Dwa razy próbowałem...

publikacja 05.08.2015 05:30

O otwartych parafianach, zamkniętych kościołach i pewnym nie do końca przypadkowym spotkaniu z Kristapsem Oliŋšem, uczącym się w metropolitalnym seminarium w Rydze, rozmawia ks. Piotr Sroga.

– W Olsztynie przyjęto mnie jak przyjaciela – mówi Kristaps Zdjęcie ks. Piotr Sroga /Foto Gość – W Olsztynie przyjęto mnie jak przyjaciela – mówi Kristaps

Ks. Piotr Sroga: Jak to się stało, że odbywasz praktykę duszpasterską w Olsztynie? Czy to normalne na Łotwie, że klerycy na wakacje wyjeżdżają za granicę?

Kristaps Oliŋš: Zapytałem mojego biskupa o taką możliwość i ten się zgodził. Chciałem pojechać do Niemiec, ale biskup postawił warunek, że najpierw muszę odbyć praktykę w Polsce. Chciał, żebym nauczył się języka polskiego i poznał Kościół jeszcze nie zarażony liberalizmem. Mnie chodziło o poznanie Kościoła na świecie, w różnych krajach. Po praktyce w Polsce chciałbym pojechać jeszcze do Niemiec i Irlandii. Moim celem jest także poznanie różnych form duszpasterstwa. Jestem eurofilem; bardzo lubię Europę i jej historię.

Przez cztery tygodnie będziesz pomagał w parafii pw. Matki Bożej Fatimskiej w Olsztynie. Jakie są Twoje pierwsze wrażenia?

Robię to, co mi zleci ks. Marian, tutejszy proboszcz. Rozdaję Komunię św., zbieram tacę, a ostatnio byłem na wyprawie kajakowej z ministrantami. Najważniejsze jest jednak, żebym podszkolił język polski. Kazań nie mówię, ale dużo rozmawiam z ludźmi. Zostałem tu przyjęty jak przyjaciel. Ci, których do tej pory spotkałem, byli wspaniali. Jeśli chodzi o parafię, to muszę powiedzieć, że tak dużo ludzi w kościele jeszcze nie widziałem. Na Łotwie na nabożeństwa uczęszcza o wiele mniej wiernych. Tutaj Kościół jest żywy. W mojej diecezji pracuje 14 księży, a w metropolii ryskiej jest w seminarium duchownym także 14 kleryków.

Jaka jest historia twojego powołania do kapłaństwa? Społeczeństwo łotewskie jest silnie zsekularyzowane, a tu młody człowiek decyduje się być kapłanem...

Jestem jedynym katolikiem w mojej rodzinie. Ojciec był ochrzczony u luteran, ale nie ma z nimi żadnego kontaktu. Mama, tak myślę, nie jest w ogóle ochrzczona. Tak samo moje dwie siostry. Bardzo wcześnie zdecydowałem się pójść do seminarium, już w szkole średniej. To był szok dla moich kolegów z klasy. Zaczęli mówić do mnie „pastor”. Wzbudziło to także ich zainteresowanie. Pytali: „Dlaczego wierzysz w Boga?”, „Dlaczego chcesz być księdzem?”. W klasie byłem wtedy jedynym praktykującym katolikiem. Wszyscy okazywali zainteresowanie dyskusją na tematy związane z Bogiem. Nieustannie musiałem bronić chrześcijańskich wartości. Nie byłem w tym całkowicie samotny, bo w klasie była jeszcze jedna dziewczyna – niepraktykująca katoliczka, która jednak mnie popierała. Moi koledzy mówili mi, że marnuję życie, kiedy dowiedzieli się, że idę do seminarium.

Jak to się jednak stało, że nieochrzczony młodzieniec poszedł drogą powołania kapłańskiego – pomimo obojętności religijnej rodziny?

Od dzieciństwa interesowałem się historią. Przez to doszedłem do pytania o sens życia. Kiedy czytałem o wielkich postaciach z historii świata, zadałem sobie to pytanie. Potem pojawiło się pytanie o śmierć. A miałem wtedy kilkanaście lat. Poszukując sensu, zapytałem sam siebie: „Ile czasu masz jeszcze na to?”. Pojawił się taki egzystencjalny lęk. Jednocześnie w podręcznikach historii natrafiłem na dzieje krzyżowców. Zafascynowało mnie to, że ofiarowali często całe swoje życie dla Boga, w którego wierzyli. Pomyślałem sobie wtedy: „Dam szansę temu Bogu”.

W jaki sposób dałeś Mu szansę?

Poszedłem do kościoła. Była to niedziela i trafiłem do baptystów. Było ciekawie, ale chciałem ich odwiedzić też w tygodniu, a tu kościół był zamknięty. Spróbowałem następnego dnia i to samo – kościół zamknięty. Poszedłem do innej świątyni, do luterańskiej, i tam drzwi były zamknięte. Wtedy pomyślałem sobie, że pastor jest pewnie zajęty, bo musi się zająć swoją rodziną. Wtedy też przyszła myśl, że celibat nie jest taki zły. (śmiech) Po tych próbach powiedziałem Bogu: „Dwa razy próbowałem. Mam dość. Kiedy umrę i Cię spotkam, to mam usprawiedliwienie, bo mi nie pomogłeś”.

Ale się nie zniechęciłeś?

Właściwie to był „przypadek”. Poszedłem pewnego dnia na spacer i spotkałem po drodze księdza, szedł w sutannie i miał maltański krzyż. Widziałem taki krzyż w podręcznikach do historii. Nie miałem jednak wtedy odwagi go zaczepić i poszedłem dalej. Któregoś dnia jechałem tramwajem i zobaczyłem tego samego kapłana przed kościołem – odmawiał Różaniec. Postanowiłem pójść do tego kościoła. Po Mszy św. poszedłem do zakrystii i powiedziałem, że chcę przyjąć chrzest. Usłyszałem: „Najpierw musisz się przygotować”. I tak się stało. Potem pojawiło się powołanie do kapłaństwa. Pamiętam dokładnie Wielki Piątek, kiedy ludzie podchodzili do krzyża i go adorowali. Pamiętam ich twarze pełne autentyczności. Wtedy pomyślałem, że dla nich warto poświęcić życie.

Jak zareagowała Twoja rodzina?

Nie mieli nic przeciwko mojemu chrztowi, ale gdy zacząłem chodzić w tygodniu do kościoła, myśleli, że to jakaś sekta. Ojciec wiedział coś na temat Kościoła katolickiego i wszystkich uspokoił. Kiedy powiedziałem, że chcę wstąpić do seminarium, nie znieśli tego. Ojciec pojechał nawet na rozmowę do księdza. W rozmowie z mamą powiedziałem: „Nie możesz powiedzieć, że przez Kościół jestem gorszy. Popatrz na moje oceny – są coraz lepsze. Jestem też lepszym człowiekiem”. Obecnie jedyną osobą, która mnie wspiera, jest moja babcia. 

TAGI: