Ja się tego bałem

Aleksandra Pietryga

publikacja 06.07.2015 06:00

– W Kościele starożytnym bycie biskupem wiązało się automatycznie z męczeńską śmiercią. I dziś, myślę, biskupie namaszczenie związane jest z męczeństwem.

Abp senior Damian Zimoń Roman Koszowski /Foto Gość Abp senior Damian Zimoń

Kiedy w 1975 roku objął jako proboszcz parafię Mariacką w Katowicach, usłyszał od bp. Herberta Bednorza, że to nominacja tylko na 10 lat. – Powiedział mi: „Jeśli będziesz chciał, po tym czasie możesz przejść na mniejszą parafię” – wspomina abp. Damian Zimoń. – Nastawiłem się na tę mniejszą parafię, a 10 lat później zostałem ordynariuszem diecezji katowickiej...

O tej biskupiej nominacji zawsze opowiada z rozbrajającą szczerością: „Ja się tego bałem, potem nawet żałowałem, że się na to zgodziłem”. Pierwsze kroki skierował do kontemplacyjnego zakonu sióstr wizytek w Siemianowicach Śląskich. „Pojechałem prosić o modlitwę, bo byłem bezradny, totalnie bezradny...”. –

Do każdego innego zadania człowiek może się przygotować. A tu nagle mówią: „Proszę, jesteś biskupem” – wyznaje arcybiskup senior. – W Kościele starożytnym bycie biskupem wiązało się właściwie automatycznie z męczeńską śmiercią. I dziś, myślę, to biskupie namaszczenie też w jakiś sposób związane jest z męczeństwem, ciągłym umieraniem dla siebie. Nie na darmo biskup nosi na piersiach krzyż...

A biskup też na emeryturze?

Przez swoje kapłańskie życie, a potem całą biskupią posługę starał się być blisko ludzi. Tak jest do dzisiaj. Należy do tych szczęśliwców, którzy najlepiej odpoczywają przy innych. W każdej sytuacji szuka okazji do nawiązania rozmowy czy choćby zamienienia kilku słów. W zmęczeniu nigdy nie ucieka od innych, ale przeciwnie, idzie do nich, sam ich szuka. To rzadka cecha. Ludzie też sami podchodzą do arcybiskupa seniora, szukają okazji do rozmowy.

– Kiedy idę ulicą, to nieznajomi, zwłaszcza starsze panie, które kard. Lustiger nazywał „narzeczonymi Pana Boga”, zagadują mnie: „To ksiądz biskup też jest na emeryturze?”. Zaczynamy rozmawiać, dodając sobie otuchy – opowiadał abp. Zimoń w rozmowie z Basią Gruszką-Zych.

Przyznaje, że emerytura to dobry czas. Cieszy się, że ma więcej czasu na zwyczajne rozmowy i niezobowiązujące spotkania z ludźmi. – Dobrze mi się przeżywa teraz swoje kapłaństwo – przyznaje. – Odeszły trudne obowiązki, związane na przykład z decyzjami personalnymi, ale sakrament święceń pozostał. Zawsze chciałem być przede wszystkim księdzem.

Na motto posługi biskupiej abp Zimoń wybrał słowa św. Pawła: „Głosimy Chrystusa ukrzyżowanego”. – Byłem przekonany, że biskupstwo bez krzyża jest właściwie niemożliwe – wyznaje. Tłumaczy, że chodzi o przylgnięcie całym sobą nie tylko do krzyża, ale przede wszystkim do Ukrzyżowanego. – Chodzi o to, żeby było jak w scenie ze św. Piotrem, który widząc Pana Jezusa chodzącego po jeziorze, wybiega Mu naprzeciw i idzie po falach, ale natychmiast sobie uświadamia, że to przecież zawieszenie praw natury, wątpi i zaczyna tonąć. Sądzę, że i biskupowi jest potrzebna taka sytuacja tonięcia, żeby na nowo zaczął wzywać Chrystusa i uwierzył.

Tysiąc kapłanów na głowie

Potwierdza, że wiele trudnych decyzji podejmował w kaplicy, w samotności, na kolanach. Zwłaszcza tych personalnych, dotyczących konkretnych osób, najczęściej kapłanów. – Mieć ponad 1000 kapłanów na głowie to jest problem! Cały czas starałem się pamiętać, że biskup to jest taki ksiądz, który jest posłany głównie do księży. Nie było mi łatwo decydować o tym, gdzie kto z nich ma pracować – zwierzał się. – Choć muszę dziś przyznać, że czasem trudniej było być proboszczem niż biskupem. Biskup w Polsce, a szczególnie na Śląsku, jest niesiony wiarą ludzi, ich modlitwami. Wiara ludzi i ich modlitwa zawsze dodawały mi siły.

Ks. prof. Jerzy Szymik, poeta, wykładowca teologii dogmatycznej, zapytany kiedyś o ten rys posługi abp. Zimonia, podkreślił, że to człowiek głębokiej wiary. – Wiara jest u niego przed wszystkim: przed zarządzaniem, organizacją, dyplomacją, strategią. Wybór biskupiego hasła, sam rdzeń Pawłowej teologii, absolutna istota chrześcijaństwa, nie pozostawia wątpliwości, co ma być i jest priorytetem w tym życiu, w tej służbie.

– To dowód na niezwykłą pokorę arcybiskupa, umiejętność stanięcia w prawdzie o własnej ludzkiej słabości – powiedziała mi kiedyś Alina Petrowa-Wasilewicz, dziennikarka, współautorka książki „Ciągle tonę i chwytam Jezusa”. – Zachwyciła mnie historia, opowiadana przez abp. Zimonia, o krewnej, która na wieść, że kuzyn Damian został biskupem, rzuciła z niedowierzaniem: „Ty, biskupem?!”. Arcybiskup wcale nie poczuł się dotknięty, ale ze spokojem odpowiedział: „Widzisz, Duch Święty w Kościele często wybiera słabych ludzi na swoje narzędzia”. To poczucie własnej ograniczoności, która może stać się wspaniałym naczyniem na Bożą łaskę.

TAGI: