Bezbożność. Opis choroby

ks. Tomasz Jaklewicz


publikacja 02.07.2015 06:00

Kościół musi być otwarty na świat. Otwarty także po to, aby w imię miłości i prawdy mówić prorockie „nie” temu, co bezbożne. Nazywanie zła po imieniu ma jeden cel: 
pokazanie drogi do nawrócenia, do uleczenia, do pobożności. 


Ateistyczne billboardy na ulicy
w Krakowie marek Lasyk/ REPORTER/east news Ateistyczne billboardy na ulicy
w Krakowie

Chrześcijańskie spojrzenie na świat ma zawsze dwa elementy: jest krytyczne wobec tego, co antyboże (i dlatego antyludzkie), oraz pozytywne, zapraszające, wyzwalające. Kościół głosi miłosierdzie Boże właśnie dlatego, że jasno widzi prawdę o grzechu. Nie chodzi o piętnowanie, potępianie ani o obrażanie się na świat. Chodzi o nazywanie po imieniu grzechu, po to, by grzesznikowi ofiarować Boże przebaczenie i zachęcić: „Idź i nie grzesz więcej”. 
Taką dwupasmową drogą idzie myśl Benedykta XVI. Jego teologia to suma teologiczna na nasze czasy. Z jednej strony jest przenikliwą duchową diagnozą schorzeń współczesności, którym mówi „nie”. A jednocześnie jest przekonującym wezwaniem do nawrócenia, pokazuje drogi wyjścia z beznadziejnych sytuacji, do których doprowadziła człowieka niewiara. 


Pycha – właściwa choroba człowieka


Trzeci, ostatni tom trylogii ks. Jerzego Szymika „Theologia Benedicta”, będącej próbą całościowego ujęcia Ratzingerowskiej myśli, pokazuje ten podwójny wymiar jego teologii. Pierwsza część to rozpoznanie choroby, czyli panorama współczesnej bezbożności. Druga wskazuje drogi prowadzące do odkrycia radości życia po Bożemu, czyli życia pobożnego. Sięgnijmy do kilku elementów diagnozy papieża w ujęciu ks. Szymika. 
Pierwszym, najgłębszym wymiarem tajemnicy bezbożności jest pycha (łac. hybris). „To jest właściwa choroba człowieka” – twierdzi Benedykt XVI. To był grzech Adama, to jest i nasz grzech, kiedy uznajemy, że sami sobie poradzimy z życiem i śmiercią, a Bóg nie jest nam potrzebny. Kiedy jednak odrzucamy Boga, odcinamy się od źródła życia, skazujemy się na śmierć. Boga nie da się zniszczyć, ale człowieka już tak. 
Od strony intelektualnej za pychę współczesną odpowiadają w dużej mierze Nietzsche i jego „dzieci”. Nietzscheańska krytyka chrześcijaństwa prowadzi do tego, że w miejsce Chrystusa pojawia się Übermensch, nadczłowiek, który odrzuca pojęcie grzechu i dzięki temu czerpie z życia, ile tylko się da. Pychą podszyta jest modna dziś postawa subiektywizmu, która za jedyną miarę poznania uznaje „moje” kryteria. Bóg zostaje wtedy łatwo wycięty z pola widzenia albo przycięty do własnej miary (to już będzie tylko bożek). Oświecenie z dumą ogłosiło siłę rozumu. Ale pozbawiając go światła wiary, było w istocie jego zubożeniem. Rozum rezygnujący z poszukiwania najgłębszej prawdy, w istocie nie jest oświecony, ale zaciemniony, głupieje po prostu. 
Oczywiście pycha obecna jest także w samym Kościele. „Czyż kariera i władza nie kuszą nawet tych, którzy kształtują życie Kościoła i nim zarządzają?” – pytał retorycznie Benedykt XVI. Przestrzegał przed swego rodzaju zgorzknieniem w wierze, czego dobrą ilustracją jest drugi syn z przypowieści o synu marnotrawnym. Lekarstwem jest pokora, naśladowanie Chrystusa Sługi. Diabeł nie ma kolan – ta metafora jest przestrogą, a zarazem zachętą do klękania przed Bogiem w postawie adoracji, czci, poddania siebie, słuchania, posłuszeństwa. 


Ateizm, marksizm, 
nazizm itd.


Benedykt XVI zwraca uwagę, że na fali soborowego entuzjazmu zbyt pozytywnie interpretowano agnostyczny i ateistyczny świat. Owszem, trzeba prowadzić dialog także z tymi, którzy odrzucają Boga. Tym niemniej zdaniem papieża seniora nadszedł dziś czas, by znaleźć w sobie odwagę bycia nonkonformistą. Konieczna jest zdolność do odkrywania we współczesnej kulturze prawdziwego oblicza tych tendencji, które mają swoje korzenie w negacji Boga. Oczywiście dotyczy to najpierw ludzi Kościoła. Nie jest tajemnicą, że i we wnętrzu Kościoła instytucji ukrywają się także pokłady ateizmu.
Agnostycyzm, czyli łagodniejsza forma odrzucenia Boga („nie wiadomo, czy jest, czy Go nie ma”), wraz z relatywizmem moralnym jest ideowym zapleczem dominującego nurtu współczesnej zachodniej kultury. Sprzeciw wobec agnostycyzmu i relatywizmu oznacza pójście na zwarcie z cywilizacją zachodnią. Alain Besançon, francuski historyk, kapitalnie ujmuje rzecz: „Gdy Jan Paweł II zwalczał potworny reżim polityczny, komunizm, miał po swojej stronie całe społeczeństwo i całą ludzkość. Benedykt XVI ma przeciwko sobie całość nowoczesnego społeczeństwa zrodzonego z kryzysu lat sześćdziesiątych z jego nową moralnością (relatywizm) i nową religijnością (agnostycyzm)”. Tu leży najgłębszy powód medialnego linczu Benedykta XVI, dokonywanego przez chłystków z mikrofonami i podstarzałych guru rewolucji obyczajowej ’68, nadających ton medialnemu mainstreamowi. 
Ratzinger wskazuje na różne powody współczesnej negacji Boga. Jednym z najciekawszych tropów jest zauważenie, że odrzucenie Boga jest prawie zawsze związane z odrzuceniem pojęcia „grzechu”. Chodzi bowiem o zneutralizowanie wyrzutów sumienia przez zanegowanie obiektywnego kodeksu moralnego. Zwłaszcza tak motywowany ateizm często łączy się z walką przeciwko Kościołowi oraz z agresywnym sekularyzmem w przestrzeni publicznej. To zrozumiałe. Kościół (często porzucony własny dom) jest znakiem przypominającym o podeptanych wartościach. Drażni, dlatego trzeba go zdeptać. „Niech Jezus będzie przeklęty!”, krzyż to „sadomasochistyczna apoteoza bólu” – takie ulotki krążyły na wydziale teologii Uniwersytetu w Tybindze w 1968 roku. „Ratzinger miał wtedy 41 lat i pracował właśnie w Tubingen jako kierownik katedry dogmatyki i rok 1968 miał się okazać jednym z bardziej przełomowych wydarzeń w jego życiu i teologii. Zaczął stawiać opór” – pisze ks. Szymik. Opór stawiał konsekwentnie i płacił za to wysoką cenę.
Wtedy, w 1968 r. poczuł on na własnej skórze, czym jest marksizm. Rewolta studencka miała na sztandarach lewicowe slogany. Wcześniej jako dorastający nastolatek doświadczył nazizmu. Zarówno faszyzm, jak i marksizm toczą z chrześcijaństwem wojnę na śmierć i życie. Obie te ideologie są skierowane wprost przeciwko Bogu. Ratzinger jako teolog, biskup i papież nazywał po imieniu korzenie tych nieludzkich systemów myślenia, które wprowadzone w życie zamieniają się w systemy totalitarne, w gigantyczne fabryki śmierci. Obie bazują na iluzji budowania lepszego świata, po amputowaniu człowiekowi nadziei na niebo. Prawda jest taka, że tam, gdzie Bóg zostaje wykluczony, tam żadna rewolucja nie może nas uratować. Aby czynić dobro, trzeba znać prawdę o dobru, a ta pochodzi od Tego, który jest Najwyższym Dobrem.
Jak to się stało, że marksizm mimo jego klęski politycznej i ekonomicznej w 1989 r. przetrwał w zmutowanej formie na salonach Europy? Ratzinger pisze wprost o „żenującym flircie zachodniej inteligencji z marksizmem”. Najsilniejsze media i czołowe uniwersytety są dziś przeszyte marksizmem na wylot. Liberalizm zachodnioeuropejski świetnie dogaduje się w wielu dziedzinach z neomarksizmem. Postmoderna z jej relatywizmem i nihilizmem jest potomkiem marksizmu. Jakie są powody tych zjawisk? Odpowiedź Benedykta: śmierć wiary, negacja potrzeby własnego nawrócenia, iluzja oświecenia, ucieczka od koszmarów wojny, sentymentalizm pomylony z prawdziwą miłością do ludzkości i pojedynczego człowieka. 


Bożek postępu


Kiedy znika kult Boga, pojawiają się bożki. Izajasz pisał 2,5 tys. lat temu, że człowiek, który czci „dzieła rąk swoich”, przypomina kogoś, kto „karmi się popiołem”. Dla Benedykta współcześni żywiący się popiołem to czciciele bożka postępu, modernizacji, technokracji. Pojęcie „postępu” „zyskało wydźwięk prawie magiczny”, otaczane jest dzisiaj nimbem niemal religijnym. Ratzinger: „Ocalić człowieka może tylko zmiana, a nazwanie go »konserwatywnym« równa się jego społecznej ekskomunice, gdyż w dzisiejszym języku znaczy: przeciwstawiać się postępowi, zamykać się na nowość, i tym samym być obrońcą przeszłości, ciemności, sił opresyjnych. Być po prostu wrogiem zbawienia, które ma źródło w zmianie”. Założenie, że to, co nowe, jest lepsze od starego, jest absurdem. A jednak wyznawców tego absurdu nie brakuje.
Także w Kościele. Benedykt XVI wykazuje naiwność posoborowych kościelnych postępowców, którzy „radośnie solidaryzują się ze wszystkim, co przedstawiało się jako nowoczesne i obiecywało postęp”. „Minął już ów nurt, który z neoficką żarliwością usiłował wykazać zgodność chrześcijaństwa z całą nowoczesną rzeczywistością i dowieść lojalności chrześcijan wobec tendencji współczesności” – pisze papież. W Polsce jeszcze nie minął (vide: „Tygodnik Powszechny” czy „Znak”). Prawdziwy postęp – uczy Benedykt XVI – przychodzi na drodze poszukiwania Boga. „Postępem jest to wszystko, co nas zbliża do Chrystusa, a tym samym zbliża nas do zjednoczonej ludzkości, do prawdziwego humanizmu”.
Kiedy znika wiara w prawdziwego Boga, pojawiają się podróbki „religii”. To kolejna twarz bezbożności. Benedykt XVI zwraca uwagę na odradzanie się gnozy. Przypomnijmy, gnoza to religia dla wtajemniczonych, to odrzucenie kościelności wiary. Dziś gnoza pojawia się jako rodzaj duchowości skrajnie indywidualistycznej. Każdy ma „osobistego Boga”. Taka duchowość odrzuca dogmaty, instytucje, moralność obowiązującą wszystkich. Chętnie sięga po buddyzm i inne wschodnie religie, wybierając z nich to, co komu odpowiada – odrobinę mitu, ekstazy, bez wielkich prawd i zobowiązań. Popkulturowe, newage’owe wersje buddyzmu czy hinduizmu są formą zanurzenia się w nicość, uważa Ratzinger. Biblijna modlitwa jest zawsze relacją międzyosobową. W buddyzmie inaczej – celem jest rozpłynięcie się w nirwanie, wyciszenie bólu przez zanik osoby. Tego typu postawy są środkiem znieczulającym metafizyczny głód prawdy i miłości. 
Bezbożność rodzi bezbożną kulturę, a ta szerzy bezbożność. Sepsokultura. To nowa wieża Babel budowana pod rewolucyjnym sztandarem postępu. 


Kraina „na opak”


Regio dissimilitudinis, czyli „kraina, gdzie wszystko jest inaczej”. To sugestywny obraz pojawiający się parokrotnie w papieskich diagnozach. To metafora skutków moralno-obyczajowych negacji Boga. Znamy dobrze tę krainę, jej obraz sączy się z ekranów telewizji i komputerów 24 godziny na dobę. Obraz zaczerpnięty jest z przypowieści o synu marnotrawnym, który wyruszył w „dalekie strony” i z nierządnicami roztrwonił majątek ojca. Ta podróż kończy się w chlewie. Dosadny to obraz degeneracji. Świnie były dla Żydów symbolem nieczystości.

Te „dalekie strony” to właśnie ów kraj „na opak”. Świat daleko od Boga staje się zaprzeczeniem tego, czym być powinien. To świat coraz większej perwersji, przychodzącej pod atrakcyjną powłoką wyzwolenia, swobody, obietnicy radosnej konsumpcji życia bez stresu i moralnych wyrzutów. „Nie pijemy ze źródła, lecz z tego, co nam dają w butelce” – powiada Benedykt XVI. I komentarz ks. Szymika: „A butelkę i koryto z upragnioną karmą dla świń napełniają ci, którzy przechwycili władzę w regio dissimilitudinis, właściciele pól pod wypas świń, »obywatele tej krainy«: mediokraci (my decydujemy, co ma być postrzegane i jak ma być rozumiane), nomokraci (od ustalenia kąta nachylenia dachu po rozmieszczenie nagrobków, aż po słynną krzywiznę banana), eurokraci, technokraci…”.
Charakterystyczne elementy owej „krainy, gdzie wszystko jest inaczej”: narkomania, bunt przeciwko wszystkiemu (anarchia, terroryzm, pacyfizm), chora ekologia. Osobny rozdział to destrukcyjne działania wymierzone w małżeństwo i rodzinę. Wymienię tylko: aborcja, antykoncepcja, homoseksualizm, radykalny feminizm, ideologia gender. To wszystko Jan Paweł II nazywał „cywilizacją śmierci”, czego nie mogą mu wybaczyć dzisiejsi oświeceni. 


Szpital polowy to za mało


Wszystkie wyliczone tutaj skrótowo przejawy bezbożności nie powinny nas przerażać. Ostatnie słowo należy zawsze do Boga. Ale ta prawda nie powinna usprawiedliwiać ospałości uczniów Jezusa, podkreśla Benedykt XVI. Strategie duszpasterskie, które mówią o dostosowaniu się do nowoczesności, są krótkowzroczne i płytkie. Pomoc w drodze od bezbożności do pobożności, a nie mizdrzenie się do dzisiejszych mód – to jest sedno służby Kościoła wobec świata. 
Nasza cywilizacja jest chora i potrzebuje leczenia. Jan Paweł II starał się podawać lekarstwo osłodzone, Benedykt XVI aplikował je bezpośrednio. A papież Franciszek? Zdaje się proponować głównie opatrzenie ran w szpitalu polowym na obrzeżu decydującej bitwy, zauważa ks. Szymik. Jego komentarz: „Być blisko poranionych i leczyć rany to niemało, ale też na pewno nie wszystko. Wielu z poważnie, śmiertelnie nieraz poturbowanych w tej toczonej na ogromną skalę współczesnej wojnie nie przychodzi nawet na myśl, by przyczyn nędzy świata i własnego życia szukać w grzechu i bezbożności. Tymczasem u podstaw wszelkich ludzkich udręk i ran, także niesprawiedliwych struktur społecznych, leży grzech osobisty człowieka, przeciwstawienie konkretnej woli ludzkiej konkretnej woli Bożej”. Dlatego, to już słowa Benedykta, „u korzeni należy podjąć próby naprawy, a nie poprzestawać tylko na usuwaniu objawów, jeżeli się chce naprawdę bardziej ludzkiego społeczeństwa”. I pointa autora: „A do tego zdaje się nie wystarczać szpital polowy, ale potrzebna jest medycyna bardziej zaawansowana…". 
Kościół musi opatrywać rany, ale musi także mieć odwagę mówienia „nie” wobec bezbożności, która zawsze (choć nie zawsze widać to w pierwszym momencie) obraca się przeciwko człowiekowi. Temu prorockiemu „nie” musi towarzyszyć pokazywanie dróg prowadzących do Boga, do źródła prawdy i miłości, czyli do po-Bożności. O tym mówi druga część „Theologia Benedicta”, tom III. O niej za tydzień.