GOSC.PL |
publikacja 11.07.2015 05:45
O pierwszych doświadczeniach kapłańskich i prymicyjnych uroczystościach z neoprezbiterami ks. Łukaszem Gawrzydkiem i ks. Tomaszem Stępniakiem rozmawia Marcin Kowalik.
Marcin Kowalik /Foto Gość
Ks. Łukasz Gawrzydek (po lewej) i ks. Tomasz Stępniak 6 lat spędzili razem w seminarium. Teraz dzielić ich będzie 100 km
Marcin Kowalik: Niespełna miesiąc po święceniach otrzymali Księża od biskupa ordynariusza dekrety posyłające do posługi wikariuszowskiej. Co Księżom wiadomo o Waszych pierwszych parafiach?
Ks. Tomasz Stępniak: Ksiądz biskup zdecydował, że będę wikariuszem w parafii Przemienienia Pańskiego w Międzyborowie. Poznałem już część wiernych z tej parafii. Głównie młodych. Byłem z nimi dwukrotnie na wyjazdach wakacyjnych. W czasie jednego z nich posługiwałem jako diakon. Mam więc punkt odniesienia. Czuję się pewniej, bo wiem, że mogę liczyć na pomoc tych osób, gdy zacznę posługę kapłańską w parafii.
Ks. Łukasz Gawrzydek: A ja będę wikariuszem w Górze Świętej Małgorzaty. Pamiętam, że ksiądz proboszcz nas, kleryków, zawsze chętnie gościł. Natomiast parafian pamiętam z wielkiej hojności i życzliwości. Gdy pojechaliśmy tam po płody rolne dla seminarium, samochód, choć duży, nie pomieścił wszystkich darów i trzeba było jechać jeszcze raz. Przed objęciem posługi chcę bliżej poznać życiorys patronki parafii oraz miejscowości, w której stoi kościół. Do tej pory niewiele o niej wiedziałem.
Wrócę jeszcze do momentu święceń. Poprzedziły je rekolekcje w Żdżarach. Czy nie pojawiała się wtedy myśl, że można jeszcze zrezygnować z przystąpienia do stanu kapłańskiego?
Ks. Tomasz: Tak naprawdę już przez cały rok byliśmy osobami duchownymi. Celibat podpisaliśmy w momencie święceń diakonatu, przyrzekaliśmy również odmawianie brewiarza. Podczas święceń kapłańskich odnowiliśmy te przyrzeczenia. Jednak to niezatarte piętno kapłaństwa zostaje wyciśnięte przez nałożenie rąk przez biskupa. To jest ten najważniejszy moment. I dlatego odbywa się w ciszy, żeby podkreślić jego wagę, bo tu rozpoczyna się sakrament kapłaństwa. Nawet tuż przed nałożeniem rąk, kiedy odmawiana jest Litania do Wszystkich Świętych, można wstać z dywanu i przesunąć jeszcze święcenia, gdyby ktoś odczuwał jakąś niepewność. Dla mnie osobiście litania była ciekawym momentem zarówno podczas święceń diakonatu, jak i kapłańskich. W czasie tych drugich cały czas powracała mi do głowy myśl, którą usłyszeliśmy na rekolekcjach od ks. Piotra Żądły. Powiedział nam, aby Jezus zawsze czuł się dobrze w naszych dłoniach i żebyśmy my czuli się zawsze dobrze w Jego dłoniach, czyli abyśmy ten sakrament sprawowali godnie. To myśl o wzajemnej relacji – to ja przystępuję do sakramentu kapłaństwa, to mnie wybrał Chrystus, żeby pełnić funkcję kapłańską.
Ks. Łukasz: W czasie litanii dotarło do mnie mocniej to, o czym mówił ks. Żądło – żeby całego siebie oddać Jezusowi. Modliłem się o to, żebym cały powierzył się Chrystusowi na służbę, jako właśnie kapłan, żeby być w zupełności do dyspozycji Jezusa.
Oprócz nałożenia rąk charakterystycznym elementem sakramentu święceń jest pocałunek pokoju przekazywany przez wszystkich obecnych w świątyni kapłanów.
Ks. Tomasz: To jest wyraz życzliwości i radości z tego, że jesteśmy w nowej rodzinie. Taka jest rzeczywistość, że pozostawiamy naszą rodzinę domową i wchodzimy w rodzinę kapłańską – życie Kościoła, także z osobami zakonnymi. Z kapłanami zakonnikami tworzymy bowiem jedną wspólnotę. Ci byli również wśród księży, którzy przybyli na święcenia. Dla nas ważne było, że przyjechali również kapłani, których spotkaliśmy przed laty. A jednak pamiętali o nas.
Ks. Łukasz: Odczułem, że wszyscy księża w prezbiterium naprawdę cieszyli się z tego, że dołączyliśmy do stanu kapłańskiego. Dla mnie nie było to coś udawanego.
Następnego dnia po święceniach neoprezbiterzy odprawiają Mszę prymicyjną. Zwyczajowo odbywa się również przyjęcie.
Ks. Tomasz: Takie przyjęcie jest formą podziękowania dla bliskich. Ale ważne dla nas było, że zaraz po święceniach, po przyjęciu życzeń przed katedrą zostaliśmy zaproszeni z naszymi najbliższymi do seminarium na obiad z księdzem biskupem i wspólnotą seminaryjną. To podkreślało, że seminarium zawsze jest naszym domem. A jeśli chodzi o przygotowania do prymicji, to wiele rzeczy musiałem dopilnować sam. Jestem pierwszym kapłanem w rodzinie, więc dla moich bliskich była to nowość. Nigdy wcześniej się z tym nie spotkali. Odprawianiu Eucharystii towarzyszył stres. Pojawiło się wiele emocji, ale i ogromna radość. Dużo osób przyjechało z daleka. To było wzruszające. Przy wejściu na przyjęcie nie było lampki szampana, ale dzieliliśmy się chlebem, który został przyniesiony w darach podczas Eucharystii. Była zabawa przy tradycyjnej muzyce, a ok. 20.00 ze wszystkimi gośćmi odśpiewaliśmy nabożeństwo majowe. Byli też przedstawiciele biało-żółtej grupy z młodzieżowej pielgrzymki łowickiej. Dla osób niezwiązanych mocno z Kościołem to przyjęcie było świadectwem, że można się dobrze bawić zarówno przy rytmach muzyki chrześcijańskiej, jak i świeckiej.
Ks. Łukasz: Jeżeli o mnie chodzi, to bardziej stresowałem się na święceniach. Podczas Mszy prymicyjnej przenikał mnie wielki spokój, ale moi rodzice bardzo się wzruszyli. Na przyjęciu prymicyjnym było ok. 200 osób. Rozpoczęliśmy je modlitwą. Gdy przygotowywałem to przyjęcie, chciałem, żeby nie do końca przypominało wesela. Nie było alkoholu. Był DJ, który oprócz świeckich grał piosenki à la Lednica, animował też zabawę. Goście, z którymi rozmawiałem, byli pozytywnie zaskoczeni. Przyjęcie nie trwało długo. Zakończyło się już o 22.00.
Wiem, że po święceniach byli Księża wręcz rozrywani. Pojawiły się zaproszenia do różnych parafii i wspólnot.
Ks. Tomasz: Ten miesiąc przed otrzymaniem dekretów posyłających do posługi w konkretnej parafii był dla nas bardzo pracowity. Byli księża, którzy zapraszali nas do pomocy duszpasterskiej, ale przede wszystkim żeby w ich parafii odprawić Msze prymicyjne, które kończą się błogosławieństwem przez nałożenie rąk. Uczestniczyło w nich wiele osób i wszyscy podchodzili do tego błogosławieństwa. Dało się odczuć, że wierni potrzebują, żeby Pan Bóg błogosławił przez świeżo namaszczone ręce młodego kapłana. Panowała wielka życzliwość. Czuliśmy się jak apostołowie, którzy wędrowali i głosili ludziom Dobrą Nowinę.
Ks. Łukasz: Jednym z wielu miejsc, do których byłem zaproszony, były Chrusty. Zaprosiły mnie siostry misjonarki Krwi Chrystusa. Poświęciłem odnowiony krzyż. Tak się składa, że modliłem się przy nim, gdy byłem małym chłopcem. Chyba największym zaszczytem było to, że mogłem być głównym celebransem Bożego Ciała w parafii św. Wawrzyńca w Sochaczewie. Wygłosiłem kazanie, niosłem Najświętszy Sakrament do czterech ołtarzy, a na koniec udzieliłem nim błogosławieństwa na cztery strony świata.
Ks. Tomasz: W Kutnie, skąd pochodzę, w Boże Ciało odbywa się wspólna procesja dla czterech parafii. Najświętszy Sakrament niosą proboszczowie. Ks. Mirosław Romanowski, mój proboszcz, odstąpił mi ten przywilej. Zostałem też poproszony, żeby w swojej rodzinnej parafii poprowadzić niedzielną procesję w oktawie Bożego Ciała. To miało szczególny wymiar dla parafian. Pokazanie, że we wspólnocie coś się dzieje – wyszedł z niej nowy kapłan.
Czy wielkim przeżyciem była pierwsza posługa w konfesjonale i sprawowanie innych sakramentów?
Ks. Tomasz: To jest niesamowite wrażenie, kiedy siada się po drugiej stronie kratki konfesjonału. Jest się pomiędzy Panem Bogiem a człowiekiem. Wiele ćwiczeń, praktyk odbytych podczas studiów w seminarium nie jest w stanie przygotować nas do tego dokładnie. Jeszcze przed święceniami kapłańskimi, już jako diakon udzielałem natomiast chrztu, asystowałem narzeczonym przy zawieraniu małżeństw i prowadziłem pogrzeby.
Ks. Łukasz: Ja z kolei pamiętam, że gdy skończyła się kolejka 10 czy 15 osób do spowiedzi, ogarnęła mnie wielka radość, że dzięki mojej posłudze Pan Bóg odpuszcza ludziom grzechy. Jako kapłan miałem już możliwość odprawić cały pogrzeb łącznie z Mszą św. Zmarłym był brat osoby, która była u mnie na prymicjach. Towarzyszyło mi wtedy szczególne uczucie, że mogłem spełnić ostatnią posługę dla tego człowieka.