Spacer po linie

Marcin Jakimowicz

publikacja 23.07.2015 06:00

Nie tylko spacerował po linie, wdrapywał się na drzewa i miewał prorocze sny. Przeżył wiele zamachów na swoje życie, jego działalność wielokrotnie była torpedowana. Doprowadzał do furii masonów z Turynu.

Najlepsza metoda na młodych? Wyszukiwanie w nich za wszelką cenę dobra, opowiadał ks. Bosco Najlepsza metoda na młodych? Wyszukiwanie w nich za wszelką cenę dobra, opowiadał ks. Bosco
Tomasz Borysewicz /foto gosc

Hasło: „Bosco”. Odzew: „Młodzież”. To pierwsze skojarzenie. I słusznie: założyciel salezjanów stworzył nowy model wychowania. Zakazał wszelkiego rodzaju kar cielesnych. Wprowadził rewolucyjną zasadę, że wychowawca ma być przyjacielem, a nie osobą, która nadzoruje i wymierza uczniom odpowiedniej kary.

Nie ma jak w domu

Giovanni Melchiorre Bosco (ur. 16 sierpnia 1815 r.) był postacią nietuzinkową. Linoskoczek, sztukmistrz, znakomity gawędziarz (swymi opowieściami już jako nastolatek porywał nie tylko dzieciaki, ale i dorosłych, którzy z zapartym tchem słuchali jego słów). Potrafił świetnie szyć, robić likiery, naprawiać buty i… Bóg wie, co jeszcze. – Nie napisał żadnego podręcznika na temat pracy z młodym człowiekiem – opowiada ks. Przemysław „Kawa” Kawecki, salezjanin, wieloletni duszpasterz młodych, autor projektu Hip-Hop Dekalog. – Własnoręcznie skreślił zaledwie kilkanaście stron esencjonalnych wskazówek na temat wychowania. Był praktykiem. Każdy więc, kto chciał poznać styl pracy ks. Bosco, słyszał najczęściej: „Jeśli chcesz zrozumieć, na czym polega moja metoda, to przyjdź do Oratorium i zobacz, jak to robię…”. W efekcie najlepszym „podręcznikiem”, jaki dostali salezjanie, jest życie i działalność swojego założyciela. My, salezjanie, nie mieszkamy w klasztorach. Jan Bosco nazywał swoje dzieła domami – i kładł salezjanom na serce, aby tworzyli w swoich placówkach rodzinną atmosferę. To przyciągało zarówno młodzież, jak i kolejnych kandydatów do zgromadzenia.

Były to czasy, gdy w jego rodzinnym Piemoncie dokonywały się potężne polityczne i gospodarcze przemiany. Jednoczyły się Włochy, co doprowadzało do wielu społecznych napięć. Młodzież, którą opiekował się ks. Bosco, pracowała w turyńskich fabrykach za marne grosze po 15 godzin dziennie. Jakiego wabika używał? – „Kupował” ich hurtowo za cenę czasu, jaki im poświęcał – wyjaśnia ks. Kawecki. – Nie czekał na młodych w kościele, starał się być tam, gdzie byli oni: w bramach, na ulicach, w miejscach ich pracy. Swojej działalności nie ograniczał do głoszenia kazań i katechez, ale proponował wspólne, ciekawe spędzanie wolnego czasu. Mówił swym współpracownikom: musisz kochać to, co kocha młody człowiek. Organizował zabawy, wycieczki – robił wszystko, aby w wolnym czasie młodzi się nie nudzili, bo jak młodzież się nudzi i wałęsa po ulicach, to szybko zaczynają się problemy… On nie zaczynał od katechizacji, tylko od pierwszego kontaktu – od tego, by być na ulicy. Tam, gdzie po szkole włóczą się dzieciaki.

Znana jest historia Bartłomieja Garellego – bezdomnego chłopaka, który chciał się przespać w zakrystii. Dorwał go zakrystian i chciał go potraktować jak połowa świata, która na dzieci z problemami reaguje agresją. Wtedy wszedł do zakrystii ks. Bosco. Zaczął rozmawiać z przerażonym chłopakiem. „Masz matkę?”. „Nie”. „Masz ojca?”. „Nie”. „Masz dom?”. „Nie”. „Potrafisz czytać i pisać?”. „Nie” „A gwizdać?”. „Umiem!”. „To pogwiżdżmy razem…”. Pokazał nam, salezjanom, że metodą na młodych jest wyszukiwanie w nich za wszelką cenę dobra.

Sen mara, Bóg wiara?

Gdy miał 9 lat, Pan Bóg w widzeniu sennym objawił mu jego misję. Mały Janek, widząc, jak wielkim zainteresowaniem cieszą się występy kuglarzy i cyrkowców, w wolnym czasie szedł do miejsc, gdzie ci popisywali się swoimi sztuczkami, i zaczynał ich naśladować. Później zbierał sąsiadów i zabawiał ich w niedziele i świąteczne popołudnia, przeplatając swoje kuglarskie popisy modlitwą, pobożnym śpiewem i „kazaniem”, które wygłaszał (miał fenomenalną pamięć, więc niczym dyktafon odtwarzał kazania zasłyszane od księży). I w taki sposób Jan Bosco rozpoczął swój spacer po linie, który zakończył się świętością i milionami młodych ludzi, którzy zostali wychowani w jego duchu – duchu radosnej świętości.

