GOSC.PL |
publikacja 25.06.2015 12:48
Był jednym z najbogatszych Argentyńczyków: dawał pracę 3,5 tysiącom ludzi. Kiedy umierał, a w fabryce ogłoszono, że potrzebna jest krew dla szefa, w kolejce ustawili się niemal wszyscy… Papież Franciszek chce go jak najszybciej wynieść na ołtarze.
www.enriqueshaw.com.ar/or
Enrique Shaw mógłby się stać bożyszczem wielu kobiet. Przystojny, wysoki, piwne oczy, soczyste spojrzenie, włosy zaczesane jak Al Pacino, zawsze pod krawatem, w świetnie skrojonym garniturze. Ogolony, pachnący, z szarmanckim uśmiechem. Zorganizowany i zdyscyplinowany, ale też romantyczny. Bogaty, ale ze spojrzeniem wbitym w Boga. Zakochany po uszy w Maryi, w swojej żonie i jedenaściorgu dzieciach. Mężczyzna biznesu i modlitwy. Fabryką szkła Cristallerie Regolleau kierował zgodnie z zasadami chrześcijańskimi. Kiedy na włosku wisiały etaty ponad tysiąca robotników, zapewnił, że prędzej sam poda się do dymisji, niż pozwoli kogoś zwolnić. Jego dossier świętości, czyli akta z procesu na szczeblu diecezjalnym osobiście do Watykanu dostarczył kard. Jorge Bergoglio. Jako metropolita Bueos Aires zabiegał o to, by jak najszybciej doprowadzić do wszczęcia procesu beatyfikacyjnego rodaka. Już jako papież w wywiadzie powiedział Valentinie Alazraki, że Enrique Shaw jest bliski jego sercu. „To święty bogacz. Chciałbym, by przedsiębiorcy uczyli się od niego, jak używać pieniędzy dla dobra człowieka, by pobudzić go do wzrostu”.
Żar od Boga
Enrique Shaw rodzi się 26 lutego 1921 r. w Paryżu. Jego rodzice są Argentyńczykami, wracają do Buenos Aires. Enrique ma brata. Ojciec jest biznesmenem, jeździ po świecie. Kiedy Enrique ma cztery lata, umiera jego mama. Jej ostatnie życzenie zaważy na całym życiu chłopca. Zobowiązuje męża, by wychował dzieci „w przyjaźni z Chrystusem”. Dla Alejandro to nie lada wyzwanie, bo jest człowiekiem niewierzącym. Z miłości wypełnia duchowy testament żony. I Enrique z bratem przystępują do Wczesnej Komunii św. już rok po śmierci matki. Obaj trafiają do katolickich szkół. Ojciec często bierze synów w podróże statkiem. Enrique szybko połyka bakcyla morskich wypraw. Chce pływać na statku do końca życia, ale nie jako biznesmen, tylko w służbie ojczyźnie. Jest tak zdeterminowany, że już jako 15-latek wstępuje do marynarki wojennej. Ojciec nie rozumie tej decyzji, ale się nie sprzeciwia. „Cokolwiek będziesz robił w życiu, rób to dobrze. Angażuj się w stu procentach. I nie czekaj na ordery. Wszystko rób z pokorą” – radzi synowi. Enrique jest najmłodszym marynarzem. Wyróżnia się wśród załogi. Każdy dzień zaczyna od modlitwy, wieczorem Różaniec. Enrique zaskakuje kolegów podejściem do kobiet. Ubóstwia je, ale tłumaczy: „Widzę w nich Maryję. Przez Nią zakochałem się w Bogu. Szanujcie kobiety!”. Statek Enrique pływa wzdłuż wybrzeży Ameryki Południowej. Kiedy cumuje do portów, Shaw robi wszystko, by załoga uczestniczyła we Mszy św. Ewangelizuje kolegów całym sobą. Nie wstydzi się w wolnych chwilach zaglądać do miniaturowego wydania Nowego Testamentu. Coraz więcej osób odmawia z nim Różaniec. W aktach jego procesu beatyfikacyjnego znalazły się listy matek jego kolegów. „Enrique, dzięki tobie mój syn się nawrócił” – pisze wiele z nich. Argentyńczyk prowadzi dziennik. „Statek marynarki wojennej to nie tylko rozkazy i dyscyplina. To niekończący się spektakl wschodów i zachodów słońca, kłębiących się chmur, błyszczących gwiazd i blasku księżyca. To dźwięk uderzających o kadłub gigantycznych fal morskich, zetknięcie z pięknem” – notuje ze szczyptą romantyzmu. – To nie był zwykły pamiętnik, ale rodzaj przestrzeni, w której spotykał się z Bogiem. On prowadził z Nim dialog na papierze przez całe życie – opowiada w telewizji argentyńskiej żyjąca jeszcze żona sługi Bożego Cecilia Bunge de Shaw. Pisał piórem ze stalówką w maleńkich notesikach. Zostawił ich setki. Paczki z małymi diarios Enrique są dziś nieocenionym źródłem wiedzy o jego świętości. – Jednym z najbardziej przejmujących wyznań, jakie zapisał mój mąż, było to: „Dopóki nie będę w stanie (…) kochać bliźnich jak siebie samego, (…) dopóty będę wypaczał moją religię i wiarę”. Jako 20-latek notuje też: „Poprosiłem Boga o moje definitywne nawrócenie. Bym mógł wyzbyć się grzechów, bym przynosił owoce, na jakie On, Bóg, oczekuje”. Jest rok 1941. Enrique jest wówczas na wakacjach w Mar del Plata. Tam natrafia na książkę o społecznym nauczaniu Kościoła. Jej lektura staje się punktem zwrotnym w karierze i fundamentem pracy przyszłego dyrektora fabryki szkła. Enrique czuje wyraźnie, że jego drogą jest założenie rodziny. W czasie jednej z przerw w rejsach spotyka w porcie koleżankę z dzieciństwa. Z Cecilią bawili się nieraz na plaży. – Chciałbym mieć 13 dzieci – mówi do Cecilii na jednej z randek. – Bo jeśli będziemy mieć 12, to nam wmówią, że jesteśmy przesądni. Kiedy rodzi się pierwszy syn Enrique, ten musi wrócić na morze. Enrique zwierza się przyjacielowi: „Muszę zerwać z morzem, choć czuję się tam szczęśliwy. Chcę być z rodziną. Ale chcę też zrobić w życiu coś dla dobra ludzi”. Składa papiery w fabryce szkła Cristallerie Regolleau w Buenos Aires. Jego kwalifikacje są tak wysokie, że od razu dostaje propozycję wysokiego stanowiska. Ale odmawia. – Chciał być wśród robotników. Chciał przeżywać to, co oni – opowiada Cecilia w filmie „Una vida, un testimonio”. – Ale w końcu dał się przekonać, że jako szef będzie mógł zrobić dla nich dużo więcej. Shaw szybko organizuje dla pracowników opiekę lekarską, świadczenia socjalne, reguluje lekceważone kwestie urlopów, szczególnie dla matek dzieci. Ale funkcje kierownicze przeplata z pracą fizyczną. Staje przy gorących piecach, przy obróbce szkła, sprząta sale, toalety, wywozi śmieci. – Chciał skosztować wszystkiego. Rozmawiał z ludźmi, chciał wiedzieć, czego może od nich wymagać i jak im pomóc – relacjonuje dr Carlos Garcia Dias, lekarz w fabryce Shawa. – On po prostu kochał swoich pracowników. Nikt nie bał się do niego przyjść z problemem. Biły od niego ciepło, żar. Ludzie czuli, że ten żar pochodzi od Boga.
Służyć innym
„Señor Enrique”! – wołali robotnicy, kiedy wchodził do fabryki. Z daleka błyszczał jego uśmiech. Carlos Garcia Dias: – Nie było w tym kurtuazji. To był znak światła, radości, którą nosił. Ludzie lgnęli do niego jak do świętej osoby. Shaw znał wszystkich po imieniu. Carlos Garcia Dias: – Jak on to robił? Pytał o dzieci, o rodziców, także z imienia. Organizował spotkania z całymi rodzinami. Chciał znać nasze życie. „Czy twoje dziecko jest szczęśliwe?” – pytał wielu. – Dzieci mają być uśmiechnięte, szczęśliwe – mój mąż miał obsesję na tym punkcie – zeznaje Cecilia Shaw. Argentynka wspomina też, że Enrique miał czas na rozmowę z każdym z ich dzieci. Nie bał się trudnych tematów. – Kiedy jeden z naszych synów miał osiem lat, szedł na operację. Bał się. Enrique wziął go na bok i długo coś tłumaczył. Po latach syn przyznał mi się, że ojciec wyłożył mu teologię cierpienia, które łączy człowieka z Chrystusem. Syn nosi tę rozmowę w sercu. Shaw uczył dzieci, że ich życie jest służbą dla innych. Że tylko tak mogą się realizować. Mówił im: „Służymy sobie w rodzinie, służymy w pracy. Tak żyją katolicy. Są światłem świata. Zaczynem wielkiego ciasta. Muszą pobudzać sumienia”. Rodzina Shaw żyje rytmem modlitwy. W swoim dzienniku biznesmen notuje: „Rodzina, która modli się razem, przetrwa, będzie w jedności”. Cecilia: – Klękaliśmy wieczorem do Różańca. Enrique tego pilnował. Dbał, byśmy z dziećmi modlili się codziennie o dwie rzeczy: o powołania dla księży i o prawość polityków. Dzieci potem dodawały swoje pragnienia. Cecilia Shaw podkreśla, że jej mąż nauczył dzieci też tego, że zarabianie pieniędzy nie jest grzechem. Jeśli się ma duży dochód, to trzeba się nim dzielić z innymi i walczyć o dobrobyt drugiego człowieka. I to najbardziej ujęło papieża Franciszka w Enrique Shaw. Jako biskup Buenos Aires doskonale znał historię swojego rodaka, odwiedzał jego fabrykę. Pamiętał, że to w Cristallerie Regolleau Shaw stworzył pierwsze w kraju Juana Peróna prawo o zasiłkach rodzinnych. W 1952 r. Shaw założył Stowarzyszenie Chrześcijańskich Pracodawców, ACDE. Organizacja tak się rozrosła, że kiedy 11 kwietnia 1984 r. do Buenos Aires przyjechał Jan Paweł II, w Luna Parku jego wystąpienia słuchało prawie sto tysięcy przedsiębiorców. Papież cytował notatki nieżyjącego już wtedy ojca ACDE… Cecilia słuchała tego z dorosłymi już dziećmi i płakała. Shaw jest też ojcem pierwszej katolickiej uczelni wyższej w Argentynie. – Wyjechał na studia zarządzania do Harvardu. Pisał mi, że Argentyna potrzebuje uniwersytetu, który będzie wychowywał do dojrzałego chrześcijaństwa – wspomina żona sługi Bożego. Jej mąż powołał też Chrześcijański Ruch Rodzin. Był coraz bardziej widoczny dla władz Argentyny. W 1955 r. z nakazu rządu Peróna Shaw znalazł się wśród więźniów „za wiarę”. Kraj ogarnęła gorączka nienawiści do katolików, palono nawet kościoły w Buenos Aires. Rodzina przynosiła mu do więzienia żywność, materace, koce. Oddawał je innym. Nadszedł rok 1962. Enrique miał 41 lat i zaawansowany nowotwór. Przyjaciele namawiali go na pielgrzymkę do Lourdes. Odmawiał. „Wolę pieniądze, jakie miałbym na to przeznaczyć, dać jakiejś ubogiej rodzinie”. Ale w końcu po namowie dzieci pojechał. Tam nabrał pewności, że to jego koniec. Był coraz słabszy. W fabryce ogłoszono, że potrzebna jest krew dla szefa. W kolejce do laboratorium tego samego dnia ustawili się wszyscy… Tuż przed śmiercią przyjechał do Cristallerie dziękować za ten gest. Siedział na wózku, rozłożył ramiona: „Wasza krew krąży teraz w moich żyłach!”. Cecilia: – Był szczęśliwy, bo to tak właśnie stał się jednym z nich. Zawsze tego chciał. – Odchodził z taką pogoda ducha, że mnie to aż przerażało – opowiada lekarz Enrique. – Stawał przed śmiercią jak świetnie przygotowany do egzaminu student. Nie musiał się bać. Notował: „Ten, z którym rozmawiam od 20 lat na papierze, teraz woła mnie do siebie”. „Shaw będzie pierwszym biznesmenem w marynarce i krawacie wyniesionym na ołtarze” – pisze „Vatican Insider”. „I chyba nie będziemy na to długo czekać, bo Enrique Shaw leży na sercu papieża”. Na pytanie meksykańskiej dziennikarki, jak to możliwe, skoro Franciszek jest postrzegany jako „papież ubogich”, następca św. Piotra odpowiada: „Jeśli mówię o ubóstwie, to nie po to, żeby potępiać bogatych. Bóg chce, byśmy mieli pieniądze, ale byśmy zarządzali nimi dla dobra innych, nie dla własnej korzyści. Tak jak Enrique Shaw”.•