GOSC.PL |
publikacja 19.06.2015 06:00
„Gdy miałeś 13 lat, wymodliłeś Olę” – usłyszał Janusz w czasie modlitwy wstawienniczej. Gdy Piotr chwycił za rękę Bogusię, w Krakowie zaczęły bić dzwony. „Ujrzałam go i wiedziałam, że to ten facet, o którego się modliłam” – słyszę co chwilę .
Weronika:
– Wymodliłam
sobie Krzyśka,
nie mam
co do tego
wątpliwości!
archiwum rodzinne
O mój wymarzony, o mój wytęskniony – śpiewała Ewa Demarczyk w swej „Rebece”. Wielu małżonków może do tej wyliczanki dodać nowe wezwanie: O mój wymodlony! „Ujrzałam go i wiedziałam, że to ten facet, o którego się modliłam”. Albo wersja męska: „Jestem pewien, że moja żona jest odgórnym prezentem”. Co chwilę słyszę takie deklaracje. We wspólnocie, od znajomych, sąsiadów. Zapewniają o tym ludzie, którzy są przekonani, że nie połączył ich ślepy traf czy przypadek.
Nie, to nie jest alergia
Dwa lata temu w lipcu pojechaliśmy z rodziną na rekolekcje na Górę św. Anny – opowiada Janusz Kotulski z Rydułtów. – Ola była wtedy w 9. miesiącu ciąży. Zastanawialiśmy się, czy jechać… Mieliśmy już trójkę dzieci, żona była w ciąży z czwartym. W końcu postanowiliśmy: ruszamy. Na początku czułem się nieswojo. To były pierwsze charyzmatyczne rekolekcje, w których uczestniczyłem (dotychczas jeździliśmy na spotkania Domowego Kościoła). Patrzyłem trochę nieufnie na ludzi uwielbiających Boga ze wzniesionymi rękami. Pomyślałem: jakoś ten tydzień przeleci i wrócę do domu. Rozpoczął się kolejny dzień rekolekcji. Wtorek, doskonale pamiętam. W czasie porannej modlitwy uwielbienia nagle poczułem coś, co trudno opisać słowami. Poczułem się ogarnięty miłością Boga. Po prostu czułem, że On bardzo mnie kocha i w momencie uzmysłowiłem sobie, że przecież otrzymałem wszystko, o co Go prosiłem przez lata! Poczułem się szczęśliwy, obdarowany. Opowiedziałem o tym żonie. Nie musiałem zresztą nic mówić, bo widziała, co się ze mną dzieje. Choć bardzo się broniłem, nie potrafiłem powstrzymać łez. Czułem się zawstydzony. Co tu zrobić, by inni tego nie widzieli? Ola myślała, że dostałem jakiejś alergii, dopiero potem zrozumiała, że to nie była reakcja alergiczna. (śmiech)
Oboje mocno to przeżyliśmy. Przez długie godziny rozmawialiśmy. Tego dnia postanowiłem, że pójdę na modlitwę wstawienniczą. Tam znów poczułem błogość, niemal namacalną miłość Boga. I wówczas jedna z osób prowadzących powiedziała mi: „Słuchaj, ty wymodliłeś sobie Olę, gdy byłeś nastolatkiem, miałeś dwanaście, trzynaście lat” A ja nagle doznałem olśnienia: „Rzeczywiście! Przecież ja wtedy prosiłem o osobę, z którą spędzę resztę życia!”. To był jeden z przełomów w naszym małżeństwie. Nie mam wątpliwości. Do dziś, gdy nasze dzieci słyszą: Góra świętej Anny, od razu chcą tam jechać!
Komu bije dzwon? Juroszkom!
– Gdy byłam małą dziewczynką, w przeddzień Pierwszej Komunii ciotka powiedziała mi: „Módl się o dobrego męża”. I to we mnie siedziało, modliłam się – opowiada Bogumiła Juroszek z Istebnej, która wraz z mężem Piotrem prowadzi rekolekcje dla małżeństw „Obdarowani”. – Piotrka znałam z oazy, „mijaliśmy się” wielokrotnie. On był z Koniakowa, ja z Istebnej. Jako młoda dziewczyna pytałam konkretnie: „Panie Boże, gdzie chcesz mnie widzieć? Oddaję Tobie te wszystkie decyzje, oddaję wybór studiów”. Dziś widzę, że wybór Ignatianum to była Jego wyraźna interwencja. Chciałam pracować z niepełnosprawnymi. Jeździłam jako wolontariuszka na obozy rehabilitacyjne. Zawarłam umowę „z górą”. Powiedziałam: „Panie Boże, ponieważ jestem twoja (Bogu-miła), powiem Ci szczerze: chcę mieć męża, ale jestem bardzo zajęta, mam konkretną robotę, więc szkoda mi czasu na szukanie i emocjonowanie się tą sprawą. Pokaż mi konkretnie, kogo dla mnie znalazłeś. Ja się o to nie martwię”. I nie martwiłam się, naprawdę! Umówiłam się z Bogiem, że mi pokaże, więc cierpliwie czekałam. Byłam wolna, wiedziałam, że nie muszę się spinać, szarpać.
Spotkaliśmy się na stacji PKP w Wiśle. Pierwszy raz jechałam na studia. Piotrek pomógł mi nieść bagaże na stację. – Bardzo dużo zawdzięczamy PKP – śmieje się Piotr. – Z Wisły do Krakowa jechało się 3 godziny 15 minut, więc mieliśmy sporo czasu na gadanie… – Przez długi czas nie mieliśmy się ku sobie – wspomina Bogusia. – Spotykaliśmy się, rozmawialiśmy o tysiącach rzeczy, chodziliśmy do jazzowych kafejek, jeździliśmy pociągami. Piotr ujmował mnie jako facet, który ma w sobie ciepło, jest odpowiedzialny, ale nie myślałam nigdy, że będzie moim mężem. Pamiętam, że po dwóch latach takiego gadania, jeżdżenia pociągami, szliśmy ulicą Grodzką. Był późny wieczór. Stanęliśmy przy kościele Piotra i Pawła i pierwszy raz chwyciliśmy się za ręce. I dokładnie w tym momencie zaczęły bić dzwony. Stanęłam oszołomiona. Nie skupiałam się nawet na tym dotyku. Ja poczułam, że Bóg w tym momencie odpowiada na moją prośbę, wyraźnie pokazuje mi: to mężczyzna dla ciebie. I jak widać, miał rację. (śmiech) To ciekawe, bo Piotr nie pamięta tych dzwonów, tylko dotyk mojej dłoni…
Znalazłam skarb!
– Pragnienie założenia rodziny towarzyszyło mi, odkąd pamiętam – opowiada Agnieszka Skamrot, anglistka z Warszawy, żona Tomka. – W podstawówce często zajmowałam się, mówiąc dzisiejszym językiem, „babysittingiem” mojego młodszego kuzynostw. Pamiętam radość i dumę z tego, że potrafię zająć się dzieckiem: nakarmić, przewinąć, położyć spać. Dawało mi to nadzieję, że będę dobrą żoną i matką. Dobry mąż, mądry człowiek i przede wszystkim kochający Pana Boga – o takiego męża modliłam się, o takim człowieku marzyłam. Czytałam sporo książek na ten temat, chciałam jak najlepiej przygotować się do roli żony, matki. I czekałam. Moje czekanie zaczęło się przedłużać. Starałam się jednać ufać, że Pan Bóg da mi męża. Czas mijał, kolejne koleżanki wychodziły za mąż, a mój książę z bajki się nie pojawiał. Miałam wielkie szczęście, że czas mojego oczekiwania przeżywałam we wspólnocie Chemin Neuf, gdzie możliwość dzielenia się tym, co przeżywam, modlitwa wstawiennicza oraz towarzyszenie duchowe były dla mnie w trudnych chwilach ogromnym umocnieniem. Takie chwile przychodziły co jakiś czas i popychały mnie w zwątpienie w to, że Pan Bóg o mnie pamięta…
Niezwykle ważnym momentem było uświadomienie sobie, że małżeństwo stało się dla mnie życiowym celem, ważniejszym od samego Pana Boga. Było to w czasie rekolekcji ignacjańskich. Zobaczyłam, jak kurczowo trzymam się myśli o zamążpójściu, jak bardzo chcę realizować swój plan na życie. Ogromną ulgą było oddanie Panu Bogu pragnienia wyjścia za mąż w nadziei, że On oczyści to pragnienie. Uważam, że jest to wielka łaska! Postawiłam Boga na pierwszym miejscu. Owocem tych rekolekcji była akceptacja mojej codzienności i… samotności. Zobaczyłam, że to bycie w relacji z moim Bogiem jest źródłem szczęścia i że, mimo że jestem sama, mogę być szczęśliwa! To było wielkie odkrycie! Skarb! W prostej modlitwie powiedziałam Panu, że wiem, że mogę być szczęśliwa, mimo że być może nigdy nie wyjdę za mąż. Pragnienie założenia rodziny trwało jednak we mnie dalej, ale w moim czekaniu byłam dużo spokojniejsza. Podjęłam taktykę: postępować tak, jakby wszystko zależało ode mnie, a ufać tak, jakby wszystko zależało od Boga. Zapisałam się na portal „Przeznaczeni” (choć czułam, że nie tam go znajdę), zaczęłam chodzić na różne spotkania, tańce, Msze w intencji… Bez mocnego przekonania. Czułam, że ważne jest, by nie być pasywną w tym oczekiwaniu.
Pewnego dnia znajomy zaproponował mi wyjazd na zabawę andrzejkową. Zarówno sama impreza, jak i jej styl dość znacznie odbiegały od moich zwyczajów… W najbardziej szalonych scenariuszach życiowych, które w przeszłości wymyślałam, nie przyszłoby mi do głowy, że w lokalu rodem z PRL-u w rytm muzyki disco znajdę człowieka, który kocha Pana Boga i Jemu służy! A na tę „firmową” imprezę trafił „przypadkowo” Tomek. Wierzę, że Tomek jest najpiękniejszym darem od Pana dla mnie. Wierzę, że Bóg naprawdę wysłuchał modlitwy mojej i tych, którzy się za mnie modlili. Wierzę, że to On sam obdarzył nas wzajemną miłością. Codziennie dziękuję Mu za takiego męża.
Wstał i przekręcił klucz
– Gdy trafiłam do Anglii, zaczęłam modlić się o męża – opowiada Weronika Łukasik z Katowic. – Znajome siostry zawierzenia dały mi pewną modlitwę do św. Józefa. Opowiadałam mu o potrzebie „bliskości, ciepła i miłości oblubieńczej” i modliłam się: „Proszę cię, abym mogła spotkać człowieka, który potrzebuje tego samego i by nasze spotkanie było radosne i pełne pokoju”. Jedna z sióstr podpowiedziała: „Weronika, napisz konkretnie, po czym chcesz poznać swojego męża”. Napisałam. Bardzo konkretnie. (śmiech) Na kartce oprócz różnych ważnych cech (np. uczciwości) zanotowałam coś, co może wydawać się drobnostką. Sama nie wiem, czemu to zapisałam: „Proszę, by sprawdzał, czy drzwi domu są zamknięte”. Dziś widzę, że chodziło mi o jakieś poczucie bezpieczeństwa.
W Anglii spotkałam Krzyśka. Siostry zakonne, które znały moją historię, bardzo mi pomogły, podpowiadały: „Weronika, nie bój się. Zaufaj. Otwórz się na niego. Daj mu szansę”. I dałam mu szansę. (śmiech) O moich notatkach i modlitwie do św. Jozefa przypomniałam sobie tydzień po ślubie. Krzysiek w środku nocy nagle podszedł do drzwi, by sprawdzić, czy są zamknięte…