– To wielka postać XIX w. – nie ma wątpliwości ks. Jarosław Wąsowicz (jest nie tylko fanem gdańskiej Lechii i duszpasterzem kibiców, ale przede wszystkim salezjaninem, którego pasją jest historia). – Przez wiele swych inicjatyw ks. Bosco wyprzedził Sobór Watykański II. Miał klarowną wizję, wiedział, czego chce. Był budowniczym świątyń. Wybudował wielką bazylikę ku czci Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych w Turynie, na wyraźną prośbę papieża wzniósł też kościół Serca Pana Jezusa w Rzymie (tuż przy stacji Termini, gdzie krzyżują się linie metra i większość linii autobusowych).

Niezwykłe są notatki opisujące pierwszą Mszę, jaką w tym kościele odprawiał ks. Bosco: „Wielkie wzruszenie. Nie mniej niż 15 razy zatrzymywał się przejęty silnym wzruszeniem i wśród łez. Ksiądz Viglietti, który mu usługiwał, musiał mu przypominać, że trzeba dalej odprawiać. Gdy się potem oddalał od ołtarza, rozczulony tłum cisnął się do niego, całując paramenty i ręce, i szedł za nim do zakrystii. Proszono go o błogosławieństwo. »Tak, tak, błogosławię« i rozpłakał się. Ksiądz Viglietti potem zapytał, co spowodowało tak wielkie wzruszenie. Odpowiedział: »Stanęła mi przed oczyma scena, kiedy jako dziesięciolatek widziałem mamę i braci, jak kwestionowali prawdziwość snu. Wtedy Matka Boża mi powiedziała: W swoim czasie wszystko zrozumiesz. Zdaje się, że rozumiem«”.

– Był wydawcą książek katolickich. Wydawał lektury dla młodzieży napisane prostym, przystępnym językiem – przypomina ks. Wąsowicz. – Założył czasopismo salezjańskie (wychodzi do dziś jako „Don Bosco”). Był wielkim apologetą. Walczył z modernizmem. Był bezgranicznie wierny Kościołowi. Ksiądz Bosco prezentował bardzo prosty program: wierności ortodoksyjnej nauce Kościoła. Dlatego przeciwnicy reagowali na niego z taką furią. Był wielkim sługą papiestwa. Podkreślał to na każdym kroku. A to w XIX-wiecznej jednoczącej się Italii działało na wielu ludzi jak płachta na byka. Głosił otwarcie naukę Kościoła w niezwykle trudnych warunkach politycznych. Wszechobecne były postawy antyklerykalne, wrogie papiestwu. Dla masonów, których mocno piętnował, był wrogiem numer jeden. Z jednej strony podkreślał, że Kościół nie może pozwolić na to, by wikłano go w jakąś jedną określoną partię czy wizerunek polityczny, a z drugiej często zalecał katolikom czynne angażowanie się w życie polityczne. Był twardy. Zakładał zakony, gdy liberalna władza zamykała wiele kościelnych placówek. Udało mu się zjednać wiele serc ludzi początkowo nieprzychylnych Kościołowi.

Spotykały go częste szykany. Na przykład ze strony masonerii, którą namiętnie zwalczał. Nie mogli strawić jego płomiennych kazań dotyczących papiestwa. Choć my – salezjanie nie składamy jak jezuici ślubu wierności papieżowi, ks. Bosco wpoił nam mocno: „Macie stawać w obronie ojca świętego. Zawsze i w każdych warunkach”.

Ona zwycięży!

Za początek jego apostolstwa wśród młodych uznaje się 8 grudnia 1841 roku. To nieprzypadkowo święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, której Bosco poświęcił całe życie. Czuł się otoczony murem Jej modlitw – opowiadali najbliżsi współpracownicy. – Pamiętajmy, że w 1854 r. ogłoszono dogmat o niepokalanym poczęciu – opowiada ks. Wąsowicz. – To było niezwykle kontestowane przez świat wydarzenie. A dla katolików żyjących w świecie zapoczątkowanym przez rewolucję francuską Niepokalana jawiła się jako wielki znak zwycięstwa i nadziei. Katolicy wiedzieli, że to „Ta, która depcze głowę węża”. Ksiądz Bosco odwoływał się często do niezwykłej bitwy pod Lepanto, która zatrzymała armadę turecką, do wydarzeń, gdy papież wzywał cały chrześcijański świat do wielkiego szturmu do nieba.

– Bosco był obiektem wielu ataków: przeżył kilkanaście zamachów na swoje życie, jego działalność wielokrotnie była monitorowana przez tajną policję, niektórzy kapłani, którzy gorszyli się jego działalnością, próbowali zamknąć go w szpitalu dla psychicznie chorych – podsumowuje ks. Przemysław Kawecki. – Miał wiele powodów, aby się załamać, ale ciągle powtarzał: „Niech cię nic nie niepokoi. Odwagi – idziemy dalej!”.

TAGI: