Śmierć proroka

Andrzej Grajewski

publikacja 25.06.2015 12:47

Nie ma dowodów, że ks. Franciszek Blachnicki został otruty, ale z pewnością zmarł wkrótce po tym, jak dowiedział się, że jego współpracownikami w Carlsbergu była dwójka agentów bezpieki.

Ks. Franciszek Blachnicki. Zdjęcie z 1983 r. reprodukcja henryk przondziono /foto gość Ks. Franciszek Blachnicki. Zdjęcie z 1983 r.

Niedawne sympozjum w Sejmie przypomniało postać sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego, słusznie nazwanego prorokiem nowej ewangelizacji w Polsce. Dramatyczne nieraz koleje jego życia nadal są mało znane, podobnie jak okoliczności jego śmierci. Zmarł nagle 27 lutego 1987 r. w Carlsbergu. Miał wówczas 67 lat. Od dawna był traktowany jako jeden z głównych wrogów Polski Ludowej. Kolejne podejmowane przez niego inicjatywy, a więc Krucjata Wstrzemięźliwości czy ruch rekolekcyjny, który później przekształcił się w Ruch Światło–Życie, władza traktowała jako przełamywanie swego monopolu na wychowanie młodzieży. Im więcej ludzi wspierało działania ks. Blachnickiego, tym większe siły reżim kierował przeciwko niemu, prowadząc z nim już od końca lat 50. XX w. walkę na trzech płaszczyznach: administracyjnej, propagandowej oraz operacyjnej z użyciem sił tajnej policji.

Nowi współpracownicy

Stan wojenny zastał ks. Blachnickiego w Rzymie. Ponieważ do kraju nie mógł powrócić, w 1982 r. zamieszkał w ośrodku polskim „Marianum” w Carlsbergu w RFN. Założył tam Międzynarodowe Centrum Ewangelizacji Światło–Życie, którego częścią była także drukarnia i wydawnictwo „Maksimilaneum”. Ksiądz Blachnicki chciał, aby Carlsberg stał się punktem promieniującym nowymi ideami nie tylko na Polskę, ale także na całą Europę Wschodnią. W tym celu powołał Chrześcijańską Służbę Wyzwolenia Narodów (ChSWN), która organizowała sympozja, seminaria, spotkania przedstawicieli różnych narodów oraz szczególnie znane Marsze Wyzwolenia Narodów. Miał kontakt z dysydentami z wielu krajów komunistycznych. W 1984 r. w Carlsbergu pojawili się jego nowi współpracownicy, małżeństwo Andrzej i Joanna Gontarczykowie. Ona, doktor socjologii, była adiunktem w Instytucie Kształcenia Nauczycieli w Łodzi; on był kierownikiem Przedsiębiorstwa Rozpowszechniania Filmów. Działali w „Solidarności”, a do Niemiec wyjechali w 1982 r. w ramach akcji łączenia rodzin. Jak opowiadali, w połowie 1983 r. poszli na wykład ks. Franciszka Blachnickiego i zafascynowani jego osobowością postanowili poświęcić się dziełu, które tworzył w Carlsbergu.

Szybko zdobyli zaufanie księdza, który powierzył im kierowanie drukarnią oraz wydawnictwem. W 1985 r. Jolanta Gontarczyk została prezesem ChSWN i jedną z najważniejszych osób w Carlsbergu. W istocie oboje byli niebezpiecznymi agentami SB, zwerbowanymi do współpracy jeszcze w latach 70. XX wieku. Nadano im wówczas pseudonimy „Yon” i „Panna”. Wiosną 1982 r. zostali przejęci przez wywiad PRL. Po przeszkoleniu we wrześniu 1982 r. „duet agenturalny” został przerzucony do RFN w ramach łączenia rodzin. Zamieszkali w Düsseldorfie. Co było dalej, wiemy z dokumentu Departamentu I MSW (peerelowski wywiad), powstałego w sierpniu 1985 r.: „Na początku 1984 r. agenci, na polecenie Centrali, nawiązali kontakt z ks. Blachnickim, który po okresie półrocznej weryfikacji zaprosił ich do współpracy w prowadzonym przez niego ośrodku w Carlsbergu i w końcu 1984 r. agenci, realizując nasze wytyczne przeprowadzili się z Düsseldorfu do Carlsbergu i poświęcili się całkowicie pracy dla ks. Blachnickiego, stając się obecnie jego najbliższymi współpracownikami”. Docelowo mieli wejść do władz Międzynarodówki Chadeckiej. Przewidywano, że mogą zostać użyci w grze wywiadowczej z Amerykanami. Mieli przyjąć ofertę współpracy z CIA albo innymi zachodnimi służbami. Wszystko to dowodzi, jak ważną dla władz PRL była ich misja w Carlsbergu. Z kraju nadzorował ich doświadczony funkcjonariusz, major, a później pułkownik Aleksander Makowski, naczelnik Wydziału XI (zwalczanie dywersji ideologicznej) w I Departamencie MSW. Wywiad starannie zakamuflował misję „Yona” i „Panny”. Zakładano, że są obserwowani przez niemiecki kontrwywiad, dlatego spotkania z oficerami łącznikowymi z kraju odbywały się poza terenem Niemiec, głównie w Austrii i Jugosławii. Gontarczykowie na forum publicznym zostali zdemaskowani dopiero wiosną 1988 roku. Zagrożeni aresztowaniem przez niemiecki kontrwywiad, uciekli poprzez Jugosławię i Węgry do kraju. Wcześniej w okolicach Carlsbergu zakopali materiały zgromadzone w czasie inwigilacji ks. Blachnickiego oraz jego środowiska. O roli, jaką odgrywali w Carlsbergu, dowiedziano się dopiero w 2003 r., kiedy w IPN udało się odnaleźć dokumenty na ich temat.

Dwa lata później Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach wszczęła śledztwo w związku z domniemaniem, że ks. Blachnicki został otruty. Prowadziła je naczelnik tej komisji, prokurator Ewa Koj.

Agonia

O prawdziwej roli Gontarczyków ks. Blachnicki dowiedział się wcześniej, już w lutym 1987 r. Poinformował go Andrzej Wirga, działacz „Solidarności Walczącej”, która zdołała przeniknąć do archiwum Służby Bezpieczeństwa w Łodzi i ustaliła, że małżeństwo od dawna współpracuje z SB. O ich zdemaskowaniu w tym czasie dowiedziało się także kierownictwo wywiadu. W końcu stycznia 1987 r. centrala w Warszawie postanowiła ostrzec agentów o grożącym im niebezpieczeństwie, pozostawiając im wolną rękę w podejmowaniu dalszych działań. Tak więc Gontarczykowie, zanim doszło do ich decydującej rozmowy z ks. Blachnickim, prawdopodobnie wiedzieli, że zostali zdemaskowani. Dalej wydarzenia potoczyły się szybko. 26 lutego wieczorem ks. Blachnicki spotkał się z dwoma najbliższymi współpracownicami: Zuzanną Podlewską oraz Grażyną Sobieraj, które były z nim od pierwszych chwil jego działalności. W wielkim zaufaniu powiedział im, że Gontarczykowie robili w Carlsbergu krecią robotę i to właśnie oni odpowiadają za doprowadzenie drukarni i wydawnictwa do finansowej ruiny. Zapowiedział, że następnego dnia przeprowadzi z nimi decydującą rozmowę. 27 lutego rano doszło do rozmowy ks. Blachnickiego z Gontarczykami w drukarni, po czym wzburzony ksiądz wrócił do siebie. Po obiedzie zaczęła się jego agonia. Ksiądz dusił się, czemu towarzyszyły objawy silnego kaszlu i zasłabnięcie. Wezwano doktora Reinera Fritscha, który od 1982 r. był jego lekarzem prowadzącym. Próbował księdza ratować, jednak zastosowane środki, m.in. zastrzyk w serce, nie poskutkowały i ks. Franciszek zmarł. Już wtedy zauważono, że jego śmierci towarzyszyły dziwne objawy. W czasie agonii i po śmierci z ust ks. Blachnickiego wydobywała się obficie spieniona wydzielina, którą wycierano ligniną. Wywoływało to podejrzenie, że śmierć mogła być spowodowana otruciem. Ponieważ jednak nikt formalnie nikogo o nic nie oskarżył, nie było podstaw, aby przeprowadzić sekcję zwłok. Lekarz stwierdził, że przyczyną śmierci był zator płuc, który połączony z zaawansowaną cukrzycą spowodował zgon. W ramach śledztwa IPN z dokumentacją medyczną sporządzoną przez doktora Fritscha oraz jego zeznaniami zapoznało się dwóch wybitnych ekspertów: prof. dr hab. Władysław Nasiłowski, b. kierownik katedry medycyny sądowej, oraz prof. dr hab. Zofia Olszowy, specjalista toksykolog. W swej opinii napisali, że „brakuje przesłanek przemawiających za możliwością działania trucizny”. Zaznaczyli jednocześnie, że w razie podejrzenia zatrucia „istotne rozpoznawczo może być jedynie badanie sekcyjne i badanie toksykologiczne materiału pobranego ze zwłok, których w tej sprawie nie dokonano”. W tej sprawie IPN przesłuchał także Gontarczyków. Lektura protokołów ich przesłuchań nie pozostawia wątpliwości, że kłamali. Oboje na przykład twierdzili, że w Carlsbergu znaleźli się przypadkowo. Tymczasem z cytowanej już dokumentacji jasno wynika, że zostali tam przysłani przez wywiad PRL. Co ważniejsze, oboje zaprzeczają, aby 27 lutego 1987 r. rozmawiali z ks. Blachnickim, chociaż w aktach śledztwa są zeznania osób, które nie mają wątpliwości, że do takiej rozmowy doszło i miała ona burzliwy przebieg. Śledztwo IPN zostało umorzone z braku dowodów otrucia ks. Blachnickiego. Prokurator Ewa Koj zwraca uwagę, że w jego trakcie udało się jednak ustalić, że destrukcyjne działania Gontarczyków w Carlsbergu były skuteczne i doprowadziły dzieło ks. Blachnickiego do ruiny finansowej. W tej sytuacji, dodaje prokurator Koj, świadomość tego, że ludzie, którym zaufał, tak bardzo go zawiedli, musiała być dla niego wielkim szokiem. – O ile nie możemy mówić o bezpośrednim związku przyczynowym, łączącym poranną rozmowę z Gontarczykami z późniejszym nagłym pogorszeniem stanu zdrowia ks. Blachnickiego, to jednak cała ta historia pokazuje ciemną stronę działania służb peerelowskich wobec Kościoła i duchowieństwa, podkreśla prok. Ewa Koj.

TAGI: