Guisie, liczącej 37 tys. mieszkańców, regularnie w spotkaniach uczestniczy 6–7 osób, a w „godzinie szczytu” jest ich dwa razy tyle. Jednak już na diecezjalne wielkanocne spotkanie młodych z parafii pojechało niemal 30 osób. Młodzi mają świecką animatorkę i plan formacyjny. Pomagają również w duszpasterstwie, m.in. w śpiewie, katechizacji, przygotowaniu do sakramentów, a także we wszystkich 8 „comunidades” (wspólnotach), które tworzą parafię – tłumaczy ks. Witold. – Na mój gust, brakuje jednak kubańskim duszpasterzom pomysłu, co z nimi i dla nich zrobić. Nie za bardzo można organizować pielgrzymki piesze czy rekolekcje typu oazowego, a w ścianach salek katechetycznych im duszno. Nie mają też żadnych wzorców, do których mogliby się odnieść. Mam nadzieję, że w związku z tym uda się zorganizować jakąś konkretną grupkę na przyszłoroczne Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. Si Dios quiere! (Jeśli Bóg pozwoli!), jak często powtarzają – dodaje.

TAGI: